, Edmund Amicis Serce 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomyślna. Zaledwie stanąwszy w Buenos Aires odważna kobieta, za pośrednictwem mężow-
skiego krewniaka, który od dawna był tam osiedlony, znalazła dobrą służbę u jakiejś argen-
tyńskiej rodziny, gdzie płacono ją hojnie i obchodzono się z nią życzliwie. Rada była tedy i
przez czas dłuższy pisywała do rodziny regularnie donosząc o powodzeniu swoim. Jeszcze
przedtem umówili się oboje, że mąż będzie posyłał listy na ręce owego krewniaka, który je
doręczy żonie, żona zaś będzie oddawała odpowiedz także krewniakowi temu, a on ją do Ge-
nui pośle dodawszy co nieco od siebie.
Tak zarabiając osiemdziesiąt lirów miesięcznie, a nie wydając na siebie nic, posyłała
dzielna kobieta co kwartał do domu wcale ładną sumkę, z której mąż, człowiek uczciwy,
spłacał co pilniejsze długi odzyskując zwolna dobrą opinię i niecierpliwie wyglądając chwili,
w której żona wróci, gdyż dom bez niej wydawał się pusty, a młodszy z synów, ogromnie
przywiązany do matki, tęsknił za nią bardzo i nie mógł do tego rozłączenia nawyknąć w ża-
den sposób.
Ale po upływie roku, po krótkim liście, w którym kobieta zawiadamiała swoich, że niezu-
pełnie jest zdrowa, wiadomości od niej przestały nadchodzić.
Pisali dwa razy do owego krewniaka  i on nie odpowiedział.
Pisali do owej rodziny argentyńskiej, u której kobieta służyła, ale nie wiadomo, czy list do-
szedł, czy nie, nazwiska bowiem nie pamiętali dobrze, dość że i stamtąd nie mieli żadnej wie-
ści.
Wtedy w obawie nieszczęścia napisał ojciec do konsulatu włoskiego w Buenos Aires o za-
rządzenie poszukiwań, wszakże po trzech miesiącach tyle się dowiedział tylko, że na ogło-
szenie dane przez konsulat do tamtejszych gazet nikt się nie zgłosił i że nie znaleziono żadne-
go śladu zaginionej.
I nie mogło też być inaczej! Dobrej kobiecie bowiem przyszło do głowy, żeby dla ocalenia
rodzinnego honoru, który wejście do służby poniżać jej się zdawało  zmienić nazwisko i
podać inne zgoła tam, gdzie przebywała.
Przeszło kilka miesięcy bez najmniejszej wieści. Ojciec i synowie byli bardzo zmartwieni,
młodszy zaś z tęsknoty niezwyciężonej zapadał na zdrowiu. Co czynić? Do kogo się udać?
Pierwszą myślą ojca było jechać i szukać żony w Ameryce. Ale robota? I kto przez ten czas
utrzymywałby dom i dzieci? Nie mógł też jechać syn starszy, który właśnie coś niecoś zara-
biać zaczął i. był potrzebny rodzinie.
I tak w ciężkiej tej trosce żyli z dnia na dzień, powtarzając to bolesne pytanie:  co czynić?
 i patrząc na siebie w milczeniu. Aż raz wystąpił mały Marek i rzekł rezolutnie:
 Ja pojadę do Ameryki i wyszukam mamę!
26
Ojciec pokiwał głową ze smutkiem, nie odpowiadając. Tak! To był pomysł serdeczny, ale
rzecz  nie do wykonania! W trzynastu latach sam do Ameryki, kiedy podróż trwała miesiąc
blisko!
Ale chłopiec nie ustępował. Nalegał tego dnia, nalegał drugiego, trzeciego, nalegał co
dzień, z wielką bystrością rozumując jak dorosły człowiek.
 Pojechało już tam wielu i młodszych ode mnie!  mówił.  Jak tylko już na okręcie będę,
to przecież dopłynę, czym mały, czy duży. Nie bójcie się, już mnie tam dowiozą!
A jak już tam będę na miejscu  cóż to? Nie potrafię to odszukać owego krewniaka? Prze-
cież tam tylu Włochów jest, to mi pierwszy lepszy pokaże ulicę! A jak do niego trafię, to jak-
bym trafił do mamy!
Gdybym zaś nie znalazł, to prosto pójdę do konsula i dopytam się o tych państwa, gdzie
mama była. Co się stanie, zresztą, to się stanie, a tam roboty nikomu nie zbraknie. Znajdę
robotę i ja i zapracuję tyle przynajmniej, żeby do domu wrócić!  I tak po trochu, po trochu,
prawie że przekonał ojca.
Ojciec mu ufał. Wiedział, że chłopiec jest roztropny i odważny, widział też, że do niedo-
statku, do biedy nawykł od dzieciństwa i że do spełnienia zamiaru tego znajdzie siły w sercu,
dla którego odnalezienie ukochanej matki było świętym celem. Zdarzyło się przy tym, że ka-
pitan parostatku, udającego się na morze, posłyszawszy coś o tym od znajomego, zobowiązał
się dać chłopcu darmo bilet trzeciej klasy aż do Argentyny. I tak ojciec po krótkim wahaniu
przystał, a podróż została zdecydowana. Naładowali małemu Markowi pełną torbę żywności,
dali mu do kieszeni kilka skudów, zaopatrzyli go w adres krewniaka i pewnego pięknego
dnia, w kwietniu, odprowadzili go na pokład okrętu.
 Synu mój, Marku drogi!  mówił ojciec ściskając go raz jeszcze na schodach parostat-
ku z pełnymi łez oczyma.  Sprawże się dobrze! Jedz z Bogiem! Syna, co matki szuka.
Pan Bóg nie opuści!
*
Biedny Marek! Miał serce mężne i przygotowane na najcięższe próby w tej podróży, ale
kiedy piękna jego Genua zniknęła mu z oczu, kiedy znalazł się na pełnym morzu, wśród tłu-
mu emigrantów zapełniających cały parostatek  sam, nie znany nikomu, z tą małą torbą, któ-
ra zamykała w sobie całe jego mienie, ogarnęła go wielka żałość i wielkie zwątpienie. Jak
pies bezpański leżał przez dwa dni na przedzie pokładu nie mogąc nic przełknąć, a tylko mu
się chciało płakać, płakać. Różne myśli chodziły mu po głowie, a jedna smutniejsza od dru-
giej; a najcięższa z nich i najsmutniejsza wracała uporczywie, ciągle: myśl, że matka jego, kto
wie  nie żyje już może...
W niespokojnych, przerywanych snach swoich widział ciągle twarz jakiegoś nieznajome-
go, który pochylał się nad nim, patrzył ze współczuciem, mówił mu do ucha:  Twoja matka
umarła!  A on się budził tłumiąc krzyk rozpaczy.
Dopiero kiedy okręt przebył Cieśninę Gibraltarską i wypłynął na Ocean Atlantycki, nieco
nadziei, nieco otuchy wstąpiło w ducha Marka. Na krótko wszakże. To niezmierzone, ciągle
jednostajne morze, ten wzrastający upał, ten ścisk tłumu biedaków, który go otaczał, a nade
wszystko uczucie zupełnej samotności i oderwania od swoich, pogrążyły go prędko w stan
bliski rozpaczy. Więc te dnie puste, jednostajne, wlokące się po sobie bez żadnej odmiany tak
mu się mąciły w pamięci, jak się to chorym przytrafia. Zdawało mu się, że już rok przynajm-
niej po tym morzu płynie. I każdego ranka budząc się zdumiony był na nowo, że jest sam
wpośród tych wód niezmierzonych i płynie do Ameryki oto!
Te śliczne, latające ryby, które czasem spadały na pokład, te nadzwyczajne zachody i
wschody słońca w pobliżu równika, te mgły srebrzyste wieczorów, te zadziwiające fosfore- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl