,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrafi przyciągać ich uwagę, tyle że wyżej dzieją się o wiele ciekawsze rzeczy. - Wskazała na krążące na niebie ptaki. Niektóre oddzielały się w grupach od reszty i umykały w różnych kierunkach, majestatycznie zamiatając skrzydłami. - Chyba jednak nie trafiliśmy na ich wolny dzień - powiedziała, błyskając uśmiechem w stronę Kaia. - Bonnard, podsadzę cię na maskę ślizgacza. Stamtąd powinieneś dojrzeć szczyt. Mógłbyś mi powiedzieć, czemu młode tak się wydzierają? I co przeważyło tamtego, którego chciałam uratować? - W porządku - odparł rezolutnie chłopiec. - Tylko nie wierć się za bardzo. Porysujesz butami osłonę - powiedział Kai. - Nie, nie możesz ich zdjąć - dodał zaraz, uprzedzając pytanie chłopca. Wwindowali go na górę. Bonnard z ogromną dbałością usadowił się w miejscu, skąd mógł widzieć szczyt. - Jest tam parę zdechłych płaszczaków i nieco szlamowatych wodorostów. Oo! Patrzcie na to! Ptaki, zwabione nową pozycją Bonnarda, porzuciły dotychczasową galeryjkę i kołysząc się, przeszły na inną stronę urwiska, by stanąć na wprost chłopca. Dogłębnie oburzony Bonnard oparł ręce na biodrach i utkwił w nich wyzywające spojrzenie, co sprawiło, że ptaki z przerazliwym krzykiem odsunęły się od skraju urwiska. Kai i Varian dusili się ze śmiechu, przypatrując się rozgrywce między przedstawicielami obu młodych pokoleń. - Ej, kamerzysto! Przegapiłeś niezłą sekwencję! - krzyknął Kai. - Jakbym o tym nie wiedział! - żachnął się Bonnard. - Złaz na dół - nakazała Varian, dowiedziawszy się już, czego chciała. Przespacerowała się trochę skrajem terasy. Położyła się, by zerknąć w dół uskoku. - Nie wolno mi w górę. To może w dół? Zdaje się, że jakieś dwadzieścia metrów poniżej w lewo jest jaskinia. Gdybym wykorzystała pasy ubezpieczające, Kai, mógłbyś mnie tam spuścić, prawda? Kaiowi nie uśmiechała się szczególnie tego typu poranna gimnastyka. Z drugiej strony, pasy przymocowane na zewnątrz ślizgacza były w stanie utrzymać nawet grawitanta. Gdy Varian zmierzała już w kierunku swego celu, Kai cieszył się w duchu, że to nie on wisi teraz na końcu tego rozhuśtanego wahadła. - Przyglądają się nam, Bonnard? - spytała Varian przez komunit. - Tylko młode i... Tak, i jeszcze jeden z powietrza. - Zobaczmy, czy mają jakieś miejsca zakazane... - Varian... - jęknął Kai, coraz bardziej zaniepokojony. On także dostrzegł dorosłego ptaka, który zbliżył się trochę, by przypatrzeć się rozkołysanej Varian. - On się tylko przygląda, Kai. Spodziewałam się tego. Jeszcze tylko jeden raz i... Jestem! - Złapała się mocno za kamienny występ skalny tuż przy wejściu do jaskini i zwinnie wgramoliła się do środka. - Rany! Ta jaskinia jest opuszczona! I wprost gigantyczna! Ciągnie się tak daleko, że nie widzę końca - jej głos był najpierw przytłumiony, potem tubalny. - Zaraz, zaraz. Dokładnie tego chciałam. Jajko. Jajko? I wpuściły mnie? Nie, jest martwe. I nieduże. Cóż, to pośredni dowód, że ich młode rodzą się niedojrzałe. Hmm. Trochę tu trawy, jakby w kształcie gniazda. Zbyt jest rozrzucona, by być pewnym. Opuściłyby jaskinię ze względu na nie zapłodnione jajko? %7ładnych rybich ości czy łusek. Pożerają je więc w całości. Niezły żołądeczek. Bonnard i Kai wymienili spojrzenia, przysłuchując się jej monologowi, niczym litanii posegregowanych spostrzeżeń. - Trawa z gniazda nie pochodzi z doliny, przypomina raczej twardsze włókna rodem z moczarów. Zastanawiam się... W porządku, Kai - jej głos przybrał nagle jaśniejszą barwę, co oznaczało, że wyszła z jaskini - wciągnij mnie. Dotarła na skalny występ. Z kieszeni na nogawkach wystawały zdzbła trawy, a na przodzie jej kostium wybrzuszało jajko. - Jakieś powody do alarmu? - spytała. Kai, asekurując ją jeszcze, potrząsnął przecząco głową, a Bonnard pomógł jej wyplątać się z pasów. - Hej, ich jajka są niewielkie. Mogę nim potrząsnąć? - Proszę bardzo. Ewentualny lokator już od dawna nie żyje - odparła Varian. - Dlaczego? Varian wzruszyła ramionami. - Każemy Trizeinowi przyjrzeć się mu, być może wtedy się to wyjaśni. Wolałabym, żeby się nie stłukło. Pozwól, Kai, opakuję je - powiedziała. Ułożyła jajko starannie, okrywając je zwiędniętą trawą, a potem otrzepała ręce, dając znak, że robota skończona. - To okropnie mecząca praca - oświadczyła i ruszyła do ślizgacza, gdzie dobrała się do zapasów żywności. - Wiesz - wykrztusiła w połowie przygotowanego na chybcika posiłku - wydaje mi się, że każda z tamtych grup miała przydzielone odrębne zadanie. - Zostaniemy więc, by zobaczyć, co przytaszczą? spytał Kai. - Jeśli nie miałbyś nic przeciwko? - Bynajmniej. - Nachylił głowę, by widzieć młode. Niektóre przestały się już nimi interesować i podreptały nieporadnie na przeciwległy kraniec urwiska. - Bawi mnie nieoczekiwana zmiana ról. - Chciałabym dostać się do jakiejś czynnej" jaskini - przyznała Varian. - Wszystko tak od razu, jednego dnia? - Masz rację, Kai. Chcę za wiele. Nie padliśmy ofiarą agresji ze strony ptaków. Tamten dorosły interpretował moje zamiary bardziej jako przyjacielskie niż wrogie. Przyjął moją trawę... Spojrzeli w górę. Przeszył ich nadzwyczaj wysoki, przenikliwy odgłos, jakby ostry i długotrwały pisk, który natychmiast przyciągnął uwagę młodych. Varian gestem nakazała Bonnardowi wziąć kamerę, lecz chłopak dawno już po nią sięgnął i przesondował nieboskłon, zanim wymierzył obiektyw w zastygłe w pogotowiu młode ptaki. Cała masa złotych istot wyległa z jaskiń i z niespotykaną prędkością pomknęła na zasnuty mgłą południowy zachód. - To kurs na morski przesmyk. Czyżby kolejny połów? - Młode usuwają się na bok - rzekł Bonnard. - To wygląda na lunch. Z mgły wyłoniły się teraz dorosłe ptaki. Muskając powierzchnię wody, z trudem pracowały skrzydłami, by z widocznym mozołem wznieść się na skalny występ, gdzie osiadły wreszcie ze skrzydłami omdlałymi z wysiłku. Varian dałaby głowę, że w szponach jednego z ptaków widziała trawę. Dorosłe ptaki czekały, czekały też młode, od czasu do czasu obdzielając się nawzajem kuksańcami. Bonnard, zirytowany przerwą, ruszył w stronę wyjścia. Varian powstrzymała go w chwili, gdy jeden z dorosłych osobników wylądował na ich tarasie. - Ani się waż choćby palcem kiwnąć, Bonnard - ostrzegła chłopca. Ptak wciąż obserwował ślizgacz, nawet na moment nie odrywając od niego wzroku. - Teraz powoli wycofaj się do środka - rozporządziła. Gdy Bonnard szczęśliwie wykonał manewr, Varian westchnęła z ulgą. - Co ja ci mówiłam, Bonnard? Nie przeszkadzaj zwierzętom, gdy jedzą. Do licha, a już na pewno nie niepokoi się stworzeń czekających na lunch, Bonnard, jeśli chce się z nimi żyć na przyjacielskiej stopie! - Przepraszam, Varian. - Bonnard był skruszony. - W porządku, chłopie. Jednak pewnych rzeczy będziesz musiał się nauczyć. Na szczęście całe to zajście nie przyniosło szkody ani tobie, ani naszej misji. - Uśmiechnęła się, widząc przygnębiony wyraz twarzy chłopca. - Oj, rozchmurz się. Dzięki temu dowiedzieliśmy się czegoś. Nie pozostawiły nas bez nadzoru ani na minutkę. Domyśliły się również, którędy wchodzimy i wychodzimy ze ślizgacza. Doprawdy, trzeba przyznać, że to szczwane bestie! Bonnard, wpatrzony w ptasiego strażnika, zsunął się na podłogę ślizgacza. Minęły ze trzy kwadranse, nim Kai, pamiętając, by wykonywać powolne ruchy, wskazał reszcie załogi powracające ptaki. Zewsząd rozległy się wrzaski. W jednej chwili w [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|