,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bo z gwiazdami. Hotel tej klasy co Imperial miał apartamenty w guście szejków arab- skich, aby czuli się jak w domu. Meble też były we wschodnim stylu: dużo złoceń, plu- szu, ornamentów. Po chwili do saloniku wszedł książę Ahmed ibn Rahman w świetnie skrojonym gar- niturze i bez chusty na głowie. Miał bujne, kręcone czarne włosy. Czym mogę służyć? zapytał nienaganną oksfordzką angielszczyzną. Stowarzyszenie Dobro Dziecka w Rocky Beach pragnie podziękować panu za szlachetną inicjatywę zbudowania u nas Zwiatowego Centrum Dzieci i wręczyć dyplom uznania od naszej organizacji wyrecytował z powagą Jupe i podał księciu rulon per- gaminu. Ahmed ibn Rahman rozwinął pergamin, rzucił okiem na treść i pochylił głowę. Dziękuję z całego serca powiedział. Aczkolwiek jest to przedwczesne, ponie- waż stanęły nam na drodze pewne trudności. Mam jednak nadzieję, że pokonamy je. Na razie wolelibyśmy unikać rozgłosu. Domyślamy się, że chodzi o zwłokę w przekazaniu fundacji terenów przez kon- cern Scotta powiedział Jupe. Pisano o tym w gazetach. Jesteśmy dobrej myśli rzucił sucho książę. Pan Scott to nasz przyjaciel. Ty draniu pomyślał Pete przyjacielowi nie porywa się córki, nie szantażuje. Chyba że nic o tym nie wiesz i że Ramirez działa na własną rękę. Zapytać wprost? Usta- lili jednak wcześniej, że rozmową kieruje Jupe. Książę spojrzał na zegarek. Niestety, młodzi przyjaciele, mój czas jest ograniczony. Raz jeszcze dziękuję za dy- plom. Byłbym zobowiązany, gdybyście na razie nie informowali o tym mediów. My, lu- dzie wschodu, cenimy sobie skromność. Tylko jedno pytanie, wasza książęca mość Jupe zrobił naiwną minę, pełną po- dziwu. Jak pan sprawił, że pańscy ziomkowie rozkochali się w grających długopi- sach? Jesteśmy muzykalni odparł krótko Ahmed ibn Rahman. Uwielbiamy wszyst- ko, co gra. Bez względu na rodzaj muzyki? zapytał Jupe. Nie rozumiem pytania książę uniósł brwi. Pete nie wytrzymał: być może,, książę Ahmed nie ma pojęcia o machinacjach Rami- reza, któremu służy za parawan. Czy wasza książęca mość ma zaufanie do swojego sekretarza? rzucił. Bo... Nie zdążył dokończyć. Pełne dobiegł z tyłu niski głos. 44 Chłopcy odwrócili się równocześnie. W progu stał Ramirez. Patrzył na nich zwężo- nymi oczami. To są oni powiedział do księcia. Aażą za nami i węszą jak psy. Zostali ostrze- żeni. Nie posłuchali. Widziano ich w pobliżu magazynów portowych. Kto wam to zle- cił? zwrócił się do chłopców tonem, który nie wróżył nic dobrego. Książę dał jakiś znak Ramirezowi i stanął do nich plecami, patrząc w okno. Nie wiemy, o czym pan mówi powiedział Jupiter, udając zdumienie. Jeste- śmy ze stowarzyszenia Dobro Dziecka w Rocky Beach i wręczyliśmy księciu... Rocky Beach! warknął Ramirez. Już tam nas śledziliście. Uśmiechnął się drwiąco. Ralf Scott jest durniem, wynajął smarkaczy. Nikt nas nie wynajął, panie Domingo powiedział spokojnie Jupe. Ramirez na moment osłupiał. Potem jego oczy zrobiły się jeszcze węższe. No to gra skończona rzucił. Pete błyskawicznie rozważył, czy zdoła jednym ciosem karate powalić łysego ol- brzyma, który zagradzał im drzwi. Wątpliwe. A na kolejny cios może nie starczyć czasu. Spojrzał na Jupe a. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i obok Ramireza stanęli dwaj ochroniarze o wyglądzie zbirów. Załatwcie ich rozkazał Ramirez. Nie chcę krwi rozległ się władczy głos księcia i ochroniarze zastygli w pozach drapieżników gotowych do skoku. Garderoba. Ochroniarze musieli przejść szkolenie komandosów. W ułamku chwili Jupiter i Pe- te mieli usta zaklejone plastrem, ręce związane na plecach, nogi w kostkach. Wrzucono ich jak worki w głąb garderoby i zasłonięta rzędem ubrań na wieszaku. Zatrzasnęły się drzwi i w szafie zapanowała ciemność. Zgodnie z umową Bob Andrews czekał w hallu hotelu Imperial , zaczytany w Los Angeles Sun . Minęło już pół godziny, a Jupe i Pete nie wracali. Na własną rękę Bob przedłużył czekanie o kolejny kwadrans. Specjalną windą łączącą z apartamentami zje- chał Ramirez i nie rozglądając się wyszedł z hotelu. Bob zaczął się niepokoić. Wbrew zaleceniom Jupitera dał sobie jeszcze jeden kwadrans. Nic się nie działo. Bob odłożył gazetę i wąskim bocznym korytarzykiem dotarł do drzwi z tabliczką Przejście służbowe tylko dla personelu . Za drzwiami, nieopodal windy towarowej, boy hotelowy reperował wózek do przewożenia bagaży. Puścił oko do Boba. Widziałeś coś, Jimmy? zapytał szeptem Bob. Nic usłyszał. Tylko bagaże. A pożarowe schody? Widać je stąd. Też nic. 45 Bob dał chłopakowi pięć dolarów. Możesz dostać jeszcze dziesięć. Nie będę tu dłużej sterczał, szukano mnie. Jest dużo roboty. Bob wyjął z kieszeni dziesięć dolarów. Otwórz mi tylko towarową windę. I zapomnij, że mnie widziałeś. A widziałem cię? zapytał Jimmy, który pochodził z Rocky Beach i chodził kie- dyś z Bobem do jednej klasy, ale zrezygnował z nauki, bo mu nie szło. Wiesz, jaką mam pamięć. Nie pamiętam nawet, że mam coś zapomnieć. Specjalnym kluczem otworzył dzwig towarowy i oddalił się, pchając przed sobą wó- zek. Bob wjechał na najwyższe piętro. Mieściły się tam pomieszczenia służbowe, paka- mery, warsztaty dyżurnych elektryków, telefoniarzy. Piętro niżej były apartamenty. Bob Andrews przemknął się do zapasowych schodów pożarowych i zszedł na niższą kon- dygnację. Uchylił leciutko drzwi na sprężynowych zawiasach: po korytarzu wymosz- czonym puchatym bladobłękitnym dywanem przechadzał się tu i z powrotem znudzo- ny ochroniarz księcia, w rozpiętej ciemnej marynarce, pod którą pęczniał futerał z re- wolwerem. Bob, wstrzymując oddech, czekał, aż ochroniarz dojdzie do drzwi ewakuacyjnych i zawróci. Gdy to się stało, uchylił je i przez szparę pchnął po dywanie kartonowy wa- lec w kształcie cygara. Cygaro zasyczało. Buchnęły kłęby dymu. Bob stłukł łokciem szybkę i wdusił przycisk alarmu pożarowego. Rozległy się dzwonki, zapiszczała syrena. Bob pognał schodami na górę, minął służ- bowe piętro i przycupnął za skrzynią obok wyjścia na dach. Zwieca dymna spełniła swoje zadanie: bieganina, nawoływania, ostre rozkazy. Ewakuować gości z apartamentów! usłyszał. Bez paniki! Wszystkich do windy! Meldować wykonanie! Piętro puste dobiegło po paru minutach. Nie widać ognia. Opuścić teren! Zaraz przyjedzie straż. Bob tylko na to czekał. Zbiegł na dół. Przez nikogo nie zatrzymywany, dotarł do apartamentu księcia. Wtargnął do środka. Gazowa maseczka chroniła przed gryzącym dymem, ale oczy piekły jak diabli. Jupe! Pete! Po chwili usłyszał przytłumione mruczenie. Wbiegł do sąsiedniego pokoju sypial- ni z olbrzymim łożem pod baldachimem z purpurowego pluszu. Mruczenie powtórzy- ło się, gdzieś z bliska. Pod łożem pusto. Nikogo za kotarami. Teraz garderoba. Monotonne mruczenie nasi- liło się, dobiegało spomiędzy ubrań. Bob rozsunął je i zobaczył Jupe a z Pete em, spęta- nych sznurami jak szpule. 46 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|