,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co iść naprzód, a poza tym oznaczałoby powrót do Norberta. Znacznie lepiej było biec dalej. I tak też uczynił. Bella podążała za nim, ale była gniewna, wyraznie nie miała ochoty. I wtedy po oślepiającym blasku, który Bellę doprowadził niemal do szaleństwa, zagrzmiało po raz trzeci. Między ścianami parowu, wysokimi na jakieś trzydzieści metrów, grzmot przeszedł niby potężna fala huku. Aoskot zatrząsł wszystkimi górami. Sebastian wreszcie pojął, co się dzieje. Burza... złapała nas. Podniósł głowę do góry. Nieco dalej przed nimi jakiś wrąb, jakaś podłużna skośna szrama przerzynała skałę, coś w rodzaju zawrotnie wysokiego korytarza, który zdawał się wznosić na południowej ścianie Baou. Ale Sebastian wiedział, że między Baou a tą ścianą, która ich odgradzała był wąwóz Wielkiej Defilady; cała grubość skały była między nimi i broniła ich przed wściekłością południowego zbocza z jego długimi występami zwietrzałych kamieni, stromymi aż do zawrotu głowy. Bella już się nie wahała: wbiegła w ową szczelinę, przystanęła, szczekała nawołująco, wskazując mu w ten sposób drogę, którą należało podążać. Wdrapywał się za nią niemal na czworakach. Obejrzał się poza siebie, w dół: Gordolasque wciąż jeszcze był zaledwie wąską strużką, ale oto deszcz lunął nagle nieprzejrzaną zasłoną i podczas gdy ich ochraniał występ skalnej szczeliny przed nimi wszystko w jednej chwili zaczęło ociekać potokami wody. Sebastian odwrócił głowę, przylgnął plecami do ściany, a Bella odgrodziła go sobą od strug potopu. Albowiem burza była teraz wprost nad nimi. Nic już nie było podobne do niczego: to nie był deszcz, a jakaś rozszalała rzeka, która z łoskotem wylewała się z nieba zasłaniając sobą wszystko. Strumienie wody wytwarzały silny podmuch, zdawało się, że wszelkimi sposobami chciały wyłuskać ich z tej szpary, zmyć na dół, wprost na głazy Gordolasque. Bella przyciskała Sebastiana do skały. Opadł na klęczki, wpił się rękoma w jakieś chropowatości i trwał tak z opuszczoną głową, ponieważ nie sposób było trzymać jej prosto: woda i podmuchy wiatru smagały jak uderzenia. Tuż przed oczyma widział jedną łapę Belli, dostrzegł jej rozcapierzone i zagięte palce o długich pazurach, które wygięły się tak, jakby usiłowały wpić się w skałę. Głowę trzymała prosto, oczy miała przymrużone i śledziła tego nieprzyjaciela, który na nich nacierał. Z mokrymi uszami, z sierścią ociekającą wodą, sama podobna do niewzruszonej skały trzymała front i, wygięta w łuk, między burzą a Sebastianem, przyjmowała na siebie całe to rozpętanie żywiołu. Sebastian zaś dygotał z zimna. Z początku deszcz był ciepły, ale teraz były to już lodowate, ogłuszające strumienie. Bella trwała bez ruchu. Od czasu do czasu Sebastian próbował wyjrzeć ponad nią. Wtedy lekko odwracała głowę i lizała go po czole. Dodawało mu to siły i wtedy jakby mniej bolały go zdrętwiałe, zlodowaciałe palce. W pewnej chwili spostrzegł łańcuch na jej szyi. Pomyślał o Norbercie: trzeba wyrzucić ten łańcuch, tak, wyrzucić go tam na dół, do Gordolasque. Oto co zrobi z prezentem Norberta! A potem nagle nie mógł nic więcej myśleć. Rozległ się straszny huk... Coś wznosiło się w górę i szło ku nim: zupełnie jakby wielki byk atakował z rykiem... Ale nie jeden byk, a dziesiątki, setki, tyle, do ilu tylko Sebastian potrafił liczyć. Nawet Bella zadrżała. Poczuł, że silniej jeszcze przyciska go do skały. To Gordolasque ruszył do ataku, piął się ku nim unosząc na fali drzewa, rzucając nimi, druzgocząc je o ściany parowu. Przerażenie zmusiło Sebastiana do otworzenia oczu, aby, choć deszcz bił boleśnie, zobaczyć tę następującą z rykiem grozę. Wówczas Bella, unosząc pysk ku niebu, zawyła przeciągle, głosem pełnym trwogi. I to długie, rozpaczliwe wycie, wzywające pomocy, naprowadziło ratowników na właściwą drogę... Cezar i Johannot połączyli się już z pierwszą grupą. Teraz doktor ze starcem szli na czele, Janek trzymał się w pobliżu porucznika. Wszyscy milczeli, cały wysiłek tych dzielnych mężczyzn skierowany był ku jednemu: uratować Sebastiana. Na brzegu Gordolasque zobaczyli, jak cofają się jego gwałtownie wezbrane wody, które nie były w stanie znalezć sobie ujścia. Nie mieli odwagi spojrzeć na siebie. Nikt, nawet Cezar, nie wierzył już, by Sebastian żył jeszcze. Tylko doktor zdobył się na jakieś działanie: przekrzykując łoskot, zawołał do Cezara: Gdzie jest droga, która prowadzi górą? Cezar wskazał głową. Tam. Raz tylko pokazywałem ją Sebastianowi, ale w taką pogodę nie potrafiłby jej odnalezć. Doktor jednak nie poddał się jego zwątpieniu. Sami słyszeliście wycie Belli! A skoro ona żyje, to i Sebastian też, nie porzuciłaby go przecież! Innym wydawało się to niewiarygodne. Ale ci, którzy znali Bellę, nabrali otuchy. I wtedy usłyszeli schrypnięty głos Cezara: Chyba masz rację, synu. Zgięty pod naporem wichury, zaczął wspinać się na tę drogę, a obok niego szedł doktor i Janek, który się do nich przyłączył. Reszta pięła się za nimi, ale bez nadziei. Już po małym odezwał się Berg do Johannota. Brygadier krzyknął: Zamknij się! Gdyby rzeczywiście tak miało być, to rozumiesz, nie mógłbym już spokojnie patrzeć na własne dzieci! Tak zresztą myśleli wszyscy i szli za Cezarem, prowadzeni ponurym wyciem Belli, które zdawało się napełniać góry rozpaczą. Była to wędrówka wśród huraganowego wiatru, wtłaczającego ludziom oddechy z powrotem do piersi. Burza odeszła gdzieś dalej i wszystko uspokoiło się równie nagle, jak przedtem wybuchło. Sebastian poczuł, że Bella rozprężyła się, utraciła swą kamienną sztywność. Wreszcie ułożyła się z nosem pomiędzy łapami i teraz miał przed sobą jej bok, unoszący się w ciężkim oddechu. Otoczył jej szyję ramieniem: puszyste futro było teraz po prostu mokrymi kłakami, z których ociekała woda... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|