, Graham Masterton Sfinks 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczęścia. Byliśmy bardziej ludzcy niż zwierzęcy i ukrywaliśmy się w Europie przez setki lat.
Lwia krew ujawnia się jedynie u kobiet z mojego rodu, a zatem nazwisko ulegało często
zmianie i trudno nas było wytropić. Czasami je wymyślaliśmy, tak jak panieńskie nazwisko
mojej matki: Masib. To anagram od  simba", afrykańskiego wyrazu oznaczającego lwa.
- Twój ojciec... umarł, prawda? Rozszarpany na śmierć. Czy to naprawdę były
niedzwiedzie? - Gene zadrżał. - Czy może matka?
- Matka jest bardzo tradycyjna - wyszeptała Lorie. - Ona nie jest taka jak ja. Wierzy we
wszystkie stare rytuały.
- To znaczy, że ona zabiła twego ojca?
- Nie wiem na pewno. To coś, o czym nigdy nie mówi. Lecz w starych księgach Tell
Besta jest napisane, że kobieta-lew musi zawsze zabić swego partnera, gdy spełni on
powinność wobec niej.
- Powinność?
- To zależy, czego od niego oczekiwała. Myślę, że z chwilą, gdy ojciec przywiózł matkę
do Ameryki i urządził ją w sposób, jakiego pragnęła, dając jej też córkę, stał się dla niej
bezużyteczny.
Gene skończył papierosa i zgasił go w popielniczce przy łóżku. Wydmuchnął dym.
- I to miało również spotkać mnie! Gdybym już spełnił swoją powinność i ściągnął cię
do Waszyngtonu, planowałaś rozerwać mnie na strzępy?
- Gene - powiedziała z naciskiem - nic nie rozumiesz.
- Może nie rozumiem, a może nie chcę zrozumieć. Może pragnę jedynie wyrwać się z
tego piekielnego miejsca. Lorie, czy nie zdajesz sobie sprawy, o co mnie prosisz? Wróciłaś do
domu naga i umazana krwią, a teraz oczekujesz, bym się uśmiechał i pytał:  Czy miałaś dobrą
noc, kochanie?"
- Dziś w nocy powiedziałeś, że mnie kochasz.
- No cóż, ale rano nie jestem już tego taki pewien.
- Gene, sądziłam, że może...
- Sądziłaś, że może co? - wrzasnął. Sądziłaś, że przymknę na wszystko oczy i będę
dawał się traktować jak kukła? Czy nie rozumiesz, ile mnie kosztował powrót tutaj po tym,
czego dowiedziałem się o twoim ciele? Kochałem cię i miałem nadzieję, że dasz się namówić
na operację. Lecz gdy tylko wróciłem, ty zamieniłaś się w dziką bestię!
- Gene, ja chcę się zmienić. Pragnę tego. Jesteś moją jedyną nadzieją.
- Wczoraj nie mówiłaś, że chcesz się zmienić.  Jestem Ubasti i jestem z tego dumna", to
właśnie powiedziałaś.  Wierność i posłuszeństwo nie dotyczą zmian w moich cechach
dziedzicznych." Lorie, ty nawet nie jesteś człowiekiem!
Sprężyła się. Na moment szeroko rozwarła oczy, lecz potem zaczęła się uspokajać,
jakby zwalczała zwierzęcą stronę swej natury.
- Gene, ja cię kocham - powiedziała. Milczał.
- Jestem twoją żoną, Gene, jaka bym nie była. Wiem, że chcesz, bym się zmieniła, i
zrobię to. Pójdę do chirurga plastycznego, Gene, naprawdę. Dam usunąć te piersi. I nigdy już w
nocy nie wyjdę. Nauczę się Gene, jeśli mi pomożesz. Tylko mi pomóż, proszę. Nawet jeśli
mnie nie kochasz, nawet jeśli myślisz, że jestem zbuntowanym zwierzęciem, proszę, pomóż mi
zrzucić z siebie tę okropną rzecz.
Zakaszlał.
- Aatwo tak mówić z pełnym żołądkiem, prawda? A co będzie, kiedy znów staniesz się
głodna? Co będzie, gdy zapragniesz krwi?
- Gene, przyrzekam.
- Nie musisz. Odchodzę. Mój adwokat prześle ci papiery rozwodowe.
Uklękła na dywanie. Płakała.
- Wstań - powiedział niecierpliwie. - Płacz nie pomoże.
- Och, Gene, daj mi tylko szansę. Proszę, Gene, proszę.
- Powiedziałem: wstań!
W tym momencie w drzwiach sypialni pojawiła się wysoka i złowieszcza pani Semple.
Miała dokładnie uczesane włosy, a nawet makijaż. Weszła do środka i objęła Lorie ramionami,
równocześnie obrzucając Gene'a zimnym, nieufnym spojrzeniem.
- Zdenerwowałeś ją - powiedziała oskarżycielsko. - Czy nie wiesz, jak bardzo jest
czuła?
Gene nieznacznie skinął głową.
- Wiem też, jaka jest dobra w wyskakiwaniu przez okno z drugiego piętra i
rozszarpywaniu owiec.
- Ona jest Ubasti, głupcze! - syknęła pani Semple. - %7ływym potomkiem jednego z
najbardziej dumnych i rzadkich ludów. Czy nadal nic nie rozumiesz?
- Och, rozumiem aż nadto. Przeczytałem wszystko o Ubasti.
A zatem wiedziałbyś, że nie należy traktować Lorie jak zwykłej kury domowej. Och,
Lorie, nie płacz ma chere. Spójrz na nią, Gene. Czy nie widzisz jej godności i dumy?
- Jakiej dumy? - spytał Gene. - Lwiej dumy?
- Och, Lorie - zatroskała się matka - uspokój się, kochanie, nie płacz.
Gene podszedł do szafki i zaczai zbierać swoje przybory toaletowe. W lustrze widział
panią Stemple śledzącą jego ruchy. Chciał pokazać, że się nie boi, że nie jest bezradną gazelą,
chociaż serce biło mu jak młotem i trzęsły się ręce.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała pani Semple. - Czy zamierzasz zostawić tę biedną
dziewczynę, samotną i porzuconą?
Gene nie odwrócił się.
- Czy pozwolisz tej istocie walczyć na własną rękę o przetrwanie w świecie, który jej
nienawidzi? Czy to właśnie chcesz zrobić?
- Zobaczę się jutro z adwokatem - odparł Gene. - Sądzę, że coś wymyślimy.
- Zdecydowałeś, że już jej nie kochasz, ponieważ ona zachowuje się dziwnie i miewa
apetyt na surowe mięso? Ot tak sobie?
- Tego nie mówiłem - zaprzeczył Gene twardo. - Powiedziałem tylko, że dłużej nie
zniosę takiego zachowania. Już raz zostałem paskudnie ugryziony
i okaleczony. Dziś jest jedynie sprawą przypadku, że niezjedzony żywcem. Mogę
pogodzić się z pewnymi jej niedostatkami fizycznymi i całą tą sprawą dziedzictwa Lorie, lecz
nie przejdę do porządku dziennego nad niebezpieczeństwem, jakie ono niesie. Pani Semple,
jeśli chce pani znać całą prawdą, to robię w spodnie ze strachu.
Podszedł do szafy, wziął swoją walizkę i spakował do niej przyniesione do posiadłości
Semple'ów koszule, skarpety oraz krawaty. Lorie nadal klęczała na dywanie, zasłaniając
dłońmi oczy, a matka stała za nią, delikatnie głaszcząc jej włosy.
- No cóż - powiedział Gene - to by było na tyle.
- Jesteś pewien? - spytała pani Semple. - Nawet jeśli udzielę ci pewnych gwarancji?
- Gwarancji? Jakich gwarancji?
- Przypuśćmy, że zagwarantuję ci bezpieczeństwo i spokój umysłu.
- W jaki sposób?
- W nocy moglibyśmy zamykać Lorie w pokoju obok, tym samym, w którym kiedyś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl