, Agatha Christie Zbrodnia na festynie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

informacje, on nic mi nie mówi na ten temat. Ju\ dostaje od tego fioła. On nie chce mi nic
powiedzieć! Najpierw myślałam, \e to jakaś inna baba, ale nie sądzę. Nie, naprawdę&
 Smakowała pani herbata, wczoraj po południu. Madame?
 Herbata?  spojrzała na niego marszcząc brwi, jej myśli wracały z daleka.  A, tak 
zapewniła pośpiesznie.  Nie ma pan pojęcia, jak mi się chciało pić po tym siedzeniu w
namiocie, w tych wszystkich czarczafach i welonach. Strasznie było duszno.
 Herbaciarnia te\ była pod namiotem, tam równie\ musiało być duszno.
 Tak, rzeczywiście było. Ale có\ jest wspanialszego ni\ fili\anka herbaty?
 Czegoś tu pani szukała, prawda, madame? Czy przypadkiem nie jest to ta zguba? 
podsunął jej na dłoni mały złoty wisiorek.
 Ja& och, tak. Och, dziękuje, panie Poirot. Gdzie pan to znalazł?
 Tu le\ał, na posadzce, w tej szparze.
 Musiał mi się kiedyś urwać.
 Wczoraj?
 Och, nie, nie wczoraj. To musiało być wcześniej.
 Ale, madame, jestem pewien. Widziałem ten właśnie wisiorek przy pani bransolecie
wczoraj, kiedy przepowiadała mi pani przyszłość.
Nikt nie umiał lepiej rozmyślnie kłamać ni\ Herkules Poirot. Mówił z tak absolutną
pewnością, \e Sally Legge zakryła oczy powiekami.
 Naprawdę nie pamiętani. Dopiero dziś rano zobaczyłam, \e brakuje tego wisiorka.
 Cieszę się więc wielce  powiedział dwornie Poirot  mogąc zwrócić pani tę rzecz.
Nerwowo obracała klejnocik w palcach. Podniosła się z ławy.
 Dziękuję, panie Poirot, dziękuję panu bardzo  oddychała nierówno, oczy biegały jej
na boki.
Wyszła pośpiesznie z gloriety. Poirot oparł się plecami b ścianę i powoli pokiwał głową.
Nie  powiedział sobie  wczoraj po południu nie było cię w herbaciarni. To wcale nie z
powodu pragnienia nie mogłaś się doczekać chwili, kiedy wybije czwarta. Wczoraj po
południu przyszłaś tutaj. Pół drogi do szopy śeglarskiej. Przyszłaś tu, \eby się z kimś
spotkać.
Znowu usłyszał kroki. Szybkie, niecierpliwe. A teraz pewnie  uśmiechnął się z
zadowoleniem  nadchodzi ktoś, z kim miała spotkać się pani Legge.
Kiedy jednak u wejścia do gloriety stanął Alec Legge, Poirot wyrzucił ze zdumieniem:
 Znowu pomyłka.
 Co? Co to?  Alec Legge był nie mniej zdumiony.
 Mówię, \e znowu się pomyliłem  wyjaśnił Poirot.
 Nie zdarza mi się to często, więc to mnie złości. Nie pana spodziewałem się tu
zobaczyć.
 A kogo?
Odpowiedz Poirota była natychmiastowa.
 Młodego mę\czyznę, chłopca niemal, w kolorowej koszulce z \ółwiami.
Efekt tych słów sprawił Poirotowi du\o zadowolenia. Alec Legge postąpił krok naprzód.
 Skąd pan wie? Jak&  plątał mu się język.  Czego pan chce?
 Jestem jasnowidzem  Poirot zamknął oczy.
Alec Legge przysunął się jeszcze o parę kroków. Poirot zdawał sobie sprawę, \e stoi przed
nim człowiek rozwścieczony.
 Czego, do diabła, pan chce?
 Myślę, \e pański przyjaciel poszedł z powrotem do schroniska młodzie\owego. Je\eli
chce się pan z nim zobaczyć, musi pan się tam udać.
 Więc to tak  mruknął Alec Legge i opadł na drugi koniec kamiennej ławy.  Więc
po to pan tu jest? Nie chodziło o \adne  wręczanie nagród . Mogłem się tego wcześniej
domyślić.
Zwrócił złą i zbolałą twarz ku Poirotowi.
 Wiem, jak to mo\e wyglądać. Wiem, jak ta cała sprawa się przedstawia. Ale to nie jest
tak, jak pan myśli. Ja padłem ofiarą. Powiem panu, \e kiedy ktoś raz ju\ wpadnie w szpony
tych ludzi, nie jest mu łatwo się wydostać. A ja chcę się wyrwać. W tym rzecz. Chcę się od
nich uwolnić. Człowiek jest zdesperowany, wie pan. Czuje, \e to są rozpaczliwe,
beznadziejne próby. Jest jak szczur w pułapce, nic nie mo\na zrobić. Ale co za po\ytek z
gadania! Przypuszczam, \e pan wie, co chciał pan wiedzieć. Ma pan dowód.
Wstał, ruszył potykając się, jakby nie całkiem wyraznie widział drogę, a potem oddalił się
szybko, nie oglądając się za siebie.
Herkules Poirot pozostał z szeroko otwartymi oczami, brwi miał uniesione.
 Wszystko to jest bardzo dziwne  zamruczał.  Dziwne. i interesujące. Mam dowód,
który był mi potrzebny. Mam? Dowód czego? Dowód, kto zabił?
ROZDZIAA CZTERNASTY
I
Inspektor Bland siedział w dy\urce komisariatu policji w Helmmouth. Miejsce po drugiej
stronie zajmował komendant Baldwin, wielki mę\czyzna o sympatycznej twarzy. Na stole
pomiędzy nimi le\ała bryła jakiejś czarnej, rozmokniętej masy.
 To jej kapelusz  Bland wyciągnął ostro\nie palec wskazujący w stronę
bezkształtnego eksponatu.  Jestem pewien, chocia\ chyba nie mógłbym przysiąc. Lubiła ten
fason, tak mówi pokojówka. Nosiła jeszcze jeden lub dwa takie. Bladoró\owy, fioletowy, ale
wczoraj miała czarny. Tak, to ten. Wyłowiliście go z rzeki? To by potwierdzało nasze
przypuszczenia.
 Z tego niewiele wynika  zauwa\ył Baldwin.  W końcu ktokolwiek mógł wrzucić
kapelusz do rzeki.
 Tak  zastanawiał się Bland  mógł być wrzucony koło szopy albo z jachtu.
 Jacht mamy pod ciągłą obserwacją  zapewniał Baldwin.  Je\eli raz znalazła się na
jachcie, martwa czy \ywa, jest tam nadal. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl