,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otwór. Wsadził weń głowę i w tym momencie cofnął się gwałtownie, gdyż z wnętrza doleciał przerazliwy, nieludzki krzyk. Chciał uciekać, pędzić przed siebie na oślep, lecz jak zahipnotyzowany zbliżył się znów do otworu w ścianie. W pierwszej chwili oślepiło go światło lampy, a potem ujrzał jednego z mężczyzn, trzymającego skrwawiony nóż, drugi zaś klęczał nad zabitą ofiarą. Mirski zamknął oczy. Zrobiło mu się słabo. Człowiek z nożem pociągnął nosem: Co tak cuchnie? Gnój? To z tego PGR-eru! Zaczęli się śmiać. Mirski wycofał się. Oparł się o ścianę. Chciał się choć trochę opano- wać. Z ciemności znów doleciało szczekanie psa. Zbliżało się szybko. Mirski ruszył chwiej- nym krokiem. Nie myślał nawet dokąd idzie. W miarę jednak jak szczekanie stawało się coraz wyrazniejsze, jego krok stawał się szybszy i pewniejszy. Wreszcie zaczął biec. Pies też. Wkrótce musiało dojść do niemiłego spotkania. Doktor rozglądał się rozpaczliwie za jakimś kijem, lecz w ciemności niewiele mógł dojrzeć. Pies zaś był tuż, tuż... Szczeknął jeszcze raz, krótko, i skoczył uciekającemu na ple- cy. Mirski upadł. Zasłonił szyję rękami 1 czekał, aż kły bestii wgryzą się w ciało. Poczuł na twarzy coś ciepłego. Zmartwiał. Lecz co to? Liznięcie mokrym, psim jęzorem? Tak! Potem drugie i trzecie. Mirski otworzył oczy. Nad nim stał olbrzymi owczarek z wysuniętym jęzorem i wesoło merdał ogonem, zapraszając do dalszej zabawy. Doktor usiadł, objął psa za szyję, tarmosił za kudły i pieszczotliwie powtarzał: Zliczna psinka... Piękna psinka, kochana psinka... Pies odpowiadał radosnym skowytem. Mirski podniósł się. Pies podskakiwał, tańczył, potem ruszył naprzód oglądając się, czy nowy przyjaciel podąży za nim. Doktor pozwolił się prowadzić. Doszli do jakichś domostw o nikle oświetlonych oknach. Jeden budynek, największy, był zupełnie wygaszony. W tę właśnie stronę skierował się pies. Zza chmury wyjrzał księżyc i Mirski stanął jak wryty... Tak, to przecież tutaj był więziony. O, tu jest nawet ta przeklęta gnojówka i stodoła zaklął. Chciał się cofnąć, lecz pies zaszczekał głośno. Gdzieś otwarły się drzwi i zabuczał donośny glos: Medor! Medor! Pies zniknął w ciemności, a Mirski ruszył szybko wzdłuż budynku, obszedł go od frontu i zatrzymał się za rogiem, przed jasno oświetlonym oknem. Uchwycił się parapetu, podciąg- nął do góry, zajrzał do środka i po raz drugi zmartwiał... Na zasłanym łóżku leżała Magda Ochocka. Czytała książkę. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, gdyż po żwirze, którym wysypana była alejka okalająca dom, chrzęściły kroki. Mirski zastukał w szybę. Magda podniosła głowę. Zastukał jeszcze raz. Odłożyła książkę i podeszła do okna. Otwarła je... Magda! To ja! Kto? To... to pan? Mirek? Tak! Ja! Szybko! Ktoś idzie! I Mirski, nie czekając na zaproszenie, usiadł na parapecie, a potem wskoczył do pokoju. Zamknął okno. Magda patrzyła zdumiona. Milczała. On też. Nie mógł uwierzyć, że ona żyje. A ja myślałem, że pani... że pani nie... no... nie mógł wykrztusić strasznego słowa. %7łe ja nie żyję dokończyła za niego. I martwił się pan bardzo? Naturalnie... każdy by się martwił... Pani Magdo! Musimy stąd uciekać. Czy oni panią tutaj uwięzili? Tak. Od chwili, gdy mnie porwali. Wobec tego, uciekamy! Na pewno poszli mnie szukać. Szybko! Otworzył ostrożnie okno. Zgasił światło, wyjrzał na dwór. Cisza. Skoczył śmiało. Na moment przykucnął pod ścianą i nasłuchiwał. W porządku! Teraz pani! wyciągnął ramiona ku górze, w stronę Magdy. Mirskiemu wydawało się, że dziewczyna przytuliła się zbyt silnie. Przez sekundę zapo- mniał gdzie się znajdują. Wziął ją za rękę i ruszył pierwszy. Czuł małą, ciepłą dłoń w swojej i nie wiedział, czy serce bije mu tak szybko z obawy przed prześladowcami, czy też z innego powodu. Westchnął. Co się stało? Magda przysunęła się bliżej. Nic. Wyszli na asfaltową szosę. Zza chmur wyjrzał księżyc i oświecił drogę. Musimy zejść w pola, bo tu nas mogą zobaczyć zadecydował Mirski. Zgodziła się bez słowa. Szli więc polami, po bezdrożach, zapadając się w jakieś dziury i brodząc po rosie. W pewnym momencie Mirski potknął się i upadł, pociągając za sobą Magdę. Chciał się natychmiast podnieść, by jej pomóc, lecz ona ujęła jego głowę w swe dło- nie i pocałowała w usta. Zakręciło mu się w głowie i leżał zdumiony, prawie nieprzytomny. Co to ma znaczyć? zdenerwował się. Chciałam panu podziękować za ocalenie. W ten sposób? A w jaki sposób może dziękować biedna, samotna dziewczyna? To jednak nie jest właściwa forma! Oślepiło ich nagle światło ręcznego reflektora. Zbliżyło się dwóch milicjantów. Nareszcie! ucieszył się Mirski. Jak się nazywacie, obywatelko? dopytywał się jeden z milicjantów! Ochocka! Was właśnie szukamy. Jesteście aresztowana. Magda zadrżała. W jej oczach pojawiły się łzy. Mirski osłupiał. Kochany, wszystko ci zaraz wyjaśnię zaczęła, lecz milicjant przerwał jej natych- miast: Ani słowa! Aresztowany nie ma prawa z nikim rozmawiać. A wy, kto, obywatelu? Doktor Mirski. Jest i instrukcja co do was, obywatelu. Macie się zgłosić na posterunek. Dobrze. Idę z wami. Nie możecie, prowadzimy więznia! zaprotestował milicjant. No, ostatecznie możecie iść kilka kroków za nami przyzwolił po namyśle. Po nocy samemu nieprzyje- mnie. * * * Porucznik Boroń patrzył na Magdę. Była śliczna, mimo przygnębienia bijącego z całej jej postaci. No, co pani ma do powiedzenia? zapytał surowo. Magda opuściła głowę. Ja... Nic wyszeptała. Nic? Porucznik nacisnął dzwonek. Mleczko czekał posłusznie na rozkazy. Przyprowadzić tych dwóch polecił oficer. Do pokoju weszło dwóch młodych ludzi w kraciastych koszulach. Wyglądali na mocno przestraszonych. Stali, spoglądając niepewnie to na porucznika, to na Ochocką. Zna ich pani? spytał Boroń. Naturalnie, to moi koledzy. Kraciaste koszule gestykulowały gwałtownie. Magda! Przyznaj się. Wszystko powiedzieliśmy zawołał jeden z chłopców. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|