, Nora Roberts Rajska Jabłoń 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wie, gdzie jesteś. Zadzwoniłem do niej i uprzedziłem ją, że nie
wrócisz. Powiedziała, żebyś się o nic nie martwiła, bo wszystko jest
pod kontrolą. - Pociągnął łyk brandy. - Aha, i nie oddam ci ubrania.
Ale może masz inne życzenia?
- Zadzwoniłeś do Candy?
Strach i niepewność znikły z twarzy Eden, ustępując miejsca
wściekłości. Oczy jej pociemniały. Chase z trudem powściągnął
uśmiech. Kochał chłodną, dystyngowaną Eden, kochał Eden
nerwową, wylękłą, kochał Eden stanowczą, ale najbardziej uwielbiał
Eden wojowniczkę.
- Tak? A co?
- Jakim prawem podjąłeś za mnie decyzję? - Ponownie dzgnęła go
palcem, który ledwie wystawał z rękawa. - Jakim prawem
wydzwaniasz do Candy? Jakim prawem zakładasz, że zostanę tu z
tobą?
- Nic nie zakładam. Po prostu wiem. Zostaniesz. Koniec, kropka.
- Mylisz się.
Z furią dzgnęła go po raz drugi i trzeci, a on wiedział, że gdyby
nie kochał jej do szaleństwa, zakochałby się w niej teraz, w tym
momencie.
- Chryste, mam po dziurki w nosie władczych, rozkazujących
typków, którym wydaje się, że mogą mieć wszystko, czego tylko
zapragną.
- Eden, nie jestem Erikiem - powiedział cicho, niemal szeptem. -
Rozmawiasz ze mną, z Chase'em.
- Znów się mylisz. Skończyłam z tobą rozmawiać. Oddaj mi
ubranie.
Ostrożnie odstawił na bok kieliszek.
- Nie.
- W porządku. Wrócę w szlafroku. - Pomaszerowała do drzwi i
otworzyła je.
W holu leżał Squat. Na widok Eden usiadł i wyszczerzył zęby.
Postąpiła krok naprzód, po czym wściekła z powodu własnego
tchórzostwa, obejrzała się przez ramię.
- Możesz przywołać do siebie tę bestię?
Chase zerknął na psa, wiedząc, że najgorsze, co może Eden
spotkać z jego strony, to wylizanie od stóp do głów.
- Bestia jest zaszczepiona - poinformował ją nad wyraz uprzejmie.
- Wspaniale. - Skierowała się do okna. - Wyjdę więc przez ogród.
Klęknęła na ławie pod oknem i zaczęła je otwierać. Chase objął ją
w pasie.
- Zabierz ręce! - wrzasnęła. - Powiedziałam, że wychodzę! -
Obróciła się do niego twarzą. - Co? Chcesz swój szlafrok? W
porządku. Nie potrzebuję go. Mogę iść na golasa. - Zaczęła
rozsupływać pasek.
- Radzę ci, nie rób tego. - Zacisnął ręce na jej palcach. - Bo nie
zdołamy porozmawiać.
- W ogóle nie zamierzam z tobą rozmawiać! - Przez moment
szamotała się z nim, po czym oboje opadli na ławę.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. - W trakcie szamotaniny
szlafrok podjechał jej do ud. - Chcę jak najprędzej znalezć się setki
kilometrów stąd. Tamtego wieczoru, kiedy obaj z Erikiem
traktowaliście mnie jak powietrze, stwierdziłam, że wolę iść do
zakonu, niż mieć do czynienia z rodzajem męskim. Nikt nie będzie
mną pomiatał. A teraz zabierz łapy, bo przysięgam, że pożałujesz!
Z całej siły odepchnęła Chase'a. Oboje zsunęli się z poduszek i
wylądowali na podłodze. Tak jak poprzednim razem, Chase
przetoczył się i przygniótł Eden do ziemi.
- Boże, jak ja cię kocham! - Ze śmiechem przycisnął usta do jej
ust. Nie odepchnęła go. Nie próbowała wałczyć. Nawet się nie
poruszyła.
Oddychała z trudem, czekając, aż jej serce się uspokoi.
- Czy mógłbyś to powtórzyć? - poprosiła w końcu.
- Kocham cię. - Wpadł w panikę, kiedy Eden zamknęła oczy. -
Wiem, że zostałaś skrzywdzona, ale błagam, zaufaj mi.
Obserwowałem cię przez tych kilka miesięcy, widziałem, jak się
zmieniasz, jak nadajesz kierunek własnemu życiu. Nie wtrącałem się,
bo rozumiałem, że potrzebujesz czasu, spokoju, przestrzeni...
Otworzyła oczy. Serce znów waliło jej jak młot.
- Dlatego się nie wtrącałeś?
- Nie chciałem ci przeszkadzać. Widziałem, że sama próbujesz
sobie coś udowodnić i dopóki nie osiągniesz celu, nie będziesz
gotowa dzielić ze mną życia.
- Chase...
- Poczekaj. - Przytknął palec do jej ust. - Wiem, że jesteś
przyzwyczajona do pewnego stylu życia. Jeśli zechcesz, postaram się
ci go zapewnić, ale myślę, że tutaj też moglibyśmy być szczęśliwi.
- To znaczy... gdybym cię poprosiła, przeniósłbyś się do
Filadelfii?
- Przeniósłbym się wszędzie, gdzie tylko byś chciała. Nigdzie nie
puszczę cię samej. Parę letnich miesięcy z tobą mi nie wystarczy.
- Czego ode mnie chcesz, Chase? - spytała cicho.
- Wszystkiego. Wspólnego życia, poczynając od teraz. Miłości,
kłótni, dzieci. Wyjdz za mnie, Eden. Pobądzmy pół roku tutaj. Jeśli
nie będziesz szczęśliwa, zamieszkamy, gdzie zechcesz. Po prostu nie
uciekaj.
- Nie uciekam. - Splotła palce z jego palcami. - I nie chcę nigdzie
stąd wyjeżdżać.
Zmrużył oczy, zacisnął palce.
- Kiedy cię teraz pocałuję, nie będzie już odwrotu.
- Sam powiedziałeś, że jest za pózno na odwrót. - Objęła go za
szyję i przyciągnęła do siebie. - Trzymaj mnie mocno, Chase. I nigdy
nie puszczaj. Wariowałam z rozpaczy, że muszę wyjechać, kiedy tak
bardzo cię kocham.
- Daleko byś nie ujechała.
Eden uśmiechnęła się. Odrobina arogancji całkiem jej się
podobała.
- Wyruszyłbyś za mną?
- Pędziłbym tak szybko, że pierwszy dotarłbym na miejsce,
ukłoniłbym się w pas i...
- I błagałbyś, żebym z tobą wróciła?
Poruszył zabawnie brwiami.
- Powiedzmy, że w sposób jednoznaczny dałbym ci do
zrozumienia, jak bardzo cię pragnę.
- Czyli błagałbyś - szepnęła zadowolona, wsuwając ręce w jego
czarne włosy. - Któregoś dnia posiwiejesz, a ja wciąż będę cię kochać.
- Popatrzyła na niego z miłością. - Całe życie na ciebie czekałam.
Wtulił twarz w jej szyję. Korciło go, żeby kochać się z nią tu i
teraz.
- Wiesz co? - Uniósł głowę. - Chciałem zamordować Keetona,
kiedy zobaczyłem, że cię dotyka.
- Nie wiedziałam, jak ci to wytłumaczyć. A potem... Potem
zachowałeś się, jak to mówią na salonach, całkiem niestosownie.
- Za to ty byłaś wspaniała. Biedak aż struchlał ze strachu.
- A ty?
- Jeszcze bardziej cię zapragnąłem. - Obsypał jej twarz drobnymi
pocałunkami. - Zamierzałem zakraść się do obozu i cię porwać, ale
dzięki Robercie nie musiałem.
- Oby tylko nie rozpaczała, że wybrałeś mnie zamiast niej. Bo
wiesz, masz fajnego psa i w ogóle jesteś super. - Przysunęła usta do
wrażliwego miejsca nad jego uchem.
- Nie, Roberta na pewno nie będzie rozpaczać. Ona jest absolutnie
za.
- Za? - Przerwała pieszczoty. - To znaczy powiedziałeś jej, że
zostanę twoją żoną?
- Oczywiście.
- Zanim jeszcze poprosiłeś mnie o rękę?
Wyszczerzył w uśmiechu zęby.
- Uznałem, że razem ze Squatem zdołamy cię przekonać.
- A gdybym powiedziała  nie"?
- Ale nie powiedziałaś.
- Jeszcze mogę zmienić zdanie. - Umilkła, rozkoszując się
pocałunkiem. - Mmm - zamruczała cicho. - No dobra, może ten jeden
raz ci się upiecze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl