, grisham john wspolnik 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lecz tylko pokręcił głową.
Dwa dni pózniej odwiedziłem go znowu póznym popołudniem i znów spędzi-
liśmy ileś czasu na werandzie, podczas gdy Clovis opowiadał o swoich wojennych
przygodach. Punktualnie o osiemnastej oświadczył, że jest głodny i ma ochotę na
smażoną rybę, po czym zapytał, czy nie zjadłbym z nim obiadu. Wtedy byłem
jeszcze kawalerem, toteż z ochotą podjąłem się zawiezć go do miasta. Przez całą
302
drogę także rozmawialiśmy. Kupiłem dwie olbrzymie porcje smażonego dorsza
za sześć dolarów. Wystarczyło, żeby się najeść do syta. Stary delektował się rybą,
siedział z nosem zwieszonym nisko nad talerzem i wciąż opowiadał, nawet z peł-
nymi ustami. Kelnerka przyniosła rachunek i położyła go na skraju stolika, lecz
Clovis nawet na niego nie spojrzał. Rachunek leżał w tym samym miejscu przez
dziesięć minut. Co zrozumiałe, szybko doszedłem do wniosku, że warto staremu
zafundować obiad, jeśli rzeczywiście wie o czymś, co może się przydać w sądzie.
Kiedy wyszliśmy z baru i ruszyliśmy w drogę powrotną, mruknął, że chętnie by
się napił piwa, żeby przepłukać nerki. A tak się złożyło, że dojeżdżaliśmy wła-
śnie do supermarketu. Skręciłem na parking. Clovis nawet się nie ruszył, zatem
wysiadłem i kupiłem kilka puszek. Popijaliśmy, jadąc dalej, kiedy oświadczył nie-
spodziewanie, iż chciałby mi pokazać, gdzie się wychowywał. Miało to być gdzieś
niedaleko. Skręciłem w jedną boczną drogę, potem w następną i po dwudziestu
minutach całkowicie straciłem orientację. Jak się okazało, niedowidzący Clovis
także ją stracił, za to miał ochotę na dalsze przepłukiwanie nerek. Zapytałem więc
o drogę w wiejskim sklepiku i pojechaliśmy dalej. Znów zaczął mną kierować, aż
w końcu dotarliśmy do miasteczka Necaise Crossing w okręgu Hancock. Wtedy
oznajmił, że skoro już znalezliśmy tę dziurę, to możemy wracać, bo on nie ma
ochoty odgrzebywać wspomnień z dzieciństwa. Otworzył sobie trzecie piwo, a ja
musiałem dalej rozpytywać o drogę w mijanych wioskach. Dopiero w okolicy je-
go domu odzyskałem orientację w terenie i zacząłem wówczas natarczywiej pytać
o wypadek, którego był świadkiem. Mruknął jednak, że nadal są to dla niego zbyt
bolesne wspomnienia, żeby je teraz przywoływać. Pomogłem mu wysiąść z sa-
mochodu i wprowadziłem do domu. Klapnął ciężko na sofę i natychmiast zapadł
w drzemkę. Dochodziła już pomoc.
Tak mniej więcej wyglądały nasze spotkania przez miesiąc. Kawa w fotelach
na werandzie, smażony dorsz we wtorki i piwo podczas jazdy, w celu przepłu-
kania nerek. Polisa ubezpieczeniowa firmy papierniczej była wystawiona na dwa
miliony dolarów. Naszym klientom należało się takie odszkodowanie w całości,
a zeznania starego, chociaż nie miał o tym pojęcia, mogły mieć w sądzie kluczo-
we znaczenie. Zapewniał mnie, że nikt inny się z nim nie kontaktował w sprawie
wypadku, a wiec tym bardziej zależało mi na poznaniu jego wersji, dopóki jeszcze
nie odnalezli go przedstawiciele towarzystwa ubezpieczeniowego.
 Ile czasu minęło od tragicznego wypadku?  zapytał Sandy.
 Cztery lub pięć miesięcy. W końcu postanowiłem go przycisnąć. Powie-
działem, że nasze wystąpienie sądowe znalazło się w ślepym zaułku i już najwyż-
sza pora, by ujawnił wszystko, czego był świadkiem. Odparł, że jest gotów o tym
rozmawiać. Zapytałem go ponownie, z jaką prędkością jechał nasz klient, kiedy
go wyprzedził na autostradzie, na co Clovis odparł ze łzami w oczach, iż widok
poranionych i zakrwawionych ludzi uwięzionych w rozbitym aucie był dla niego
wielkim wstrząsem. Minutę pózniej powtórzyłem pytanie, prosząc o ocenę pręd-
303
kości tamtego samochodu. On zaś bąknął, że bardzo chciałby pomóc poszkodo-
wanej rodzinie. Wtrąciłem, że byłoby to bardzo mile widziane. A Clovis popatrzył
mi prosto w oczy i rzekł w zamyśleniu:  Twoim zdaniem, jak szybko mógł jechać
ten samochód? Odparłem, że prawdopodobnie nie szybciej niż dziewięćdziesiąt
kilometrów na godzinę, a on na to:  I mnie się tak zdaje. Jechał dziewięćdziesiąt-
ką. Ja na pewno trzymałem się poniżej osiemdziesiątki, a tamci mnie dość powoli
wyprzedzili .
W końcu doszło do rozprawy i Clovis Goodman okazał się najlepszym świad-
kiem, jakiego miałem w dotychczasowej karierze. Sprawiał wrażenie starego nie-
dołęgi, ale był sprytny i mówił pewnie, przekonująco. Przysięgli zlekceważyli
wszelkie naukowe wywody świadków strony przeciwnej i oparli wyrok na zezna-
niach Clovisa. Wywalczyliśmy dwa miliony trzysta tysięcy dolarów odszkodowa-
nia.
Pozostaliśmy w kontakcie. Jakiś czas potem spisałem jego testament. Niewiele
miał, tylko ten stary dom, sześć akrów ziemi i siedem tysięcy na koncie w banku.
Chciał, aby po jego śmierci cały majątek został sprzedany, a pieniądze przekazane
na rzecz Stowarzyszenia Cór Konfederacji. W testamencie nawet nie wspomniał
o swoich najbliższych. Mieszkający w Kalifornii wnuk nie dawał znaku życia od
dwudziestu lat, od wyjazdu z Missisipi, a z wnuczką z Hattiesburga widział się po
raz ostatni w sześćdziesiątym ósmym roku na rozdaniu matur w tamtejszej szkole
średniej. On zresztą również nie próbował odnowić kontaktów. Bardzo rzadko
wspominał o swoich wnuczętach, wiedziałem jednak dobrze, jak bardzo brak mu
jakichkolwiek kontaktów z rodziną i jak czuje się samotny.
Pózniej rozchorował się ciężko. Nie dawał sobie sam rady, toteż załatwiłem
mu miejsce w domu opieki społecznej w Wiggins. Pózniej sprzedałem dom oraz
ziemię i zaopiekowałem się funduszem. Byłem wówczas jego jedynym przyjacie-
lem. Wysyłałem mu kartki i drobne upominki, a ilekroć musiałem jezdzić do Hat-
tiesburga bądz Jackson, odwiedzałem go w domu opieki. Co najmniej raz w mie-
siącu zabierałem do miasta na smażonego dorsza, po czym wyruszaliśmy na prze-
jażdżkę, z nieodłącznym piwem, a Clovis wciąż raczył mnie swymi opowieściami.
Któregoś dnia zabrałem go na ryby. Spędziliśmy we dwóch osiem godzin w łodzi
i muszę przyznać, że chyba nigdy się tak dobrze nie ubawiłem.
W listopadzie dziewięćdziesiątego pierwszego roku Clovis złapał zapalenie
płuc i ledwie wyszedł z życiem. Przestraszył się nie na żarty i polecił mi przerobić
testament. Postanowił przekazać część pieniędzy na rzecz miejscowego kościoła,
a resztę na fundusz stowarzyszenia. Wybrał sobie miejsce na cmentarzu i zawarł
w ostatniej woli zalecenia dotyczące pogrzebu. Bardzo mu przypadł do gustu mój
pomysł, aby dodać też specjalną klauzulę, w której nie życzył sobie specjalnego
utrzymywania przy życiu przez aparaturę medyczną. Uparł się przy tym, abym to
ja został wykonawcą tego punktu, rzecz jasna w porozumieniu z jego lekarzem.
Wtedy miał już dosyć przebywania w domu opieki, sprzykrzyła mu się ciągła sa-
304
motność, był zmęczony życiem. Powtarzał, że jest gotów się pogodzić z wyrokiem
boskim i odejść, kiedy tylko zostanie wezwany.
W styczniu następnego roku wystąpił ostry nawrót zapalenia płuc. Załatwiłem
przeniesienie Clovisa do szpitala w Biloxi, żeby łatwiej się nim opiekować. Od-
wiedzałem go codziennie, nikt inny do niego nie zaglądał. Nie miał przyjaciół ani
krewnych, nie chciał nawet widzieć kapelana; nikogo oprócz mnie. Leki niewie-
le skutkowały, wkrótce stało się jasne, że Clovis już z tego nie wyjdzie. Zapadł
w śpiączkę i został podłączony do respiratora, lecz jakiś tydzień pózniej opiekują-
cy się nim lekarz oznajmił, że mózg Goodmana już obumarł. Zwołałem więc małe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl