, Reymont Chlopi I 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

korali i bursztynów aż do pół piersi opadały.
Za nią druhny prowadziły Macieja.
Jako ten dąb rozrosły w boru po śmigłej sośnie, tak on następował po Jagusi, w biedrach się ino
kołysał, a po bokach drogi rozglądał, bo mu się zdało, że Antka w ciżbie uwidział.
A za nimi dopiero szła Dominikowa ze swatami, kowalowie, Józia, młynarzowie, organiścina i co
przedniejsi.
Na ostatek zaś całą drogą waliła wieś cała.
Słońce już zachodziło, wisiało nad lasami czerwone, ogromne i zalewało całą drogę, staw i domy
krwawym brzaskiem, a oni szli w tych łunach wolno, że aż się w oczach mieniło od tych wstążek, piór
pawich, kwiatów, czerwonych portek, pomarańczowych wełniaków, chustek, kapot białych - jakoby ten
zagon, rozkwitłymi kwiatami pokryty; szedł i pod wiatr z wolna się kołysał a pośpiewywał, bo druhny
raz w raz zawodziły cieniuśkimi głosami:
A jadą, jadą, wozy kołaczą -
A moja Jaguś, po tobie płaczą...
Hej !
A da śpiewają, śpiewają sobie -
A da na smutek, Jagusiuu, tobie...
Hej !
Dominikowa całą drogę popłakiwała i jak w obraz wpatrywała się w córkę, że nic nie słyszała, co do niej
zagadywali.
W kościele już Jambroży zapalał świece na ołtarzu.
Ogarnęli się ino w kruchcie, uporządkowali w pary i ruszyli przed ołtarz, bo i ksiądz już z zakrystii
wychodził.
Prędko się odbył ślub, bo ksiądz się do chorego spieszył. A gdy wychodzili z kościoła, organista jął na
organach wycinać mazury a obertasy i kujawiaki takie, aż same nogi drygały, a niektóren tylko co nie
huknął piosenką, dobrze, iż się w czas pomiarkował!
Wracali już bez nijakiego porządku, całą drogą, jak komu było do upodoby, a rozgłośnie, bo drużbowie
z druhenkami zawodzili, jakoby ich kto ze skóry obłupiał.
Dominikowa rychlej pobiegła, a gdy nadciągnęli - już ona państwa młodych na progu witała obrazem i
tym świętym chlebem i solą, a potem nuż się ze wszystkimi z nowa witać, a obłapiać i do izby
zapraszać!
Muzyka rznęła w sieniach, więc co który próg przestąpił, chwytał wpół pierwszą z brzega kobietę i
puszczał się posuwistym krokiem "chodzonego" - a już tam, niby ten wąż farbami migotliwy, toczyły się
dokoła izby pary, gięły się, okrążały, zawracały z powagą, przytupywały godnie, kołysały się przystojnie
i szły, płynęły, wiły się, a para za parą, głowa przy głowie - niby ten rozkołysany zagon dostałego żyta,
gęsto przekwiecony bławatem a makami... - a na przedzie w pierwszą parę Jagusia z Boryną!
Aż światła ustawione na okapie dygotały, dom się chwiał, zdało się, że ściany się rozpękną od tej ciżby
i mocy, jaka biła od taneczników!...
Pochodzili z dobry pacierz, nim skończyli.
Muzyka teraz zaczęła przegrywać pierwszy taniec, dla młodej, jak to we zwyczaju z dawien dawna było.
Naród zbił się gęstwą pod ścianami i zaległ wszystkie kąty, a parobcy uczynili wielkie koło, w którym
zaczęła tańcować! Krew w niej zagrała, aż się jej modre oczy lśniły i białe zęby połyskiwały w
zarumienionej twarzy; tańcowała niezmęczenie, coraz zmieniając taneczników, bo choć raz wokoło z
każdym przetańcować musiała.
Muzykanci grali ostro, aż im ręce mdlały, ale Jaguś jakby zaczęła dopiero, mocniej tylko poczerwieniała
i wywijała tak zapamiętale, aż te jej wstęgi z furkotem za nią latały chlastając po twarzach, a rozdęte
taneczną wichurą spódnice zapełniały izbę.
A parobcy z uciechy pięściami walili w stoły i pokrzykiwali siarczyście.
Dopiero na ostatek wybrała młodego - szykował się na to Boryna, bo skoczył kieby ryś do niej, ujął ją
wpół i wichrem zakręcił w miejscu, a muzykantom rzucił:
- Z mazurska, chłopcy, a krzepko!
Krzyknęli w instrumenty z całej mocy, aż w izbie się zakotłowało.
Boryna zaś ino mocniej Jagnę ujął, poły na rękę zarzucił, poprawił kapelusza, trzasnął obcasami i z
miejsca jak wicher się potoczył!
Hej! Tańcował też, tańcował! A okręcał w miejscu, a zawracał, a hołubce bił, aż wióry leciały z podłogi,
a pokrzykiwał, a Jagusią miotał i zawijał, że się w jeden kłąb zwarli i jak to pełne wrzeciono po izbie wili
- że ino wicher szedł od nich i moc.
Muzyka rznęła siarczyście, zapamiętale, z mazowiecka...
Zbili się wszyscy we drzwiach, to po kątach, przycichli i ze zdumieniem poglądali, a on niezmordowanie
hulał i coraz siarczyściej; już się niejedni wstrzymać nie mogli, bo same nogi niesły, więc ino do taktu
przytupywali, a co gorętszy dziewczynę brał i puszczał się w tany, na nic już nie bacząc !
Jagusia, choć mocna była, ale rychło zmiękła i jęła mu przez ręce lecieć, wtedy dopiero przestał i
odprowadził ją do komory.
- Kiedyś taki chwat, bratem mi jesteś i przy pierwszych chrzcinach w kumotry mnie proś! - wołał
młynarz biorąc go w ramiona.
Wnet się pobratali gorąco, bo muzyka zaraz zmilkła i zaczął się poczęstunek.
Dominikowa, synowie, kowal, Jagustynka uwijali się razno z pełnymi butelkami i kieliszkami w
garściach, a do każdego z osobna przepijali. Józia i kumy roznosiły na przetakach chleb pokrajany i
placki.
Wrzawa podnosiła się coraz większa, bo każden swoje głośno powiadał, a wszyscy chętnie się do
kieliszków brali, bych wesela rzetelnie zażyć.
Na ławach pod oknem przysiadł młynarz z Boryną, wójt, organista i co pierwsi gospodarze. Już tam
niezgorsza butelka araku krążyła z rąk do rąk, a niejedną kolejką; jeszcze im i piwa donosili - gęsto
przepijali, bo się już brać poczynali w ramiona i sielnie kumać!
I na izbie dosyć stało narodu, pozbijali się w kupy, jak komu i z kim było do upodoby, poredzali głośno i
zabawiali się niezgorzej kieliszkami.
A w komorze, oświetlonej lampą pożyczoną od organistów, zebrały się gospodynie z organiściną i
młynarzową na czele, po skrzyniach, to ławach przyrzuconych wełniakami godnie się rozsiadły, miód
przez zęby cedziły i słodki placek delikatnie palcami poskubywały, a z rzadka jeśli która rzuciła to słowo
jakie: słuchały uważnie, co młynarzowa rozpowiadała o dzieciach swoich.
Nawet w sieniach była ciżba i jeszcze na drugą stronę się cisnęli, aż Ewka wyganiała, bo szykowali
pilnie do wieczerzy, od której już po całym domu zapachy szły smakowite, że niejednemu w nozdrzach
wierciło.
Młodzież wysypała się przed dom w opłotki i na przyzby; noc była zimna, cicha a oroszona gwiazdami,
to się przechadzali i bawili wesoło, aż się trzęsło od śmiechów, wrzasków i biegań, bo niejedni po sadzie
się uganiali za sobą, że starsi krzykali im z okien: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl