, Linda Conrad Sekrety i namiętności 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oddzielającego ich od Andy'ego - i od wielkiego czarnego byka, grzebiącego racicą zaledwie kilka
metrów od chłopca. To nie był koszmarny sen.
Andy leżał bez ruchu. Jill wspięła się na ogrodzenie i miała zamiar zeskoczyć do zagrody. Jej syn był
w niebezpieczeństwie. Musiała go stamtąd wydobyć.
Kilkoro ramion pociągnęło ją z powrotem.
- Nie może pani tam wejść!
- Puszczać! - wrzasnęła.
Na przeciwległym końcu zagrody kilku mężczyzn starało się krzykami i gestami ściągnąć na siebie
uwagę zwierzęcia.
- Wyciągnijcie go stamtąd! - zawołała rozpaczliwie.
- Najpierw musimy wyprowadzić byka, proszę pani. Jeżeli ktokolwiek tam teraz wejdzie, skończy się
dwoma trupami.
Co on powiedział? Dwoma... trupami!?
- Nieeeee!
To niemożliwe. Nie jej syn. Nie Andy.
Przez łzy zauważyła jakiś ruch w kącie zagrody. Reid? Tak. Wrzucił dużą belę siana do zagrody, po
czym sam na niej wylądował.
- Wynoś się stamtąd! Tylko go rozjuszysz! - ktoś wrzasnął.
- Cisza! - zakomenderował Reid.
Generał nie mógł mieć większego posłuchu u swoich żołnierzy. Nagle wszyscy zamarli. Reid wykonał
pierwszy ruch. Zszedł z beli siana i stanął oko w oko z bykiem.
- Cześć, Pete - powiedział w końcu. - Zezłościłeś się?
Byk spojrzał na intruza, ale spokojny głos najwyrazniej miał na zwierzę kojący wpływ.
- Wiem, że to nie twoja zagroda i że nie znasz tych chłopaków. Ale nikt ci nie chce zrobić krzywdy.
Reid wyjął zza pleców lasso i przesunął linę w dłoniach. Byk, jak dotąd, stał jak wryty.
Mężczyzna zbliżył się do zwierzęcia, stając pomiędzy nim a leżącym na ziemi Andym.
- Spokojnie, Pete. Jesteś głodny? - Wziął w rękę garść siana. - Chcesz trochę?
Byk opuścił łeb i parsknął. Zdawało się, że rzeczywiście rozpoznaje głos Reida, który przesunął
kopniakiem belę siana w kierunku wyjścia z zagrody.
- No, Pete - mruknął.
Jiłl patrzyła, zaskoczona, jak gigantyczne zwierzę przesuwa się w kierunku Reida i beli siana, coraz
dalej od jej syna. Andy nadal leżał nieruchomo. Nie była nawet pewna, czy oddycha.
Wszystko to działo się zbyt wolno. Musiała wydobyć syna z zagrody! Natychmiast!
Wszyscy pracownicy byli wpatrzeni w Reida i byka, którzy stali teraz po przeciwnej stronie zagrody.
Jill uznała, że to doskonała okazja, by wydobyć stamtąd Andy'ego.
Ostrożnie przesunęła się pod niższą poprzeczką ogrodzenia. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Na
szczęście byk też nie. Zdążyła stwierdzić, że Andy oddycha.
- Nie powinna pani tam wchodzić! - usłyszała nagle okrzyk któregoś z mężczyzn.
Uwaga wszystkich skupiła się na niej. Byk wydał gardłowy odgłos i zaczął bić ziemię racicami.
Jill wzięła syna na ręce. Nie był lekki, ale wiedziała, że będzie w stanie donieść go do ogrodzenia. Co
dalej? Nagle poczuła, jak para muskularnych ramion unosi ją wraz z dzieckiem i przerzuca przez płot.
Upadła na kolana, starając się dostrzec, gdzie jest byk.
Usłyszała odgłos racic i zobaczyła, jak Reid przeskakuje przez ogrodzenie, o włos uniknąwszy
wściekłej szarży byka.
Nie do końca. Pete przycisnął prawą stopę Reida do
ogrodzenia, którego o mało nie przewrócił. Na szczęście wytrzymało, a Reid upadł ciężko obok Jill.
Skrzywił się, kiedy lekarka pogotowia owinęła bandaż wokół jego prawej stopy. Na szczęście noga
okazała się jedynie zwichnięta w kostce. Chociaż lekarka uśmiechnęła się do niego, jemu nie było
wesoło. Zwichnięta noga to nic poważnego, ale nie znał stanu Andy'ego. Gdy ułożył chłopca na
kanapie, ten jęknął, wiedział więc, że żyje, ale miał rozbitą głowę. Konieczna była wizyta w szpitalu.
Od kiedy znalezli się w izbie przyjęć, nikt nie chciał mu nic powiedzieć o stanie Andy'ego. Nie mógł
tego dłużej wytrzymać.
- Pan nazywa się Reid Sorrels? - Krępy mężczyzna w białym fartuchu spojrzał na niego zza kotary.
- Tak. O co chodzi?
- Jakaś kobieta na górze się o pana dopytuje. Prosiła, żebym zobaczył, jak pan się miewa.
Tylko jedna kobieta w tym szpitalu mogła o niego pytać. Jill.
- Gdzie ona jest? - Reid zsunął się z kozetki.
- Spokojnie - zwróciła mu uwagę lekarka. - Zaraz przyprowadzę panu wózek inwalidzki.
- Nie, dziękuję. - Reid sięgnął po skarpetki. - Czy może mi pani podać lewy but?
- Co mam jej powiedzieć? - zapytał sanitariusz. -Muszę wracać.
- Nic. Sam jej wszystko powiem. Niech mi pan tylko pokaże, gdzie ona jest.
Lekarka podała mu zakurzony kowbojski but.
- Przykro mi, ale prawy but musieliśmy rozciąć. Chyba nie uda się panu dokupić drugiego do pary.
To nieważne. Buty nie były nowe. Miały dokładnie dziesięć łat. Czekały na niego w szafie matki.
Trudno mu było je włożyć po raz pierwszy, gdyż przywodziły na myśl tak wiele wspomnień. Z
nowymi będzie łatwiej.
Reid niechętnie przyjął podane mu przez lekarkę kule i z trudem poszedł za mężczyzną w fartuchu do
windy. Oddział dziecięcy znajdował się na trzecim piętrze.
Zgodnie z podaną mu informacją Reid skręcił w korytarz prowadzący do pokoju Andy'ego i o mało
nie wpadł na Jill, która właśnie dzwoniła gdzieś z automatu. Była tak pogrążona w rozmowie, że go
nie zauważyła.
Zatrzymał się, ale zamiast się wycofać, by dać jej trochę prywatności, bezczelnie wytężył uszy.
- Tak, wiem, jak ważna jest dla ciebie ta podróż - powiedziała Jill do słuchawki - ale myślałam, że An-
dy też jest ważny.
Była już noc. Korytarz pusty, światła przygaszone. Jill była najwyrazniej bardzo zmęczona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl