,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nęła się lekko - że po tym, co między nami było, także i mnie trudno było znalezć partnera, który mógłby się z tobą równać. Ale główny problem w tym, że oszukałeś nas wszystkich - mego ojca, Maggie Pope, i mnie samą. Ludzie nie zmieniają się gruntownie. Zrozum, Ben, ja straciłam do ciebie zaufanie. Zawsze bym się bała, że kiedyś może się zdarzyć coś podobnego. A to by ją zniszczyło. Całkowicie, ostatecznie, nie- odwołalnie. Czas uciekał, zegar w holu wybił dziewiątą. Caroline po- myślała, że powinna pójść się pakować i odpocząć przed jutrzejszą podróżą. - O czym ty do diabła mówisz? - zapytał Ben, roz- kładając bezradnie ręce. Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. - Poczekaj - rzucił, i ruszył do drzwi. - Pozbędę się tych nieproszonych gości, kimkolwiek są, i może wreszcie mi powiesz, o co ci chodzi. Tak, pomyślała Caroline, trzeba spróbować wyjaśnić pewne sprawy. Gdyby tylko Ben powiedział jej, że głęboko żałuje tego, jak potraktował kiedyś Maggie i że teraz wspiera moralnie i finansowo ją i swoją córeczkę, której się wyparł dawno temu... Gdyby powiedział, że dwanaście lat temu miał szczery zamiar zwrócić jej ojcu pieniądze, że zmienił zdanie i po- 82 S R stanowił nie wyjeżdżać, bo nie potrafiłby się z nią roz- stać... W tej chwili jednak dalsza rozmowa była wykluczona. Ben otworzył właśnie szeroko drzwi i, jak zawsze uprzej- mie, zapraszał kogoś do wejścia: - Ależ nie, naturalnie że pani nie przeszkadza. Tak, za- stała ją pani. Zapraszam do środka. Do holu weszła nieśmiało Dorothy Skeet. Przez te lata bardzo utyła, a jej puszyste rudawe włosy posiwiały. - Słyszałam o twoim przyjezdzie, Caroline, ale nie wiedziałam, jak długo tu zabawisz. Wiem, że już pózno, bałam się jednak, że jutro mogę cię nie zastać. Caroline ze wzruszenia łzy zakręciły się w oczach. Zwietnie pamiętała, że w domu ojca tylko Dorothy miała dla niej czasami dobre słowo. - Może przejdziemy do kuchni? - zagadnął Ben. -Właśnie zamierzałem zrobić kolację, proszę, niech pani zostanie z nami. - Ach nie, dziękuję, absolutnie nie mogę - wydusiła z siebie stremowana Dorothy i oblała się rumieńcem. -/resztą już jadłam. I w ogóle nie chciałam przeszkadzać, przy- szłam tylko, żeby oddać Caroline osobiste rzeczy jej ojca - wyjaśniła i drżącymi palcami usiłowała otworzyć zame- czek sporej torby. Było oczywiste, że czuje się niezręcznie, a Caroline nie wiedziała, co powiedzieć, żeby ją ośmielić. W sukurs przy- szedł jej Ben i ze zniewalającym uśmiechem zapro- ponował: - Więc proszę chociaż usiąść z nami. Może napije się pani wina, albo kawy, i podzieli się z Caro i ze mną 83 S R miejscowymi ploteczkami. Z pewnością przez tyle lat wiele się ich nazbierało. Caroline z podziwem spojrzała na Bena, który naprędce wymyślił to niewinne kłamstwo. Efekt był natychmiastowy. Dorothy, która zawsze uwielbiała plotkować, chętnie po- dreptała za nimi do kuchni i usiadła przy stole. Popijając gorące kakao, które podał jej Ben, wdała się w długie opowieści, bardziej lub mniej wiarygodne, o losach miesz- kańców wsi. Caroline tymczasem, z niespodziewanym dla niej samej apetytem, zaatakowała przygotowaną przez Be- na soczystą, grillowaną szynkę z pomidorami. Gdy Dorothy podzieliła się z nimi wszystkimi nowin- kami, wyjęła z torby zawiniątko, które wręczyła Caroline. Znajdował się w nim srebrny zegarek z dewizką, który pa- miętała od zawsze, onyksową pieczęć, złoty sygnet jej dziadka i dwa wieczne pióra. To niewiele, pomyślała z bó- lem serca Caroline, jak na mężczyznę, który dożył prawie siedemdziesiątki... Nie pokazała jednak po sobie wzrusze- nia i po chwili złożyła zawiniątko w ręce Dorothy. - Ojciec z pewnością życzyłby sobie, żeby te przedmioty zostały u ciebie - powiedziała łagodnie. Wiedziała, że Dorothy kochała jej ojca, on zaś z pew- nością ją lubił i czasami jej to okazywał. Widząc wahanie w oczach kobiety, Caroline zaczęła ją przekonywać. - Ojciec bardzo cię cenił, byłaś mu bliższa niż ktokol- wiek inny. Do mnie natomiast - w tym momencie głos jej się załamał - czuł wyrazną niechęć. Bez wątpienia wolał- by, żebyś to ty zachowała te pamiątki. Ale mam też do 84 S R ciebie prośbę. Chciałabym bardzo się dowiedzieć, dlaczego ojciec czuł do mnie tak wielką niechęć, z trudem wprost znosił mój widok. Myślę, że ty wiesz na ten temat więcej niż ja. Widzisz - westchnęła głęboko i spojrzała na Do- rothy z błyskiem nadziei w oczach - gdybym znała powód, może potrafiłabym mu wybaczyć. - Dobrze, powiem ci - odparła Dorothy ze współczuciem w głosie, zaciskając palce na zawiniątku z pamiątkami. - Twój ojciec niechętnie mówił o swoichuczuciach, ale wiem, że ubóstwiał twoją matkę. Wiedzieli to wszyscy, którzy ich znali. Jane Bayliss, która pracowała u was jako pokojówka i sprzątaczka - może ją pamiętasz, wyszła po- tem za starego Hume'a, rzeznika - mówiła, że twój ojciec nie był zachwycony, kiedy twoja mama zaszła w ciążę. Nie chciał się dzielić jej uczuciem z nikim, nawet z własnym dzieckiem, bo pragnął ją mieć całą dla siebie. Caroline zmarszczyła brwi. Czy rzeczywiście jej ojciec kochał matkę tak obsesyjnie? Potwierdzały to listy, które znalazła na strychu. Kochał ją całym sercem, głęboko i nie- zachwianie. I podobnie silną niechęcią darzył swoje jedyne dziecko. - A ona zmarła, kiedy ja się urodziłam - szepnęła cichut- ko Caroline, której w oczach stanęły łzy. O tym, oczywi- ście, wiedziała, chociaż ojciec nigdy nie wspominał jej o matce. Prawdę powiedziawszy, w ogóle rzadko się odzy- wał do córki, na ogół wydawał jej tylko szorstkie polecenia albo udzielał ostrych reprymend. - Zmarła w godzinę po twoim urodzeniu - dodała 85 S R Dorothy, potrząsając ze smutkiem głową. - Wszyscy o tym mówili, to była wielka tragedia. Przyszłaś na świat trzy tygodnie przed terminem, na początku listopada. Tej nocy niespodziewanie rozszalała się burza śnieżna. Utworzyły się ogromne zaspy i twój ojciec nie był w stanie wydostać się z domu, nikt też nie mógł do was dotrzeć. Po- ród był szybki, ale twoja mama bardzo się wykrwawiła i kiedy wreszcie na miejsce dotarł helikopter z pomocą le- karską, było już za pózno. Wszystko to wyszło na jaw podczas dochodzenia w sprawie przyczyny jej zgonu. Kiedy dostałam tu pracę jako gospodyni - ciągnęła Do- rothy - od razu spostrzegłam, jak traktował ciebie ojciec i doszłam do przekonania, że nie mógł pogodzić się z tym, że jego żona umarła, a ty żyjesz. Gdy dorastałaś, stawałaś się coraz bardziej do niej podobna, ale nią nie byłaś. - Więc to dlatego nie mógł na mnie patrzeć - szepnęła Caroline. - Obwiniał mnie o jej śmierć. - Wiesz, że bardzo go kochałam - powiedziała Dorothy. - Ale nie krępowałam się i zwracałam mu uwagę, że zle cie- bie traktuje, chociaż kazał mi pilnować własnego nosa. Przecież to nie była twoja wina, nie prosiłaś się na ten [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|