, Sward Anne Lato polarne 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Sama? - pyta Ingrid karcąco.
Krystian przesunął dłonią po łysej głowie. Fantomicz-
ne doznanie loków, przez które zawsze przeciągał ręką,
kiedy był w stresie.
- Ale jesteś opalona. Dobrze wyglądasz - mówi
miękko.
- A ty co? Boże, Krystian, tak teraz będziesz wyglą-
dał? - jęknęła Ingrid.
- Kaj uznała, że powinien się trochę ostrzyc - dopo-
wiadam, a wtedy ona szybko porzuca wątek.
I tak jest już teraz za pózno, żeby cokolwiek z tym
zrobić, nawet Ingrid nie jest w stanie zmusić włosów,
żeby rosły.
- Wcześnie jesteście, stało się coś? - mówi Krystian
cicho.
- Jens tęsknił do domu - wyjaśnia Ingrid nieobecnym
głosem, wpatrując się we wklęsły brzuch Krystiana pod
krótką koszulką. - Nie jadłeś, odkąd wyjechałam, czy
co? - wzdycha.
A ja nie mogę sobie darować, żeby nie powiedzieć cze
goś o tym, że Krystian zawsze ostatni podchodzi do mis
ki, po tym, jak Kaj już wszystko zje. Na co Ingrid powoli
odwraca się do mnie, jak gdyby dopiero teraz musiała
przyznać, że faktycznie stoję tuż obok.
- Cześć, Lisette - uśmiecha się sztywno i omija mój
wzrok o milimetr.
W skupieniu ryje w reklamówce z wolnocłowego i wrę
cza mi flakon Kenzo. Zabroniła mi przyjeżdżać do domu
204
jak długo będzie tu Krystian. Dla mojego dobra, oczy-
wiście. Bawisz się ogniem, Lisette? Uważaj, żeby tym ra-
zem Jens cię nie spalił. Nie uciekniesz przed jego ręką,
skoro sama się prosisz - czytam w jej oczach. Energicz-
nie szuka w torbie czegoś dla Krystiana, aftershave'u
Fahrenheita.
Jack się obudził i wylazł ze swojego schronienia, z przy-
czepy, która jest schowana w garażu przed palącym słoń-
cem, teraz pojawił się na chodniku za Ingrid i mówi  wi-
tamy w domu". A Ingrid odwraca głowę i tak zastyga,
ramię pod dziwnym kątem. To jeszcze nie koniec nie-
spodzianek. Jest tak cicho, że słychać, jak przesuwają się
chmury nad nami. Witaj w domu? Jack już od dawna nie
jest tu mile widziany. I wie o tym. Stoi z ręcznikiem na
ramieniu i baniakiem na wodę w ręce, właśnie szedł go
napełnić z kranu na dworze. Kaj nadal odmawia wpusz-
czenia go za próg.
- Gdzie jest Kaj? - pyta znowu Ingrid i patrzy na Jacka,
jakby sądziła, że trzyma swoją córkę w przyczepie jako
zakładniczkę.
- Jest na plaży, kąpie się - odpowiada Krystian.
- Idz po nią - zakomenderowała.
Krystian znów odstawił torby i rzucił się przez traw-
nik. Szybkim krokiem, zanim wszystko rozpadnie się na
tysiąc kawałeczków.
Mija wieczność lepkiego wyczekiwania. Jakaś ospała
mucha krąży wokół nas, nad barkiem Jacka, koło po-
liczka Ingrid, nad moją głową. Oboje stoją nieruchomo,
205
każde czeka na znak drugiego, w końcu Ingrid otwiera
usta jak na slow motion. Jakby po to, żeby mucha w nie
wpadła - żeby ją połknąć.
- Muszę się napić kawy - mówi i powoli rusza
z miejsca.
Przytrzymuje drzwi do kuchni, na początku do Jacka
chyba zupełnie nie dotarło, że z myślą o nim. Stoi po
prostu na żwirowanej dróżce, czeka, baniak dynda mu
w dłoni. Wreszcie oderwał stopy od ziemi i w dwóch
susach wskoczył na schody do altany, zrzucił kalosze
i wszedł na bosaka do kuchni.
Ja stoję sama. Kiedy patrzę w morze, mrużąc oczy,
Krystiana już nie widać, słychać głos Jensa z otwarte-
go okna w sypialni Ingrid i salwy śmiechu dziewczynek.
Słońce w oczy, smak Jensa w ustach, który rozchodzi
się, wyżej, w głąb, jak ból głowy od stresu, staram się go
przełknąć, ale nie mogę. Otwieram więc flakon perfum,
pryskam kilka kropli na palce i przesuwam nimi po us-
tach, aż zaszczypało.
JENS
(W domu)
- Poliż - mówię. - Dotknij. - Ale kiedy pokazuję bark,
ona zaciska usta. - Daj spokój, przestań - próbuję, wte-
dy ona przechyla głowę, jak kiedy chce powiedzieć nie,
ale nie może.
Szybko przyłożyła język do mojej skóry, posmakowała,
prędko wciągnęła go z powrotem, skrzywiła się.
- Tak słona jest woda tam, dokąd wyjedziemy. W Za-
toce Florydzkiej - opowiadam.
- Ohyda - szepcze Anna
Pokręciłem głową, bo wcale nie.
- Jaka ohyda? Sól sprawia, że woda jest zupełnie czy-
sta. Tam jest tak słona, że nawet mama będzie się uno-
sić na wodzie.
Anna spojrzała na mnie pytająco. Lisette nie umie prze-
cież pływać, jest z miasta, a tam ludzie tego nie umieją,
powiedziałem to kiedyś Annie, a ona nigdy nie zapomina
tego, co usłyszy.
- Na soli człowiek się unosi - wyjaśniam, bo mi nie
wierzy, widać z daleka.
Zmarszczyła tylko sceptycznie nos i opadła ciężko na
brzuch Rabbiego.
207
- Musisz mu obciąć pazury, tato - powiedziała, dra-
piąc się po udzie jego luzno zwisającą łapą. Jeszcze żyje,
nadal rosną mu pazury, ale poza tym trudno powiedzieć,
co z nim. Kuleje i popuszcza jak starzec. Myślę o Li-
sette - w wodzie, która ma temperaturę ciała, w bikini,
które jej kupiłem. Jest czarne, z płomieniami na piersiach,
może nie do końca w jej stylu, nie wiem, czy się jej spo-
dobało, od razu włożyła je do szuflady. Ale przecież nie
może mieszkać na Florydzie, nie mając bikini, nawet ona
nie będzie w stanie oprzeć się tym ciepłym zielonym
falom.
- Mamie będzie tam dobrze - obiecuję Annie.
- Powiedziała ci? %7łe jej się podoba ta Flurida? - pyta
Anna podejrzliwie, a ja wyjaśniam kolejny raz, że nic jesz-
cze Lisette nie powiedziałem. Ale znam ją dostatecznie
dobrze, żeby nie pytając, wiedzieć. Będzie tam szczęś-
liwa, wszystko się zmieni. Na Florydzie nigdy nie ma
zimy, więc Lisette już nie zmarznie, a przecież nienawi-
dzi marznąć.
- No tak, a co z sankami? Jak oni jeżdżą na sankach,
jeśli tam nie ma śniegu? - pyta Anna i słyszę po gło
sie, że może mimo wszystko stanie okoniem. To do niej
niepodobne.
Zciągam z niej sukienkę, która utknęła na niej w pół
drogi, i wyjmuję piżamę spod poduszki.
- Można jezdzić na sankach na wodzie - mówię. -1 na
nartach wodnych, i można nurkować... urządzać bitwy
wodne. Spodoba ci się tam. Zaufaj mi. Ufasz tatusiowi,
prawda?
208
Rzuciłem tę nową sukienkę na podłogę, ułożyła się
w pomarszczoną kupkę koło łóżka, Anna natychmiast
ją podniosła, złożyła dokładnie i starannie i położyła na
krześle. Jedyna w rodzinie, która tak robi - składa, po-
rządkuje. Cholernie drogie były te sukienki, niebieski
połyskliwy materiał, jakiś tam ręczny haft przy szyi, ale
okazały się za ciasne zarówno dla Anny, jak i dla Niny,
marszczyły się w ramionach i pod pachami i kończyły się
wysoko nad kolanem.
- Skąd mogłeś wiedzieć, ile urosłyśmy, kiedy cię nie
było, tato - mówi pocieszająco, głaszcząc mnie po ra-
mieniu, po śladzie swojego języka, nadal błyszczącym
w świetle lampy.
- Nina może przecież wziąć moją... Jutro jej przymie-
rzymy - proponuje.
- A dla kogo będzie sukienka Niny? Też za mała -
narzekam - chyba będzie trzeba sprawić sobie jeszcze
jedną dziewczynkę. Taką małą, co nie wyrasta z sukie-
nek, które kupuję. Powiedz mamie.
Anna rośnie tak, że nie nadążam. Ma długie nogi, a przy
tym jest bystra. Obiecałem jej, że jak podrośnie, zacznę ją
trenować, będzie rewelacyjna, czuję to. Nie pozwolę, żeby
popełniła ten sam błąd co ja i zrezygnowała za wcześ-
nie. Chyba będziesz tak wysoka jak ja, Anno. Królowa ko-
szykarek? Ale kiedy o tym wspominam, Lisette zwykle
przewraca oczyma i twierdzi, że jeśli Anna będzie mia-
ła sto dziewięćdziesiąt sześć centymetrów... to jak znaj-
dzie faceta, który by nad nią górował? Ale to się przecież
tak nie wiąże, to nie takie proste. Niestety. Czy Lisette,
209
kurwa, patrzy na mnie z uznaniem, bo jestem o dwie
głowy wyższy niż ona? Wyciągam fotografie i kładę się
przy Annie. Tłuste brzucho Rabbiego wystarcza za po-
duszkę dla nas obojga, chrapie zmęczony podnieceniem
 witajcie w domu". Jak tylko mnie zobaczył, nalał mamie
na podłogę w kuchni, zaczął trzepać ogonem jak mały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl