, blazejowski aleksander czerwony blazen 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 ProszÄ™ niech pan powie, co panu w tej sprawie wiadomo.
 Przykro mi panie sęóio, że óiś dopiero przybywam do pana. Jak już poprzed-
nio wspomniałem, byłem chory, ciężko chory, przeszedłem zapalenie mózgu i jeszcze
teraz jestem rekonwalescentem. Gdyby nie nagła choroba z pewnością byłbym swe ze-
znania złożył jeszcze tego samego dnia, którego mój nieszczęśliwy brat został aresztowany
i może byłbym go uwolnił od tych strasznych katuszy, jakie od trzech tygodni przeżywa.
Trudno, zrząóenie wyższe& Niejedną przykrość byłby zaoszczęóił sobie brat mój, gdyby
natychmiast po morderstwie wyznał mi szczerze, co go trapi i gnębi, niestety Wiktor nie
był wobec mnie szczery i to srogo pomściło się na nim.
Skarski oddychał ciężko, widać było, że mówienie sprawia mu jeszcze trudność.
 Niech pan sęóia wybaczy, ale, aby moje zeznania były baróie zrozumiałe i jasne,
muszę je zaopatrzyć dłuższym wstępem.
Roóice moi byli ludzmi dobrymi, ale niemniej lekkomyślnymi. Duże obszary ziemi,
piękne wsie na K3owszczyznie, które jak sen młodości pamiętam, były ich własnością.
Duże dochody nie pokrywały jednak ich potrzeb. Rozrzutny tryb życia w K3owie, góie
stale moi roóice mieszkali, kosztowne podróże za granicę, wreszcie karty stopiły mają-
tek. Pamiętam dokładnie  bo miałem wtedy już czternaście lat  jak wielkie obszary
skurczyły się do małego majątku Buryki koło Winnicy. Ale i ten szybko wierzyciele ojca
zlikwidowali. Przenieśliśmy się do Warszawy. Tu roóice nie przetrzymali twardej dro-
gi życia i walki o chleb coóienny i najpierw matka, a potem ojciec, zakończyli życie
w skromnym trzypokojowym mieszkaniu. Ja w dniu śmierci ojca miałem lat óiewięt-
naście i na mojej opiece zostali: młodszy o óiesięć lat Wiktor i malutka Wanda.
Jeszcze za życia roóiców przyzwyczaiłem się do opieki nad młodszym roóeństwem.
Roóice tak rzadko w domu przebywali& Jako óiewiętnastoletni chłopak uczęszczałem
na politechnikę. Po śmierci ojca musiałem się z tą uczelnią rozstać i rzucić się na poszuki-
wanie pracy zarobkowej. òiÄ™ki znajomoÅ›ciom zmarÅ‚ych roóiców, otrzymaÅ‚em posadÄ™,
To pozwoliło mi utrzymać przy życiu Wika i Wandę. Płynęły lata. Wychowanie Wandy
przez cały okres lat piętnastu najmniejszej nie sprawiało mi trudności. Nie miałem po-
wodu dla tej óiewczyny brwi nawet zmarszczyć. Wiele kłopotu za to sprawił mi Wik.
Jego usposobienie było zupełnym rezonansem ojca, ta sama lekkomyślność, ta sama non-
szalancja w traktowaniu pienięóy, ta sama, tylko w miniaturze, żyłka do kart i ta sama
lotność umysłu i ogromne zdolności. Nie wiem, czym to tłumaczyć, ale mimo tych wad
Wik był mi najdroższy. Może kocham go dlatego, że przypomina mi zmarłego, ale nie
było i me ma ofiar, których dla tego chłopca nie byłbym w stanie ponieść.
Mówiąc o Wiku, oczy Józefa zajaśniały taką tkliwością i taką miłością jak oczy oj-
ca, który opowiada o sprycie i psich figlach swego kilkuletniego jedynaka. Ten objaw
niezwykłej miłości braterskiej ujął niezmiernie sęóiego, całkiem innymi oczyma patrzył
Aubieński na schorowanego, przedwcześnie osiwiałego Józefa.
Czerwony błazen 39
Po krótkiej pauzie, Józef opowiadał dalej:
 Studia uniwersyteckie ukończył brat w Paryżu tylko óięki mojej pomocy. Po
powrocie do kraju oświadczył mi, że ma zamiar poświęcić się dyplomacji i wstąpić do
ministerstwa spraw zagranicznych. Nie broniłem mu tego, mimo iż dobrze zdawałem
sobie sprawę, że służba ta wymaga wielkich dochodów, kilkakrotnie przewyższających
pobory urzędnika.
Zaraz u progu służby Wik zażądał ode mnie pienięóy. Dałem mu ostatni grosz. Po-
nieważ jestem muzykalny i, jak luóie twieróą, baróo uzdolniony, chcąc zwiększyć swoje
dochody, zacząłem instrumentować dla kabaretów rozmaite drobne operetki, wodewile,
skecze, uważając to za konieczny zarobek uboczny, by dom utrzymać i móc Wika na-
dal subwencjonować. Zarobki te były jednak skromne i ledwie, ledwie zdołałem związać
koniec z końcem.
Jednego dnia, jak óiś pamiętam  był wtorek  Wik przyszedł pózną nocą do
domu. Rano oświadczył mi, że w klubie przegrał poważną sumę i że dług zobowiązał się
w ciągu trzech dni zwrócić. Wiadomość ta była dla mnie prawóiwym ciosem. Grosza
wówczas me miałem w domu. A jednak tak zdołałem się opanować, że nawet twarz mi
nie drgnęła, ani mrugnięciem powiek nie dałem poznać bratu, czym jest dla mnie ta
wiadomość. Firma, w której pracuję, ułatwiła mnie zdobycie krótkoterminowego, ale na
ciężkich warunkach, kredytu. Zaciągnąłem dług wekslowy, który w przeciągu trzech ty-
godni miałem spłacić. Wikowi na czas wręczyłem pieniąóe z tą tylko uwagą, że w przy-
szłości każdy dług zapłacę, ale nie karciany. Wik płakał, przepraszał. Wióąc skruchę,
prosiłem go jedynie o to, by pohamował swoją lekkomyślność i to nie ze względu na
mnie tylko lecz na Wandę, która już wychoói z óiecinnych lat i o jej przyszłości choć
trochę myśleć należy.
Skrucha i łzy upewniły mnie o tym, że Wik ograniczy się w wydatkach, ale pozostał
dług, duży dług, na którego pokrycie miałem tylko óiesięć palców u rąk% Sytuacja moja
była nie do pozazdroszczenia. Musiałem szybko coś obmyślić, bo czas prędko upływał, za
trzy tygodnie mógł nastąpić protest weksla, a z tym złączona była moja kompromitacja [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl