,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Owszem, ale wybrał niebezpieczny i widowiskowy odlot z dachu na paralotni. - Ciekawe dlaczego? - nie bardzo mieściło mi się to w głowie. - Przecież zdążyłby skoczyć z powrotem do kanału. - Fanaberia - zawyrokował. - Chciał, żebyśmy zobaczyli jego triumf. Żebyśmy biegali po ziemi i patrzyli, jak odlatuje niczym ptak... - To brzmi prawdopodobnie - zgodziłem się. Nadkomisarz milczał przez chwilę. - Trzeba się zastanowić, gdzie teraz uderzy - odezwał się wreszcie. - Egzemplarze dzieła Syreniusa znajdują się w Towarzystwie Naukowym Płockim i Muzeum Diecezjalnym - podpowiedziałem. - Bibliotekę TNP obejrzeliśmy. Nie ugryzie jej. Mają tam inkunabuły, masę starodruków i nowoczesny system alarmowy... Dobrze dbają o zbiory. - Muzeum? - Tak mi się wydaje. Tam też jest alarm... - Może należałoby ukryć księgi? - rozważałem. - To chyba niezły pomysł, tylko że właściciele bardziej ufają swoim zabezpieczeniom niż policji. Ale mam też jedną dobrą wiadomość. Biblioteka TNP jest zainteresowana, co też kryje się na wyklejkach. Zdecydowali się rozpruć swój egzemplarz i sprawdzić. - To świetnie - ucieszyłem się. - Kiedy? - Jutro o szesnastej. Jeśli pan chce, może być pan obecny przy badaniach. - Jasne! - ucieszyłem się. Wróciłem do akademika. Na korytarzu mojego piętra siedzieli we trójkę Piotrek, Sebastian i Artur. Obok nich stały dwie butelki wina. - O, nasz szef - ucieszyli się na mój widok. - Może łyczka przed snem w ramach integracji z archeologami? - Zaraz, skoczę tylko po szklankę... Wróciłem z naczyniem. Nalałem sobie odrobinę płynu z butelki i zbadałem węchem. - Co to jest? - zdumiałem się. Popatrzyłem na etykietkę. Tanie wino owocowe marki Zagłoba... Upiłem łyk. Zdecydowanie nie był to trunek nadający się do picia... - Niech pan opowie jakieś swoje przygody - zachęcił Piotrek. W tym momencie wyrósł nad nami doktor Hreczkowki. - Znowu pijecie jakiś rozpuszczalnik! - huknął - Wino po 2,5 złotego... Zdrowia wam nie szkoda? - Nie po 2,50, tylko po 7 złotych - zaprotestował z godnością Sebastian. Archeolog z niedowierzaniem uniósł butelkę do oczu. - Siedem złotych za to? - zdumiał się. - No tak, za dwie butelki z kaucją - wyjaśnił student. Parsknęliśmy śmiechem. Dopiłem swoją porcję i wręczyłem szklankę zwierzchnikowi. - Karniaka dla naszego kierownika - zaproponowałem. Nalał sobie na palec i nieufnie powąchał. Wypił i skrzywił się. - Tfu - mruknął. - Ale zajzajer. I poszedł. Pogadaliśmy sobie godzinkę, a potem postanowiłem nieco się zdrzemnąć. Czy tej nocy Vytautas uderzy na muzeum? Chyba nie. Taka akcja wymaga planowania. A może zaplanował wszystko wcześniej? Może uderzy właśnie dziś, wiedząc, że nie spodziewamy się po nim takiego kroku? Nie mogłem zasnąć. O pierwszej w nocy wsiadłem do samochodu i podjechałem pod katedrę. Cisza i spokój, tylko moja rozgorączkowana wyobraźnia... Wróciłem i poszedłem spać. Śniły mi się jakieś koszmary... ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY JAK W KIEPSKIM HORRORZE • TAJEMNICZE PRZEJŚCIE • Z CZEGO BUDOWAĆ DOMY? • SEKRETY STAREJ KSIĘGI • WŁAMANIE W SIECI Wykop pogłębiał się w tempie około dwudziestu centymetrów na godzinę. W szarej, piaszczystej glebie spoczywały ludzkie kości, całe i w kawałkach. Tylko raz natrafiliśmy na prawie kompletny szkielet. - Jak w kiepskim horrorze - mruknąłem odkładając do pudełka kolejną ludzką czaszkę. Piotrek w zadumie kontemplował ścianę kościoła, widoczną w profilu wykopu. Nisko nad ziemią rysował się łuk z cegieł. - Ciekawe, co też mogło tu być? Zamurowane wyjście? - Pod ziemią? - wyraziłem wątpliwość. - Może jakiś tunel poza świątynię, na wypadek napaści wrogów? - A może to nie jest mur zewnętrzny? - zauważył. - Może kościół nie jest pod ulicą, tylko tutaj, a mu kopiemy w nawie? - A warstwa humusu pierwotnego? - zgłosił zastrzeżenie Sebastian. - A może nie była to warstwa humusu, tylko cieniutka i rozmyta spaleniskowa? - odparował. - Albo i faktycznie to zewnętrzny mur, ale kiedyś była tu kaplica? Połączona pod ziemią przejściem... Przyszedł doktor Hreczkowski. Spojrzał na nasze odkrycie. - Sądzi pan, że warto przebić ten mur i zajrzeć do lochu za nim? - zapytałem. Popatrzył na ulicę i podrapał się po głowie, coś rozważając. - Tam nie może być lochu - powiedział wreszcie. - Jeśli nawet kiedyś był, dawno się zawalił. - Skąd pan wie? - zdumiałem się. - To jedna z głównych arterii miasta, jeżdżą tędy ciężarówki wypakowane rozmaitym towarem. Od nawierzchni sklepienie dzieliłoby nie więcej niż osiemdziesiąt centymetrów. Ale jeśli chcecie sprawdzić, to jedną cegłę można wyjąć... Tylko najpierw dojdźcie do calca. Znowu wgryźliśmy się w glebę. Wydobytą ziemię przerzucaliśmy przez sito. Znaleźliśmy dzięki temu metalową sprzączkę od paska i dwa paciorki. - W zeszłym roku w lesie było przyjemniej - powiedział Artur, ocierając czoło z potu - przynajmniej nie grzało tak niemiłosiernie. Faktycznie, ciężki, duszny upał w mieście był nie do zniesienia. Najlżejszy podmuch nie poruszał koronami drzew, w dodatku siedzieliśmy w dole głębokim już na ponad dwa metry, gdzie powietrze stało nieruchomo. Kierownik zlitował się nad nami i przyniósł ze sklepu dwie zgrzewki wody mineralnej. Wypiliśmy ją i szybko wypociliśmy z powrotem. - I pomyśleć, że te cegły nie widziały światła dziennego przez sześć stuleci -zauważyłem melancholijnie. Ale studenci byli zbyt zmęczeni, by odpowiedzieć. Wreszcie nadeszła przerwa śniadaniowa. Jedenasta, a już czuliśmy się jak zdjęci z grilla. Legliśmy na hałdzie w cieniu kilku drzew. Jeszcze po pół butelki wody i mózgi powoli zaczęły pracować. - Te wykopaliska nas zabiją - wychrypiał Sebastian. - Uśmiech proszę - usłyszeliśmy. Uniosłem z trudem głowę. Stała przed nami Isaura Kwiatkowska, licealistka, którą poznałem na poprzednich wykopaliskach. Nawet nie wiedziałem, że ją tu spotkam. - Cześć - wymamrotałem. Strzeliła nam dwa zdjęcia. - Można jeszcze tak przy pracy, ż pędzelkiem w ręce? - zagadnęła. Przyklęknąłem i udawałem, że oczyszczam kawałek skorupy. Strzelił flesz. - Znowu będziesz nam pomagać? - zapytałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|