,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstydzony. Przykro mi rzekł odrobinę sztywno, z godnością. Szalej zerknął na niego. Mógłbyś popłynąć na Roke dodał. Na Roke? Oszołomienie widoczne w oczach chłopca rozdrażniło Szaleja, choć wiedział, że nie powinno. Czarnoksiężnicy przywykli do nadmiernej pewności siebie ich młodzieży. Oczekują, że czas skromności nadejdzie pózniej, o ile w ogóle nasta- nie. Powiedziałem: na Roke ton głosu Szaleja jasno świadczył o tym, iż czarnoksiężnik nie przywykł, by musieć się powtarzać. A potem, ponieważ ten 88 chłopak, miękki, rozpieszczony marzyciel, dzięki swej ogromnej cierpliwości stał mu się drogi, pożałował go i dodał: Powinieneś albo popłynąć na Roke, albo też znalezć czarnoksiężnika, który nauczy cię tego, czego trzeba. Oczywiście potrze- bujesz też tego, czego ja mogę cię nauczyć. Potrzebujesz imion. Sztuka magiczna zaczyna się i kończy na imionach. Ale to nie twój dar. Masz kiepską pamięć do słów. Musisz szkolić ją wytrwale, nie brak ci jednak zdolności wymagających pielęgnacji i dyscypliny. Ktoś inny może zapewnić ci je lepiej ode mnie. Cza- sami skromność rodzi skromność, nawet w najmniej spodziewanych miejscach. Gdybyś miał popłynąć na Roke, dam ci list polecający cię szczególnej uwadze Mistrza Przywołań. Diament był jak ogłuszony. Wiedział, że sztuka przywołań to chyba najbar- dziej tajemnicza i niebezpieczna ze wszystkich sztuk magicznych. Może się mylę ciągnął Szalej sucho, beznamiętnie. Może masz talent do wzorów albo zwykły dar odmiany i transformacji. Nie jestem pewien. Ale ty. . . ja naprawdę. . . ? O tak. Nie popisałeś się bystrością, młodzieńcze. Już dawno powinieneś był odkryć w sobie zdolności. Słowa te zabrzmiały szorstko. Diament aż się najeżył. Sądziłem, że mam dar do muzyki. Szalej lekceważąco machnął ręką. Mówię o prawdziwej sztuce. I powiem szczerze, radzę, byś napisał do ro- dziców, ja zresztą też do nich napiszę, i poinformował ich o swej decyzji wyjazdu do szkoły na Roke, jeśli tak właśnie zdecydujesz, bądz też do Wielkiego Portu, jeżeli mag Spokojny zechce cię przyjąć, a myślę, że zechce, jeśli mu cię polecę. Lepiej jednak, byś nie odwiedzał domu. Więzy rodzinne, przyjaciele i tak dalej. Dokładnie od tego wszystkiego musisz się uwolnić. Teraz i na zawsze. Czyż czarnoksiężnicy nie mają rodzin? Szalej z radością dostrzegł w chłopcu iskrę buntu. Są rodziną dla siebie nawzajem rzekł. Ani przyjaciół? Mogą mieć przyjaciół. Czyż twierdziłem kiedyś, że to łatwe życie? Na- stała cisza. Szalej spojrzał wprost na Diamenta. Była dziewczyna, prawda? Diament przez chwilę patrzył mu prosto w oczy, potem spuścił wzrok. Mil- czał. Powiedział mi twój ojciec. Córka czarownicy, towarzyszka dziecięcych za- baw. Ojciec twierdził, że uczyłeś ją zaklęć. To ona mnie uczyła. Czarnoksiężnik skinął głową. Wśród dzieci to całkiem zrozumiałe. A teraz zupełnie niemożliwe. Rozu- miesz? Nie odrzekł Diament. 89 Usiądz polecił Szalej. Diament zajął miejsce na twardym krześle z wy- sokim oparciem. Mogę cię tu chronić. I czyniłem tak. Rzecz jasna na Roke będziesz zupełnie bezpieczny. Tamtejsze mury. . . Jeśli jednak wrócisz do domu, musisz chcieć chronić samego siebie. To dla młodego człowieka trudne, bardzo trudne. Próba woli, która jeszcze nie okrzepła, umysłu, który jeszcze nie dostrzegł, do jakiego zmierza celu. Ze szczerego serca radzę, nie podejmuj tego ryzyka. Na- pisz do rodziców i udaj się do Wielkiego Portu bądz na Roke. Połowa rocznej opłaty, którą ci zwrócę, wystarczy do pokrycia pierwszych wydatków. Diament siedział sztywno, nieruchomo. Ostatnio stał się rosły i krzepki jak ojciec, wyglądał już jak mężczyzna. Co masz na myśli, mistrzu, mówiąc, że mnie tu chroniłeś? Tak jak chronię samego siebie odparł czarnoksiężnik. Po chwili rzekł z irytacją: Taki jest układ, chłopcze. Wyrzekamy się pewnej mocy, by uzyskać inną, większą. Odrzucamy niskie, cielesne żądze. Z pewnością wiesz, że każdy prawdziwy mag żyje w celibacie. . . Zapadła długa cisza. A zatem dopilnowałeś, bym. . . bym. . . Oczywiście. To mój obowiązek jako twojego nauczyciela. Diament skinął głową. Dziękuję rzekł, po czym wstał. Przepraszam, mistrzu. Muszę pomy- śleć. Dokąd idziesz? Do portu. Lepiej zostań tutaj. Tu nie mogę myśleć. W tym momencie Szalej powinien był się zorientować, z czym ma do czynie- nia, ale tak czy inaczej nie mógłby chłopcu nic nakazać, bo już powiedział, że nie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|