,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie. Ramiel patrzył na mnie przez ramię, jak gdyby po raz pierwszy miał czas uważnie mi się przyjrzeć. Krótsze niż u Seteusa włosy sprawiały, iż wyglądał młodziej niż jego towarzysz, choć kategorie wiekowe nie mogły mieć tu przecież żadnego znaczenia. %7ładnego zgoła przyznał szeptem Ramiel i pierwszy raz się do mnie uśmiechnął. Kieruj się radą tych dobrych ludzi. Niechaj wprowadzą cię do środka, a gdy się prześpisz, my znowu będziemy przy tobie. Ależ to jest przerażające, te wszystkie wypadki... wyszeptałem. Filippo nie malował nigdy takich koszmarów. Nie jesteśmy postaciami z obrazów odparł Seteus. Przeznaczony nam przez Boga los odkryjemy wspólnie, ty, Ramiel i ja. A teraz musisz wejść do środka. Przekazujemy cię pod opiekę zakonników, a gdy się zbudzisz, będziemy przy tobie. Mam to jak w banku? spytałem szeptem. Tak, tak się stanie odrzekł Ramiel. Gdy uniósł rękę, ujrzałem cień jego pięciu palców, które po chwili swym jedwabistym dotykiem zamknęły mi oczy. Rozdział 10 W którym rozmawiam z bezgrzesznymi i potężnymi synami Boga Spać miałem wprawdzie głęboko, lecz dopiero znacznie pózniej. Obecnie otaczała mnie czarowna mgiełka kojących obrazów. Jakiś solidnie zbudowany mnich oraz jego pomocnicy wnosili mnie do klasztoru św. Marka. Wyjąwszy pałac samego Cosima, ów dominikański klasztor św. Marka stanowił dla mnie najlepsze ze wszystkich miejsc we Florencji. W całym tym mieście znałem wiele prześwietnych budynków, lecz jako chłopiec nie potrafiłem ogarnąć umysłem znajdujących się w nich skarbów. O klasztorze św. Marka mogę wszakże powiedzieć, iż było to miejsce tchnące najwyższym spokojem, odnowione zresztą nieco wcześniej na zlecenie Cosima Starszego przez arcyzacnego Michelozzo. Klasztor ten, całkiem niedawno przekazany dominikanom, miał długą i chwalebną historią, przy czym odznaczał się pewnymi cudownymi atrybutami, których innym klasztorom poskąpiono. Jak wiadomo w całej Florencji, Cosimo nad wyraz hojnie łożył na klasztor św. Marka. Być może pragnął w ten sposób zyskać odkupienie swych win, albowiem jako bankier pożyczał pieniądze na procent, przeto parał się lichwą. Ale tym samym winę ponosili wszyscy, którzy wpłacali mu swoje oszczędności. Tak czy inaczej, Cosimo nasz capo, nasz przywódca uwielbiał ten klasztor i obdarowywał go rozlicznymi skarbami, a przede wszystkim wyłożył fundusze na wzniesienie nowych, cudownie zaprojektowanych budynków. Jego krytycy, ci wszyscy malkontenci, którzy nigdy niczego wielkiego nie osiągają i wszędy doszukują się oznak trwałego rozkładu, oni to właśnie mówili o Cosimie, że musi umieścić swój herb nawet w mnisich wychodkach . Na herbie jego widniała zaś tarcza z pięcioma wypukłymi kulami. Przeróżnie wykładano sens ich tam obecności, a wrogowie Cosima powiadali złośliwie, iż służą one do trafiania w płot. A przecież ludzie ci mogli byli spostrzec, iż Cosimo całymi dniami modlił się i rozmyślał w tym klasztorze. I mogli też zauważyć, że były przeor tej instytucji Cosimowy przyjaciel i doradca, Fra Antonino sprawował obecnie urząd arcybiskupa Florencji. Powyższy wstęp dedykuję tym wszystkim ignorantom, którzy nawet pięćset lat po ówczesnych wydarzeniach rozpowszechniają na temat Cosima niecne kłamstwa. Przechodząc przez bramę, pomyślałem: Cóż ja, na rany Chrystusa, powiem tym sługom świątyni bożej? Jak tylko myśl ta wyskoczyła z mej sennej głowy, a tym samym jak mniemam z mych równie sennych ust, usłyszałem przy uchu śmiech Ramiela. Chciałem poszukać go wzrokiem, lecz znowu ogarnęły mnie mdłości i zawroty głowy. Stwierdziłem jedynie, że znalezliśmy się teraz na kojąco spokojnym krużganku klasztoru. Słońce tak mocno raziło mnie w oczy, iż nie mogłem jeszcze podziękować Bogu za urodę, jaką obdarzył On umieszczony na środku przyklasztornego placyku kwadratowy, zielony ogród. Widziałem jednak bardzo wyraznie zbudowane przez Michelozza niskie łuki, które układały się nad moją głową w proste, szare sklepienie. Moje poczucie błogości i bezpieczeństwa wzmagały poza tym eleganckie kolumny, zwieńczone małymi jońskimi kapitelami. Zmysł proporcji był zawsze silną stroną Michelozza. Wszystko, co budował, wywoływało wrażenie przestronności i otwartości; tak też było z tymi jakże typowymi dlań krużgankami. Nic wszakże nie było w stanie wyprzeć z mojej pamięci ostrych gotyckich łuków owego francuskiego zamczyska na Północy albo widzianych tam filigranowych ornamentów, stanowiących obrazę dla Boga Wszechmogącego. Z jednej strony wiedziałem, iż mylnie oceniam intencje architektów, albowiem przed Florianem i jego dworem rezydowali tam przecie Francuzi i Germanie; z drugiej jednak nie mogłem pozbyć się dręczących mój umysł i tak bardzo nienawistnych mi obrazów. Robiłem, co tylko się dało, aby powstrzymać grożące mi znowu torsje. Rozluzniłem się nieco i rozejrzałem dokoła. Przez krużganek i rozgrzany ogród ciągnął mnie barczysty, wręcz niedzwiedziowaty [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|