, Cliff Garnett Piekielna burza 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wzruszyli ramionami i wprowadzili samolot w głęboki łuk, odsłaniając jego szerokie
podwozie.
Otworzyły się drzwi luku bagażowego. Schowany tam mężczyzna otworzył ogień z karabinu.
Hunter nie spodziewał się tego. Pociski przecięły powietrze i odbiły się od kadłuba F-4. Blake
pospiesznie wykonał unik. Dwie sekundy pózniej był już sto metrów nad DC-10, gdzie nie
mogły go dosięgnąć kule z karabinu umieszczonego w luku bagażowym.
I o to właśnie chodziło. Hunter zaczął strzelać, a wielki samolot pasażerski był łatwym celem.
Palec kapitana sił powietrznych zaciskał się na guziku drążka sterowniczego i drgania
trzydziestomilitrowego działka obrotowego przenikały całe jego ciało. Pociski przecinały
niebo i przeszywały ogon DC-10. Jeśli na jego pokładzie znajdował się sarin, to
najkorzystniej było strącić maszynę do oceanu, setki kilometrów od lądu.
Jednak w tej samej chwili Hunter poczuł oprócz stłumionego odrzutu działka coś jeszcze.
Pociski przeszyły prawe skrzydło F-4. Blake natychmiast przechylił maszynę w lewo,
oddalając się od strumienia metalowych fragmentów. Kiedy jednak spróbował wyrównać lot,
maszyna zawisła w powietrzu, tracąc impet. Hunter wiedział, co to oznacza, i ani trochę mu
się to nie podobało. Nie zamierzał jednak się wycofać.
Pozwolił maszynie opaść nieco niżej, przygotowując się do wystrzelenia drugiej serii. Znalazł
się po prawej stronie samolotu pasażerskiego, w miejscu,
114
gdzie nie mógł mu zagrozić ani mężczyzna z luku bagażowego, ani działka umieszczone pod
nosem maszyny. Wcześniej Hunter zamierzał maksymalnie zbliżyć się do drania, ale widząc,
że DC-10 chybocze się w następstwie poprzedniego ataku, zmienił zdanie. Nie chciał
ryzykować zderzenia z niepewnie lecącą maszyną, dlatego ostrzelał ją z bezpiecznej
odległości. Odłamki szyb po prawej stronie kokpitu wpadły do środka, po czym wyleciały na
zewnątrz, gdy ciśnienie wewnątrz samolotu zrównało się z ciśnieniem zewnętrznym. DC-10
skierował się ku wodom Pacyfiku i pomknął im na spotkanie.
F-4 był w niewiele lepszym stanie. Prawy silnik zakrztusił się i ucichł, po czym całą maszyną
wstrząsnęły nieregularne drgania. Hunter skręcił w prawo, ale nie po to, by wrócić na wyspy.
Chciał strącić drugi samolot, zanim stanie się to niemożliwe. Niestety, okazało się, że zostało
mu mniej czasu, niż się spodziewał. Drugi DC-10 rósł w oknie jego kokpitu, ale Hunter
musiał wytężać wszystkie siły, by utrzymać samolot w powietrzu. F-4 wyraznie chciał
polecieć w dół i, zanim zbliżył się do samolotu pasażerskiego na odległość umożliwiającą
oddanie strzału, postawił na swoim. Skierował się po spiralnym torze ku wodzie, nad którą
być może już unosił się bezbarwny, bezwonny gaz. Jeśli tak było, Hunterowi pozostawało
tylko liczyć na to, że jest wystarczająco daleko od zestrzelonego DC-10 i że wiatr wieje w
przeciwnym kierunku. Inna sprawa, że wówczas spadochron zaniósłby go z powrotem w
stronę chmury gazu.
Zwiadom tego, że drugi samolot ucieknie, nie niepokojony przez nikogo, Hunter zaczekał, aż
spadający F-4 odwróci się od miejsca, w którym do wody spadł DC-10 - po czym silnie
szarpnął dzwignią mechanizmu katapultowa-nia. Fotel wystrzelił w niebo z silnie
przechylonego odrzutowca. Po kilku sekundach automatyczny mechanizm otworzył
spadochron, odłączając siedzenie. Czasza rozpostarła się i wypełniła powietrzem; Hunter
zamortyzował ciałem szarpnięcie uprzęży. A potem zaczął opadać ku błękitnej pustce, zdając
sobie sprawę, że nikt nie wie, iż on właśnie tu jest.
Rozdział dwudziesty dziewiąty
25 lipca, godzina 7.00 Nad Pacyfikiem
Rejs numer 901 United Airlines z Honolulu do San Diego był wypełniony do ostatniego
miejsca, jak wszystkie samoloty z Hawajów. Na pokładzie, jak zawsze w czasie powrotu na
kontynent, panowały mieszane uczucia;
115
część pasażerów cieszyła się z tygodnia czy dwóch spędzonych na wyspach i żałowała, że
urlop się kończy. Inni byli zadowoleni, że wracają do tego, co znają najlepiej. Linia lotnicza
musiała ich wszystkich czymś zająć przez pięć i pół godziny. Najpierw drinki, potem
jedzenie, film, i następne drinki. Stewardesy mogły odpocząć dopiero pod koniec lotu, kiedy
większość pasażerów drzemała albo stała w kolejce do toalety.
W ten pogodny piątkowy poranek, dwie godziny po starcie z Honolulu, ludzie siedzący na
przodzie kabiny właśnie kończyli jeść śniadanie, a ci z tyłu zaczynali. Z głośników popłynęła
zapowiedz filmu. Co bardziej rozgarnięci pasażerowie zareagowali na tę wiadomość
wzruszeniem ramion, ponieważ wiedzieli, że usunięto z niego wszystkie drastyczne sceny, by
nadawał się do oglądania w czasie lotu. Film musiał być odpowiedni dla każdego - od małych
dzieci po ich dziadków. Stewardesy poprosiły wszystkich o zasłonięcie okien, by słaby obraz
telewizyjny był lepiej widoczny. Gdyby ktoś zapragnął oglądać chmury nad Pacyfikiem,
naraziłby się na burę od zirytowanego sąsiada. Wszyscy, oprócz prawdziwych złośliwców i
tych, którzy akurat ucięli sobie drzemkę, opuścili zasłony.
Dlatego też nikt nie zauważył przemykających za oknami rakiet, wymierzonych w kabinę
pilotów.
Samolot United Airlines przypominał pilotowi lecącego za nim DC-10 kurczaka z odciętą
głową. Silniki wciąż działały, ale nie było nikogo, kto by nad nimi panował. Powietrze
uciekające przez dziurę w kadłubie porwało ze sobą pasażerów, którzy nie mieli zapiętych
pasów, oraz rozmaite papierki i ubrania. Rozhermetyzowana kabina wciągnęła rozrzedzone
powietrze, które przecinała z prędkością dziewięciuset kilometrów na godzinę, spowalniając
samolot. Potężna maszyna zakołysała się i zaczęła obracać. Po chwili weszła w korkociąg i
runęła jak kamień w dół.
Pasażerowie, którzy jeszcze żyli, mogli patrzeć, jak woda zbliża się ku nim.
Pilot DC-10 wolał tego nie oglądać. Co innego zestrzelić samolot, a co innego patrzeć na
wylatujących z niego ludzi i myśleć o tych, którzy wciąż byli uwięzieni w środku. Lepiej
potraktować to jako kolejne zadanie.
- UAL dziewięć-zero-jeden, tu Honolulu.
To odezwało się jego radio, ustawione na tę samą częstotliwość, której używał zestrzelony
samolot.
- Słyszę cię, Honolulu - powiedział tylko lekko drżącym głosem.
- Chodzi o ten samolot, który wykrył twój radar. Nam też zdawało się, że coś widzimy, ale
teraz to znikło. Nadal masz coś na radarze?
116
- Nie, Honolulu. Podejrzewam, że to był fałszywy alarm, spowodowany nagłą zmianą wiatru.
- Zrozumiałem, UAL dziewięć-zero-jeden. Jesteś na skraju monitorowanego przez nas
obszaru i w dodatku nie możemy połączyć się z Kauai, więc mamy tu urwanie głowy. Miej
oko na radar i w razie czego kontaktuj się z San Diego.
- Zrozumiałem, Honolulu. Wielkie dzięki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl