, Bunsch Karol Powieści piastowskie 12. POWROTNA DROGA 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słońce jeszcze południową godziną dogrzało, noce zaczęły się chłodne, a po długotrwałej po-
godzie można było słoty się spodziewać.
Trudy przygotowań nie skończyły się z budową. Dwukrotnie chodzili do Aukowa, by w
rzemieślniczych osadach zaopatrzyć się w potrzebne statki i narzędzia, które na własnych
grzbietach bezdrożami trzeba było przynieść. Toteż, co się jeno dało, sporządzali na miejscu,
począwszy od stołu i ław. Główka dziwił się nawet staranności, z jaką Wojan gotował
zimową siedzibę, gdy w jego checzy na bagnach Sandomierskiej Puszczy nie było nawet
pieńka, by na nim usiąść, a przez ściany przeświecały gwiazdy. Gdy z pęcherza sporządził w
drzwiach okienko, przepuszczające nieco światła, Jasiek zapytał:
 Zamyślasz tu ostać na długo?
 Może ostaniem obaj, skoro nie chcesz bobrów podbierać książęciu. Tu za
niedzwiedzia nie będziesz musiał siedemdziesięciu grzywien płacić.
Spojrzał na Główkę pytająco, ale gdy ten opuściwszy oczy westchnął, Wojan wzruszył
ramionami i już nic mówili o tym więcej, choć nie było o czym przez coraz dłuższe, a
wkrótce już słotne wieczory, gdy przy skąpym świetle łuczywa wiązali sieci lub czyścili i
wyprawiali skóry ubitych jeleni i łosi na zimową odzież i posłanie. Z nastaniem mrozów, gdy
śnieg zdradzał ślady zwierza, zaczęły się wędrówki po łupieże lub mięso, zazwyczaj we
dwóch, dla bezpieczeństwa, bo i wilczych śladów nie brakło, choć jeszcze nie chodziły
stadami. Po Godach jednak śniegi spadły ogromne, gałęzie łamały się pod okiścią, zwały
pokryły krze, przyginając je do ziemi, za białą zasłoną świata widać nie było. Nawet ciężki
zwierz z trudem kopał się w grubym na łokieć kożuchu. Dalekie wędrówki ustały, do łowów
53
kagan  wódz
pora była niesposobna, gdy wszelkie żywe stworzenie wyruszało ze swych kryjówek tylko
wygnane głodem, a śnieżny opad natychmiast zacierał każdy ślad.
Jednego ranka wreszcie pojaśniało w ziemiance, przez błonę w okienku cedziły się
słoneczne promienie. Przez otwarte drzwi wraz z kłębem pary lunął potok jaskrawego światła.
Główka wyszedł na pole, mrużąc nie nawykłe do blasku oczy i chłonąc z przyjemnością
mrozne powietrze. Wrócił, by wziąć łuk ze strzałami i oszczep, mówiąc:
 Idę nieco postrzelać i pociskać.
 Daleko nie odchodz, skoro pójdziem ułowić coś. Trzeba nam świeżego mięsa.
Główka brnął w kierunku pobliskiej polanki, nie uszedł jednak nawet stu kroków, gdy
drogę przeciął mu jakby rów wykopany w śniegu, a ślady racic wskazywały, że wyorać go
musiał spory dzik, i to już po ustaniu śnieżycy, bo trop był całkiem świeży.
W pierwszej chwili Jasiek zamierzał wrócić po Wojana, by razem otropić zwierza, ale
rozmyślił się. Stary odyniec nielękliwy jest i gdy zalegnie w barłogu, można go dojść i w
pojedynkę. Bezpieczniej byłoby we dwu, ale właśnie pokazać chciał Wojanowi, że na
spotkanie z groznym zwierzem starczy mu sił i serca. Choć biło mu przyspieszonym tętnem z
podniecenia, nie namyślając się ruszył za dzikiem. Przetartym śladem szedł ostrożnie, ale
dość szybko, ściskając w ręku oszczep, gdyż w każdej kępie zaśnieżonych chaszczów
spodziewał się natknąć na zwierza. Uszedł jednak spory kawał, gdy wreszcie niemal
niewyczuwalny powiew przyniósł chlewną woń. Dzik musiał być niedaleko.
Teraz Główka posuwał się już krok za krokiem, w napięciu wszystkich zmysłów.
Wspólnie z Wojanem skłuli już kilka dzików, ale po raz pierwszy spotkać się miał ze
zwierzem sam, i to, jak zdradzał ślad raci nie mniejszych niż krowie, nie byle jakim.
O kilkanaście kroków przed sobą ujrzał sporą kępę krzów, nakrytą śniegową czapą, pod
którą urywał się ślad dzika. Otwór zasłaniały otrzęsione ze śniegu pędy jeżyny.
Zamierzał obejść kępę, by stwierdzić, czy nie ma wyjściowego tropu, ale gdy się zbliżył,
z kępy rozległo się grozne fuknięcie.
Teraz pożałował, że nie wrócił się po Wojana. W gęstwinie kolczastych zarośli dzik był
nieosiągalny. Jeśli ruszy z barłogu, nieprędko znowu zalegnie, a w kopnym powyżej kolan
śniegu Jasiek nie zdąży mu zaskoczyć.
Stał przez chwilę, namyślając się, co począć. Czuł, że to, co zamierza, jest nierozsądne,
ale chęć okazania Wojanowi, że sam sobie poradzi, przemogła. Zdjął łuk, nałożył strzałę na
cięciwę i puścił ją w wybity przez dzika otwór.
Mimo że tego właśnie chciał, szybkość, z jaką potoczyły się wypadki, zaskoczyła go. Z
kępy wprost na niego runęła czarna masa, tak że ledwo zdołał zastawić się oszczepem. Ale
drzewce prysło jak trzcina, a Główka zwalił się w śnieg, który zaprószył mu oczy. Grzebał się
bezradnie w puchu, z przerażeniem uświadamiając sobie, że nie zabrał nawet swego sztyletu,
nie ma w pobliżu drzewa, na które mógłby schronić się przed rozwścieczonym zwierzem ni
ujść przed nim. Przez szum w uszach słyszał grozny jego charkot i każdego ułamka chwili
czekał na niechybną śmierć. Nie rozumiał, dlaczego długie na pół łokcia szable odyńca nie
szarpią w strzępy jego ciała.
Gdy wreszcie zdołał się podnieść i przetarł oczy, nogi ugięły się pod nim, zarazem z ulgi
i niepokoju. Z oszczepem w ręku nadbiegał Wojan. Odyniec stał, chwiejąc się nieco na
nogach i tocząc z pyska różową pianę, na widok jednak nowego wroga fuknął i ruszył na
niego.
Jasiek bezwiednie poskoczył za nim, uświadamiając sobie, że nic nie może pomóc
Wojanowi, który przystanął, oburącz trzymając oszczep. Gdy dzik był tuż, zamiast pchnąć
przesadził go, wspierając się drzewcem, z rozmachem wbił grot na całą długość pod lewą
łopatkę zwierza, zakręcił, wyszarpnął i znowu stał, gotów odskoczyć, gdyby dzik jeszcze
zwrócił się ku niemu.
Odyniec jednak przysiadł na zadzie, kłapiąc szablami próbował wstać, ale chwiał się
coraz mocniej i wreszcie zwalił się na bok, kopiąc racicami śnieg. Wojan pchnął raz jeszcze i
zwierz uspokoił się.
Stali teraz nad łupem, który leżąc zdał się jeszcze większy. Z gardła sterczało drzewce
złamanego oszczepu, który widocznie skaleczył płuca, o czym świadczyła różowa piana.
Jasiek jeszcze nie mógł przyjść do słowa, Wojan również milczał, zachmurzony. Odezwał się:
 Bołki trzeba sporządzić, by zawlec to ścierwo do checzy.
Odwrócił się i szedł w milczeniu, a Główka postępował za nim, zmieszany. By rozruszać
Wojana, powiedział:
 Srogą stworę ubiłeś. Jeszczem takowej nie widział.
 Byłby zdechł od twego oszczepu  przez ramię rzucił Wojan.  A ty wraz z nim.
 Tobie dzięki, żeś mi żywot ocalił  rzekł Jasiek, a Wojan odparł szorstko:
 Tani ci żywot, skoroś go stawił dla mięsa, tedy dziękować nie masz za co.
Z trudem zawlekli ubitego zwierza do chaty i do wieczora zajęci byli skórowaniem i
oprawianiem, rzadko rzucając obojętne słowo, choć zazwyczaj z ożywieniem omawiali
łowieckie przygody. Skończywszy, I mży wiali się również w milczeniu, a potem zmęczeni
ułożyli się na spoczynek. Jasiek nie mógł zasnąć. Gnębiło go zachowanie się Wojana. Po
dłuższej chwili zapytał:
 Zpisz?
Gdy Wojan coś odmruknął, ciągnął:
 Cóżem ci winowaty, że do mnie nie gadasz?
Wojan milczał tak długo, że Główka już się nie spodziewał odpowiedzi.
 Tyżeś prawił, że darmo żywie, kto nikomu niepotrzebny  przerwał wreszcie
milczenie.
 Iście tak. To i cóże?
 A to, żeś mi okazać chciał, jako się obędziesz beze mnie.
Jasiek wyskoczył z posłania, a obejmując Wojana zakrzyknął: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl