, Anne McCaffrey Cykl Planeta DinozaurĂłw (1) Planeta DinozaurĂłw 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potrafi przyciągać ich uwagę, tyle że wyżej dzieją się o wiele ciekawsze rzeczy. - Wskazała
na krążące na niebie ptaki. Niektóre oddzielały się w grupach od reszty i umykały w różnych
kierunkach, majestatycznie zamiatając skrzydłami. - Chyba jednak nie trafiliśmy na ich wolny
dzień - powiedziała, błyskając uśmiechem w stronę Kaia. - Bonnard, podsadzę cię na maskę
ślizgacza. Stamtąd powinieneś dojrzeć szczyt. Mógłbyś mi powiedzieć, czemu młode tak się
wydzierają? I co przeważyło tamtego, którego chciałam uratować?
- W porządku - odparł rezolutnie chłopiec.
- Tylko nie wierć się za bardzo. Porysujesz butami osłonę - powiedział Kai. - Nie, nie
możesz ich zdjąć - dodał zaraz, uprzedzając pytanie chłopca.
Wwindowali go na górę. Bonnard z ogromną dbałością usadowił się w miejscu, skąd
mógł widzieć szczyt.
- Jest tam parę zdechłych płaszczaków i nieco szlamowatych wodorostów. Oo!
Patrzcie na to!
Ptaki, zwabione nową pozycją Bonnarda, porzuciły dotychczasową galeryjkę i
kołysząc się, przeszły na inną stronę urwiska, by stanąć na wprost chłopca. Dogłębnie
oburzony Bonnard oparł ręce na biodrach i utkwił w nich wyzywające spojrzenie, co
sprawiło, że ptaki z przerazliwym krzykiem odsunęły się od skraju urwiska. Kai i Varian
dusili się ze śmiechu, przypatrując się rozgrywce między przedstawicielami obu młodych
pokoleń.
- Ej, kamerzysto! Przegapiłeś niezłą sekwencję! - krzyknął Kai.
- Jakbym o tym nie wiedział! - żachnął się Bonnard.
- Złaz na dół - nakazała Varian, dowiedziawszy się już, czego chciała.
Przespacerowała się trochę skrajem terasy. Położyła się, by zerknąć w dół uskoku.
- Nie wolno mi w górę. To może w dół? Zdaje się, że jakieś dwadzieścia metrów
poniżej w lewo jest jaskinia. Gdybym wykorzystała pasy ubezpieczające, Kai, mógłbyś mnie
tam spuścić, prawda?
Kaiowi nie uśmiechała się szczególnie tego typu poranna gimnastyka. Z drugiej
strony, pasy przymocowane na zewnątrz ślizgacza były w stanie utrzymać nawet grawitanta.
Gdy Varian zmierzała już w kierunku swego celu, Kai cieszył się w duchu, że to nie on wisi
teraz na końcu tego rozhuśtanego wahadła.
- Przyglądają się nam, Bonnard? - spytała Varian przez komunit.
- Tylko młode i... Tak, i jeszcze jeden z powietrza.
- Zobaczmy, czy mają jakieś miejsca zakazane...
- Varian... - jęknął Kai, coraz bardziej zaniepokojony. On także dostrzegł dorosłego
ptaka, który zbliżył się trochę, by przypatrzeć się rozkołysanej Varian.
- On się tylko przygląda, Kai. Spodziewałam się tego. Jeszcze tylko jeden raz i...
Jestem! - Złapała się mocno za kamienny występ skalny tuż przy wejściu do jaskini i zwinnie
wgramoliła się do środka.
- Rany! Ta jaskinia jest opuszczona! I wprost gigantyczna! Ciągnie się tak daleko, że
nie widzę końca - jej głos był najpierw przytłumiony, potem tubalny.
- Zaraz, zaraz. Dokładnie tego chciałam. Jajko. Jajko? I wpuściły mnie? Nie, jest
martwe. I nieduże. Cóż, to pośredni dowód, że ich młode rodzą się niedojrzałe. Hmm. Trochę
tu trawy, jakby w kształcie gniazda. Zbyt jest rozrzucona, by być pewnym. Opuściłyby
jaskinię ze względu na nie zapłodnione jajko? %7ładnych rybich ości czy łusek. Pożerają je
więc w całości. Niezły żołądeczek.
Bonnard i Kai wymienili spojrzenia, przysłuchując się jej monologowi, niczym litanii
posegregowanych spostrzeżeń.
- Trawa z gniazda nie pochodzi z doliny, przypomina raczej twardsze włókna rodem z
moczarów. Zastanawiam się... W porządku, Kai - jej głos przybrał nagle jaśniejszą barwę, co
oznaczało, że wyszła z jaskini - wciągnij mnie.
Dotarła na skalny występ. Z kieszeni na nogawkach wystawały zdzbła trawy, a na
przodzie jej kostium wybrzuszało jajko.
- Jakieś powody do alarmu? - spytała.
Kai, asekurując ją jeszcze, potrząsnął przecząco głową, a Bonnard pomógł jej
wyplątać się z pasów.
- Hej, ich jajka są niewielkie. Mogę nim potrząsnąć?
- Proszę bardzo. Ewentualny lokator już od dawna nie żyje - odparła Varian.
- Dlaczego?
Varian wzruszyła ramionami.
- Każemy Trizeinowi przyjrzeć się mu, być może wtedy się to wyjaśni. Wolałabym,
żeby się nie stłukło. Pozwól, Kai, opakuję je - powiedziała. Ułożyła jajko starannie,
okrywając je zwiędniętą trawą, a potem otrzepała ręce, dając znak, że robota skończona. - To
okropnie mecząca praca - oświadczyła i ruszyła do ślizgacza, gdzie dobrała się do zapasów
żywności. - Wiesz - wykrztusiła w połowie przygotowanego na chybcika posiłku - wydaje mi
się, że każda z tamtych grup miała przydzielone odrębne zadanie. - Zostaniemy więc, by
zobaczyć, co przytaszczą? spytał Kai.
- Jeśli nie miałbyś nic przeciwko?
- Bynajmniej. - Nachylił głowę, by widzieć młode. Niektóre przestały się już nimi
interesować i podreptały nieporadnie na przeciwległy kraniec urwiska. - Bawi mnie
nieoczekiwana zmiana ról.
- Chciałabym dostać się do jakiejś  czynnej" jaskini - przyznała Varian.
- Wszystko tak od razu, jednego dnia?
- Masz rację, Kai. Chcę za wiele. Nie padliśmy ofiarą agresji ze strony ptaków.
Tamten dorosły interpretował moje zamiary bardziej jako przyjacielskie niż wrogie. Przyjął
moją trawę...
Spojrzeli w górę. Przeszył ich nadzwyczaj wysoki, przenikliwy odgłos, jakby ostry i
długotrwały pisk, który natychmiast przyciągnął uwagę młodych. Varian gestem nakazała
Bonnardowi wziąć kamerę, lecz chłopak dawno już po nią sięgnął i przesondował nieboskłon,
zanim wymierzył obiektyw w zastygłe w pogotowiu młode ptaki.
Cała masa złotych istot wyległa z jaskiń i z niespotykaną prędkością pomknęła na
zasnuty mgłą południowy zachód.
- To kurs na morski przesmyk. Czyżby kolejny połów?
- Młode usuwają się na bok - rzekł Bonnard. - To wygląda na lunch.
Z mgły wyłoniły się teraz dorosłe ptaki. Muskając powierzchnię wody, z trudem
pracowały skrzydłami, by z widocznym mozołem wznieść się na skalny występ, gdzie osiadły
wreszcie ze skrzydłami omdlałymi z wysiłku. Varian dałaby głowę, że w szponach jednego z
ptaków widziała trawę. Dorosłe ptaki czekały, czekały też młode, od czasu do czasu
obdzielając się nawzajem kuksańcami. Bonnard, zirytowany przerwą, ruszył w stronę
wyjścia. Varian powstrzymała go w chwili, gdy jeden z dorosłych osobników wylądował na
ich tarasie.
- Ani się waż choćby palcem kiwnąć, Bonnard - ostrzegła chłopca.
Ptak wciąż obserwował ślizgacz, nawet na moment nie odrywając od niego wzroku.
- Teraz powoli wycofaj się do środka - rozporządziła. Gdy Bonnard szczęśliwie
wykonał manewr, Varian westchnęła z ulgą. - Co ja ci mówiłam, Bonnard? Nie przeszkadzaj
zwierzętom, gdy jedzą. Do licha, a już na pewno nie niepokoi się stworzeń czekających na
lunch, Bonnard, jeśli chce się z nimi żyć na przyjacielskiej stopie!
- Przepraszam, Varian. - Bonnard był skruszony.
- W porządku, chłopie. Jednak pewnych rzeczy będziesz musiał się nauczyć. Na
szczęście całe to zajście nie przyniosło szkody ani tobie, ani naszej misji. - Uśmiechnęła się,
widząc przygnębiony wyraz twarzy chłopca. - Oj, rozchmurz się. Dzięki temu
dowiedzieliśmy się czegoś. Nie pozostawiły nas bez nadzoru ani na minutkę. Domyśliły się
również, którędy wchodzimy i wychodzimy ze ślizgacza. Doprawdy, trzeba przyznać, że to
szczwane bestie!
Bonnard, wpatrzony w ptasiego strażnika, zsunął się na podłogę ślizgacza.
Minęły ze trzy kwadranse, nim Kai, pamiętając, by wykonywać powolne ruchy,
wskazał reszcie załogi powracające ptaki. Zewsząd rozległy się wrzaski. W jednej chwili w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl