, Maxwell_Cathy_ WdĂłwka 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

straszliwie ją obraził proponując carte blanche. Pewnie jest tak wściekła, że nie będzie chciała z
nim mieć do czynienia.
Nagle, niepewny, cofnął się o krok i wpadł na jakąś matronę w turbanie, która właśnie przechylała
do ust kieliszek z szampanem. Krzyknęła zaskoczona, gdyż płyn rozlał jej się po sukience.
Zażenowany wymamrotał przeprosiny i podał jej swoją chusteczkę, by starła plamę. Kobieta
nazwała go niezdarnym niedołęgą i machnęła ręką, by zszedł jej z oczu.
Wycofał się z chęcią. Schował się w bezpiecznym miejscu, wśród dżentelmenów, dołączając do
lorda Dimhursta i jego znajomych bankierów. Otoczony męskim towarzystwem, ledwo
przysłuchiwał się rozmowie, patrząc, jak wysoki, przystojny mężczyzna, niejaki lord Wamsey,
pochyla się nad ręką Caroline. Najwyrazniej zaprosił ją do tańca, ponieważ wkrótce obydwoje
stanęli wśród innych par zajmujących miejsca na parkiecie.
Ostra, kłująca zazdrość opanowała go, kiedy zaobserwował, że Caroline odchyla głowę i śmieje się z
czegoś, co powiedział jej partner. Jeszcze nie doznawał tak gwałtownych uczuć wobec kobiety. Ale
Caroline nie była jakąś tam kobietą. Była jego kobietą.
Jego kobietą.
Te słowa zapadły w nim głęboko.
Uczucie było o wiele głębsze niż pragnienie, by pójść z nią do łóżka. Chciał, aby stała się częścią
jego życia.
Przestał się wreszcie bać, co mu powie albo uczyni, kiedy go zobaczy. Czekał, aż taniec się
nareszcie skończy. Muzycy zagrali ostatni akord. Wamsey znów pochylił się nad jej dłonią i
odprowadził ją do grupy ludzi stojących wokół lady Andrews.
James przeprosił lorda Dimhursta i innych rozmówców. Ze wzrokiem utkwionym w Caroline
przepchał się przez tłum i stanął za nią.
- Witaj, kuzynko Caroline. .
Uwolniła rękę z uścisku Wamseya i odwróciła się do niego.
Jej szare oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. Nie wiedział, czy mu się tak wydawało, czy naprawdę
wyglądała, jakby była zadowolona z jego obecności.
Przez chwilę atmosfera wokół nich zgęstniała, jak przed nadchodzącą burzą.
- Czy zechcesz ze mną zatańczyć? - usłyszał, jakby z dalekiej odległości, własne słowa.
Wyciągnął do niej rękę.
10
Od chwili, gdy tylko znalazła się w sali balowej, Caroline wiedziała, że James Ferrington już tu jest.
Pomieszczenie zdawało się przepełnione jego obecnością. Przypomniała sobie o postanowieniu, że
musi trzymać się od niego z daleka. Nie powinna się z nim zadawać. Jeśli to zrobi, zachęci go do
równie obrazliwego zachowania, jakie okazywał jej przez ostatnie dwa dni.
Teraz jednak stał przed nią, wysoki, muskularny, przystojny i tak niepewny . Widziała niepokój
malujący się w jego oczach i zaciśnięte usta. Na ten widok runęły wszelkie wątpliwości.
Zapomniała zupełnie o swej decyzji.
Po raz pierwszy zobaczyła w nim nie dominującego mężczyznę, który ją onieśmiela, ale człowieka
przepełnionego wątpliwościami, słabością, a nawet - o tak - pragnieniem, którego sama doznawała.
Jak we śnie podała mu dłoń.
Jego usta przyozdobił szeroki, radosny uśmiech. W głębi serca poczuła się dumna, że mogła go tak
ucieszyć. Zacisnął rękę wokół jej palców i prowadził na parkiet, gdy naraz ktoś ich zatrzymał.
- Przepraszam, lady Pearson, ale mnie pani obiecała ten taniec.
Odwróciła się do łysawego mężczyzny w średnim wieku, którego jej przed chwilą przedstawiono.
Rzeczywiście! Obiecała mu następny taniec. Zakłopotana zwróciła się do Jamesa.
- Przykro mi, ale to prawda. Obiecałam już ... - Nie mogła sobie przypomnieć nazwiska stojącego
obok mężczyzny.
- Lordowi Kenyonowi - podpowiedział.
- A, tak. Lordowi Kenyonowi. Zapomniałam pańskiego nazwiska. Przepraszam. - Próbowała
wysunąć rękę z uścisku Jamesa.
Nie puścił jej,
Lord Kenyon niecierpliwie tupnął nogą o podłogę.
- Taniec się zaraz zacznie. - Wyciągnął rękę.
- Tak, wiem. - Próbowała znów delikatnie uwolnić swą dłoń, drugą podając lordowi Kenyonowi.
James trzymał ją coraz mocniej.
Zażenowana tą krępującą sytuacją, spróbowała go poprosić o zrozumienie.
- Panie Ferrington .
- Kuzynie Jamesie - wyszeptał.
- Słucham? - spytała zakłopotana. Przypomniała sobie o kłamstwie wymyślonym na użytek lady
Dimhurst. To niewinne oszustwo zaczęło ją prześladować. Próbowała wyszarpnąć dłoń, ale nadal
nie chciał jej puścić.
Wysiliła się na uśmiech do zniecierpliwionego lorda Kenyona.
- Kuzynie Jamesie, proszę puścić moją rękę.
James uwolnił dłoń, ale jednocześnie zastąpił jej drogę do lorda Kenyona.
- Proszę mi obiecać następny taniec.
- Przepraszam, pana, ale po lordzie Kenyonie ja będę tańczył z lady Pearson.
Skrzywił się, patrząc na intruza.
- W takim razie zamawiam kolejny taniec - powiedział, zanim odeszła ze swym partnerem.
- Ten został obiecany mnie - oznajmił rudowłosy lord Givens.
- A ja mam obiecany ostatni taniec przed kolacją - dodał gładko lord Wamsey.
- Ależ pan już z nią tańczył - zaprotestował James. - Nie może pan tańczyć dwa razy.
Wamsey uniósł brwi. Znany był jako wspaniały strzelec i mężczyzna o krewkim charakterze. Mało
kto miał ochotę z nim zadzierać.
- Mogę i zrobię to. Lady Pearson mi to obiecała. Wściekłość walczyła w nim ze zdrowym
rozsądkiem. Nie powinien dać się ponieść emocjom. To mogłoby skompromitować Caroline.
- Dobrze - odparł. - W takim razie, czy mógłbym poprowadzić cię na kolację?
- Chciałabym ... - zaczęła.
- Pani pójdzie na kolację ze mną - przerwał jej Wamsey.
Mężczyzni zmierzyli się wzrokiem, atmosfera zgęstniała. Caroline położyła Jamesowi rękę na
ramieniu. Uspokoił się, nie chcąc wywoływać zamieszania. Cofnął się. Lady Andrews westchnęła z
ulgą i podeszła do niego.
- To pańska wina - powiedziała, patrząc, jak lord Kenyon prowadzi jej przyjaciółkę do tańca. -
Wszyscy mężczyzni w tym pomieszczeniu zaczęli się do niej cisnąć, kiedy tylko przyszła. -
Poklepała go wachlarzem. - Skoro jest pan wolny, pozwoli pan, że znajdę mu partnerkę.
Zanim zaczął się taniec, lady Andrews przedstawiła go debiutującej na tym balu lady Marcie z
Yorkshire.
James tańczył więc z lady Martą, potem z panną McKay, potem z lady Alaną, ale cały czas ścigał
wzrokiem Caroline. Tańczyła świetnie, wdzięcznie ukrywając niezdarność swoich partnerów. Kiedy
tylko taniec się skończył, lady Andrews czekała na nią, otoczona wianuszkiem dżentelmenów
proszących o przedstawienie.
Zaczynał żałować, że doprowadził do tego, że Caroline pojawiła się na balu. Kiedy Wamsey
prowadził ją znów w jakimś skocznym wiejskim tańcu, James miał już dosyć balu, dobrych manier
i dzielenia się nią z kimkolwiek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl