,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzieściś m a n d r u j e. Z %7łydami niedowiarkami w lesie rozmawiającym go widzieli i w miasteczku go widzieli, jak pił w karczmie i s t u ż k i dla jakiejś dziewki kupował, nie wia- domo, skąd h r o s z e biorąc. Wtedy już wszystkim przyszło do głowy, że to Prokopek, pa- robek, konie kradnie. Wzięli i do sądu jego zaciągnęli. Sąd słuchał, słuchał i powiedział, żeby sobie Prokopek do sioła powracał, bo, mówi, nie wiadomo jest, czy to on konie kradł; pewno- ści, mówi, nie ma; dowody, mówi, lepsze na niego dajcie... Prokopek do sioła powrócił, a konie jak ginęły, tak ginęły. Wtenczas już ludzi wielki gniew za ich dobro ogarnął. Zaczaili się raz pod lasem i jak Prokopek z lasu furę drzewa gospodarzowi swemu wiózł, złapali go, t a j zaczęli w niego walić kijami... Jezu! rozległ się po izbie krzyk Pietrusi, która z fartuchem pełnym ziół i ręką zatopioną w uschłe rośliny przed piecem stojąc, oczy szeroko otworzyła i zatrzęsła się całym ciałem. Kijami! jęknęła jeszcze i opamiętawszy się nieco znowu zioła w ogień rzucać zaczęła. 64 Płomień buchnął żywiej, na izbę wionęła sina i pachnąca mgła, z wierzchołka pieca głos starej powtórzył: Kijami. %7łebra jemu połamali, ręce, nogi połamali, ludzką twarz krwią obleli i nieżywego porzucili na szerokim polu, na pustym polu, białemu śniegowi na podściół, czarnym krukom i kawkom na strawę. W izbie zapanowała chwilowa cisza, po czym ślepa baba opowieść swą kończyła: A Prokopicha sołdatka z żalu po swoim nieboraczku synaczku wzięła i s f i k s o w a ł a. Z litości ją ludzie karmili i odziewali, a ona, bywało, w ciemny kąt zalezie i ciągle o swoim parobku Prokopku opowiada i opowiada, a po zmarszczonej, stareńkiej jej twarzy, jakby kto grochem sypał, łzy cieką a cieką... I ja tam była, gadania jej słuchała, na łzy jej patrzała, a teraz to wszystko przed ślepymi oczami mymi jak żywe stanęło... Kiedy chrapliwy i klekoczący a zarazem śpiewny głos starej umilkł, Pietrusia z cicha przemówiła: Babulo! A co? Czy ten Prokopek doprawdy konie kradł? Stara z namysłem odpowiedziała: Może kradł, a może i nie kradł. To już nie wiadomo. Pewności nie było... ale ludzkie po- sądzenie było i straszny gniew ludzki był... Straszny! jak echo powtórzyła kobieta przed ogniem stojąca i śpiesznie, śpiesznie resztę ziół uschłych w płomienie rzucać zaczęła. Po chwili stara zagadała znowu: Pietrusia! A co, babulo? %7łeby ty od tego czasu nie ważyła się doradzać... Nie będę odparła młoda kobieta. Nikomu, pamiętaj. %7łeby tam nie wiem jak ciebie prosili. C z u j e s z? Nie będę, babulo... Cicheńka taka bądz jak ta rybka na dnie wody, żeby ludzie i zapomnieli o tobie. Dobrze, babulo. Drzwi izby otworzyły się i wszedł kowal, na którego gdy tylko Pietrusia spojrzała, zaraz krzyknęła: Oj, Bożeż mój! a tobie co takiego p r z y t r a p i ł o się, Michałku? Musiało mu istotnie przytrafić się coś złego Twarz miał rozognioną, jedno oko zapuchłe i kilka sińców na policzkach i czole. Czapkę z rozczochranych włosów zdjął i na stół ją rzu- ciwszy dzieci, które obudziły się i do niego przybiegły, z gniewem od siebie odpędził. Potem na ławie siadł i do żony zwracając się ochrypłym trochę głosem mówić zaczął: P r z y t r a p i ł o się mnie to, czego jeszcze nigdy w życiu ze mną nie bywało. Sołdatem byłem i sześć lat wtoczyłem się po świecie, a nigdy nie biłem się z nikim; tutaj już siedem lat żyję i panuję, a ludzie szanowali mnie zawsze, bo sam siebie szanowałem. A ot, dziś pobiłem się przed karczmą z chłopami. Z twojej przyczyny, Pietrusia, h a w a n t u r a ta mnie spo- tkała. Pfe, wstyd tylko, zgryzota, t a j ho d z i! Splunął i głowę od żony odwracając skaleczone oko dłonią sobie zakrył. Ona milczała i stojąc przed ogniem patrzała na niego szeroko otwartymi oczami, z rękami wzdłuż ciała opa- dłymi. Po chwili ozwał się znowu: Rozmawiam ja sobie z arendarzem o j e n t e r e s i e, aż słyszę, przed karczmą chłopi na ciebie wykrzykują, że ty Klemensu Dziurdzi chorobę zrobiła. Szymon Dziurdzia wykrzyki- wał, Jakub Szyszko, złodziej ten wiadomy, i Stepan potem przyszedł i takoż gadać zaczął, i baby, co od zbierania kartofli tamtędy wracały, stanęły takoż i jak wrony krakać zaczęły: taka 65 ona, owaka ona, krowom mleko odebrała, a teraz Klemensa struła. Słuchał ja, słuchał, aż nie wytrzymał, z karczmy wyleciał, kłócić się o ciebie zaczął. Od słowa do słowa, do bitwy przy- szło. Bił ja, bili mnie... pfe! wstyd! Człowiek pracuje jak ten ostatni parobek, prowadzi się porządnie, ludzi i samego siebie szanuje, aż tu nie wiadomo skąd przyjdzie na niego hańba taka... co to? miło to słyszeć, że żonkę od wiedzm i czartowskich kochanek przezywają, a potem na twarzy nosić ślady pijackich i złodziejskich kułaków! Oj, Bożeż mój, Boże, za co na mnie taka hańba i ta zgryzota przyszła! Przez rozżalenie i zawstydzenie jego przebijała się uraza do żony uczuwana. Ona wciąż milczała, przestraszona tak, że aż jej ręce, którymi garnek ze strawą z pieca wyciągała, drżały widocznie. Ze spuszczonymi powiekami zapaliła lampkę i wieczerzę na stole stawiała. Kiedy wedle zwyczaju bochen chleba i nóż mężowi podawała, on przysłaniając wciąż dłonią spuch- nięte oko, drugim bacznie na nią popatrzał. Pietrusia! rzekł co ty takiego ludziom zrobiła, że oni na ciebie jak te kruki na ścierwo napadli... Z wolna wzruszyła ramionami. Czy ja wiem? szepnęła. Już to nie może być bez przyczyny? ha? zapytał jeszcze. Zapytywana w ten sposób kobieta sama pogrążała się w coraz głębsze zamyślenie. Czy ja wiem? powtórzyła. Widocznie sama zagadki losu swego zrozumieć nie mogła i czy w istocie przyczyna jego w niej samej nie spoczywała, pewną nie była. Pomimo tej niepewności inna roztopiłaby się cała w zaprzeczeniach, przysięgach, uniewinnianiu siebie, a złorzeczeniu ludziom. Ona tego nie uczyniła. Nigdy jeszcze przed mężem nie skłamała. %7łyli oni z sobą jedno drugiemu duszą w duszę patrząc, jak dwa przejrzyste, obok płynące potoki. A teraz kłamałaby, gdyby mu po- wiadała, że jest czegokolwiek pewną, gdy wnętrze jej nurtowała trwoga, nie tyle przed ludz- mi, ile przed czymś nieokreślonym, tajemniczym, groznym uczuwana. Czy ja wiem? powtórzyła i, z czołem zmarszczonym w dwie głębokie fałdy, od męża twarz odwróciła. On patrzał na nią i dziwić się jakby czemuś lub nad czymś smutnie rozmyślając parę razy głową zakołysał. Potem dzieci ku sobie przywołał, a do niej już nic nie mówił i ani razu tego wieczora zuzulą jej nie nazwał. Markotny i milczący spać się położył, ciemność i cisza zale- gały izbę, aż w połowie nocy, w ciemności i ciszy ozwał się szelest ludzkich kroków i ktoś wdrapał się na wierzchołek pieca. Babulo! Babulo! czy ty śpisz? Na wierzchołku pieca zaszemrał szept, wyraznym przerażeniem przejęty. Nie s p l u, d i t i a, nie s p l u! W s i e ń k o o tobie myślę odpowiedziała Aksena, której od czasu pewnego starość przywodzić już zaczęła bezsenne noce. Babulo! zajęczał głos drugi cościś mnie dziś okrutnie dusiło... na żywocie i piersi co- ściś położyło się i tak dusiło, że tylko co już Panu Bogu duszyczki nie oddałam... S z t o h e t o? zadziwiła się stara, a po chwili zapytała: Może ty w świętą niedzielę robiła co takiego, co pozwolone nie jest? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|