,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sam przeszedł obok Eda i stanął na wprost dziewczy- ny, wciąż nie wierząc w to, co usłyszał. - Wiedziałaś o tym? - Cóż, tak, ale... - Poczuła, że zamiera w niej serce. Wyraz twarzy Sama mówił wszystko. Ed uśmiechnął się i znacząco pokręcił głową. Sam dłużej nie wytrzymał; odwrócił się i zaczął zbie- gać ze wzgórza. Pobiegła za nim. - Poczekaj, Sam! Wiedziałam, że zamierza przerobić dom Mamie na magazyn, ale to było, zanim ty... Zanim ja... Mówiłeś, że wkrótce odejdziesz, więc myślałam, że to dla ciebie bez znaczenia. Zatrzymał się. - To ma znaczenie. S R Po chwili Sama już nie było, rozpłynął się jak duch wśród cieni póznego popołudnia. Andrea wiedziała, że go zraniła. A to miało znaczenie, to miało bardzo duże znaczenie. S R Rozdział szósty Zamknęła księgę rachunkową, odsunęła krzesło od biurka i oparła nogi o szafkę. Miasto było zbyt spokojne. Od Sama nie miała żadnej wiadomości od czasu wypad- ku, czyli od ponad tygodnia. Nie mogła również liczyć na towarzystwo Eda Pinyona, zwłaszcza po tym, co mu po- wiedziała. Być może Sam unikał jej. Andrea nie wiedziała, jak po- winna się teraz wobec niego zachować. Dom Mamie stał się dla Sama swego rodzaju symbolem - symbolem jego przeszłości i przyszłości. Nie powiedziała mu o planach Eda, ponieważ była przekonana, że i tak wkrótce opuści miasto. Nie chciała psuć mu wspomnień związanych z domem babki. Nie myślała, że to kłamstwo, przecież nie zataiła niczego celowo, po prostu uznała sprawę za nieistotną. On jednak czuł się oszukany. Jego milczenie nie wróżyło nic dobrego. Przez ostatni tydzień Buck dosyć często wpadał do ko- misariatu, ale pozostawił właściwie wszystkie obowiązki córce. O nic nie wypytywał i nawet słowem nie wspo- mniał o Farleyu. Skończyła wszystkie prace biurowe, podlała rośliny, a nawet wysprzątała areszt. Nie pomalowała jedynie bu- dynku. Bez wątpienia zabrałaby się i za to, gdyby nie oba- wa o mundur. S R Powachlowała się papierami i przymknęła oczy ze zmęczenia. Termometr wskazywał ponad czterdzieści stopni w cieniu. Była zagubiona i zaniepokojona. Nie chciała przyznać, że to Sam stał się przyczyną jej goryczy. Sprawy posuwały się w takim tempie, że gdyby nawet poplamiła mundur przy malowaniu, nie miałoby to teraz większego znaczenia. Przez cały tydzień otrzymała tylko dwa służbowe telefony. Pierwszy dotyczył skradzionego sprzętu. Policja odkryła, że złodzieje sprzedają go do Ameryki Południowej. Drugi zawiadamiał o zgorszeniu, jakie wywołało wśród niektórych mieszkańców Arkadii pojawienie się na ulicy Brada Dixona, którego żona wy- rzuciła bez spodni z domu. - Dostaję fioła - powiedziała Andrea, gdy Madge za- dzwoniła, by spytać, czy widziała się z Edem. -Ed to mi- ły facet, ale między nami nic nie było. Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby tak za mną szalał. Myślę, że stanowiłam ty- ko część planu, który miał mu zapewnić sukces. Sama wiesz, jakie to dla niego ważne. - No tak, ale kto chce miłego faceta? Daj mi faceta jak ten twój obcy, a sprawisz mi prawdziwą przyjemność - stwierdziła Madge. - Uwielbiam typy spod ciemnej gwiazdy. W porze lunchu Andrea zadzwoniła wreszcie do Ag- nes, aby zapytać, gdzie się wszyscy podziewali. - Brad, Otis i Buck pomagają Samowi w reperacji je- go domu - brzmiała odpowiedz. Jego domu", a nie Ma- mie". Zauważyła zmianę właściciela. Zauważyła również pewną oschłość w głosie Agnes, co tylko pogłębiło jej smutek. - Połączę cię z Samem - oznajmiła telefonistka. Minę- ła dłuższa chwila, zanim Andrea zrozumiała słowa przy- jaciółki. - Sam ma telefon? - Pewnie. Dostał w zeszłym tygodniu. Potrzebował go S R do zorganizowania prac przy domu. Przed chwilą dzwo- nił do działu zamówień sklepu żelaznego. Prawdopodob- nie jest jeszcze przy telefonie. Zanim Andrea zdążyła odmówić, w słuchawce ode- zwał się znajomy głos. - Sam Farley, słucham. - Och, Sam. Przepraszam, że ci nie powiedziałam. Nie chciałam cię zranić. Nastąpiła chwila ciszy. - Może powinniśmy o tym porozmawiać, kochanie. Nie przyszłabyś tutaj dziś wieczorem? - Dziś wieczorem? - Nie mogła ukryć drżenia głosu. - Nie wiem, Sam. To nie jest... Ja nie... To znaczy wiesz, że się zgadzam. Już... - Już minęło siedem dni, odkąd się nie widzieliśmy, Andreo. Dla mnie o sześć i pół za dużo. Przyjdę do mia- sta, jeśli wolisz. - Ach, nie. Myślę, że po prostu wpadnę zobaczyć, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|