,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się to zbyt szybko - na szczęście - i żadne z nich nie zdążyło wypaść. Kilka minut pózniej pojawiła się przed nimi pojedyncza burzowa chmura. Bruenor zobaczył ją, a Catti-brie krzyknęła ostrzegawczo, lecz krasnolud nie opanował na tyle wszystkich subtelności powożenia pojazdem, aby móc uczynić cokolwiek w celu zmiany kursu. Przebili się przez ciemność, pozostawiając syczący ogon pary na swym kilwaterze i wzlecieli pionowo nad chmurę. Potem Bruenor, z twarzą błyszczącą od potu, opanował wreszcie lejce. Wyrównał do poziomu kurs powozu i utrzymywał go tak, aby mieć wschodzące słońce za swym prawym ramieniem. Catti-brie także znalazła już pewne oparcie dla stóp, choć nadal ściskała jedną ręką barierkę powozu, drugą zaś ciężki płaszcz krasnoluda. * * * * * Srebrny smok, unoszony porannymi wiatrami, przetoczył się leniwie na grzbiet, wszystkie cztery nogi skrzyżowawszy na brzuchu, i na wpół zamknął swe zaspane oczy. Dobry smok uwielbiał takie poranne ślizganie się, pozostawiając zgiełk świata daleko w dole i chwytając niczym nie skażone promienie słoneczne ponad chmurami. Lecz zachwycające oczy smoka otworzyły się nagle szeroko, gdy zobaczył ognistą smugę zbliżającą się ku niemu ze wschodu. Myśląc, że płomienie te są przednimi ogniami, którymi zionął zły czerwony smok, srebrny wzbił się w górę i w wysokiej chmurze chciał założyć zasadzkę. Lecz wściekłość opuściła oczy smoka, gdy rozpoznał dziwny statek powietrzny, ognisty powóz, z którego wystawał hełm woznicy, jakiś jednorogi przyrząd. Obok stała młoda kobieta, jej kasztanowe loki powiewały nad jej ramionami. Otworzywszy ze zdumienia swą potężną paszczę, srebrny smok przyglądał się, jak powóz przelatuje obok niego. Kilka rzeczy naraz zwróciło uwagę prastarego stworzenia, które żyło tak wiele lat, a mimo to z całą po wagą rozważał następstwa tej nieprawdopodobnej sceny. Powiał nagle chłodny wiatr i wywiał wszystkie inne myśli z umysłu srebrnego smoka. - Ludzie - mruknął, przewracając się znowu na plecy i kręcąc głową z niedowierzaniem. * * * * * Catti-brie i Bruenor nawet nie zauważyli smoka. Oczy mieli utkwione w jednym punkcie, gdzieś na wprost przed sobą, gdzie właśnie na zachodnim horyzoncie ukazało się szerokie morze, otulone ciężką, poranną mgłą. Pół godziny pózniej zobaczyli wysokie wieże Waterdeep na północy i wylecieli nad wodę, przekraczając linię Wybrzeża Mieczy. Bruenor, lepiej już wyczuwając lejce, skierował powóz na południe i opuścił go niżej. Zbyt nisko. Zanurzywszy się w szary welon mgły usłyszeli szum fal w dole i syk pary, gdy kropelki wody zetknęły się z ich ognistym pojazdem. - Podnieś go! - wrzasnęła Catti-brie. - Jesteśmy zbyt nisko! - Musimy być nisko! - sapnął Bruenor, walcząc z lejcami. Usiłował zamaskować swoje braki w sztuce powożenia, lecz w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że w istocie są zbyt blisko wody. Szarpiąc z całej wiły, udało mu się podnieść powóz o kilka stóp i wyrównać go. - No i co? - pochwalił się. - Trzymaj prosto i nisko - spojrzał przez ramię na Catti-brie. - Musimy być nisko - powtórzył widząc jej powątpiewanie. - Musimy zobaczyć ten cholerny statek, żeby go znalezć! Catti-brie potrząsnęła tylko głową. Nagle zobaczyli statek. Nie ten statek, lecz bez wątpienia statek, górujący we mgle zaledwie o trzydzieści stóp przed nimi. Catti-brie wrzasnęła; Bruenor także. Krasnolud upadł do tyłu z lejcami, zmuszając tym samym powóz do wzbicia się w górę pod niemożliwym kątem. Pokład statku przetoczył się pod nimi. Jednak maszt nadal sterczał nad nimi! Gdyby duchy wszystkich żeglarzy, którzy kiedykolwiek zginęli na morzu wstały ze swych wodnych grobów w poszukiwaniu zemsty na tym właśnie statku, twarz marynarza w bocianim gniezdzie nie miałaby bardziej prawdziwego wyrazu przerażenia. Prawdopodobnie zeskoczył ze swej grzędy - bardziej prawdopodobne, że wypadł ze strachu - lecz jak by nie było, nie trafił w pokład i spadł bezpiecznie w wodę, w ostatniej chwili przed uderzeniem ognistego pojazdu w top grotmasztu. Catti-brie i Bruenor pozbierali się i obejrzeli za siebie. Zobaczyli wierzchołek masztu płonący, jak samotna świeca w szarej mgle. - Byliśmy zbyt nisko - powtórzyła Catti-brie. 11. Gorące Wichry Duszek Morski żeglował pod czystym, błękitnym niebem, w rozleniwiającym cieple południowych Krain. Silny wiatr wypełniał żagle i już po sześciu dniach od wypłynięcia z Wrót Baldura pojawił się w zasięgu wzroku zachodni koniec półwyspu Tethyr - podróż taka zazwyczaj trwała więcej niż tydzień. Lecz wezwanie czarnoksiężnika wędrowało jeszcze szybciej. Kapitan Deudermont skierował Duszka Morskiego na środek Kanału Asavira, usiłując zachować bezpieczną odległość od zatok półwyspu - zatok, które często chroniły piratów, czyhających na przepływające statki kupieckie - a także chcąc mieć bezpieczną przestrzeń wodną między swoim statkiem a wyspami na zachodzie: Nelanther, cieszącymi się złą sławą Wyspami Piratów. Kapitan czuł się bezpiecznie na uczęszczanym szlaku morskim, z flagą Calimportu powiewającą na maszcie i żaglami kilku innych statków kupieckich, widniejącymi na horyzoncie przed i za Duszkiem Morskim. Używając znanego sposobu kupców, Deudermont zbliżył się do jakiegoś statku i płynął jego kursem, utrzymując Duszka Morskiego na jego kilwaterze. Mniej zwrotny i wolniejszy od Duszka Morskiego, płynący pod flagą Murannu, małego miasta na Wybrzeżu Mieczy, statek ten był łatwiejszym celem dla każdego pirata w tym rejonie. Osiemdziesiąt stóp nad wodą, trzymając wachtę w bocianim gniezdzie Wulfgar miał niczym nie przesłonięty widok na pokład płynącego przed nimi statku. Przy swej sile i zwinności barbarzyńca szybko stał się prawdziwym żeglarzem, z zapałem biorącym udział w każdej pracy obok reszty załogi. Obowiązkiem, który lubił najbardziej były wachty w bocianim gniezdzie, choć trudno mu było wcisnąć się weń z powodu swych rozmiarów. Zażywał spokoju w ciepłym wietrze i samotności. Opierał się o maszt i osłaniając jedną ręką oczy przed blaskiem słońca, przyglądał się działaniom załogi na statku płynącym przed nimi. Usłyszał, że marynarz z bocianiego gniazda tamtego statku zawołał coś w dół, jednak nie mógł rozróżnić słów, potem zobaczył, że załoga poczęła pospiesznie biegać, kierując się w znacznej liczbie na dziób i patrząc na horyzont. Wulfgar wyprostował się i wychylił z bocianiego gniazda, wytężając oczy na południe. * * * * * - Jak oni się czują, holując nas? - zapytał Deudermonta Drizzt, stojąc obok niego na mostku. Podczas gdy Wulfgar budował swe stosunki z załogą, pracując wraz z nią, Drizzt zawarł zbudowaną na mocnych podstawach przyjazń z kapitanem. Ceniąc wartość opinii elfa, Deudermont podzielał jego wiedzę o ich położeniu i o morzu. - Wiedzą o swej roli przynęty? - Znają nasz cel krycia się w ich cieniu, a ich kapitan, jeśli jest oczywiście doświadczonym [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|