,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umarłych wcześniej godzin. Ten miłośnik Sienkiewicza, zachwycony rozmachem, frazą, jędrnością, tym, co w języku cielesne, niepowtarzalne i ludzkie, ignorował całkowicie ideologiczne implikacje Trylogii. Najwyrazniej miał w nosie wszystkie ojczyzniane i patriotyczne smaki, które dla niego były jedynie absmakami. W Szkicach piórkiem wspomina swego ojca, szefa sztabu 11 Dywizji Piechoty. Podczas wojny bolszewickiej umykająca dywizja została otoczona, a dowodzący generał powiedział: Panowie, musimy teraz umrzeć itd. . Ojciec odpowiedział wtedy: Jakkolwiek wydostanie się z tej sytuacji, proponowane przez pana generała, jest najprostsze, to warto byłoby przedtem spróbować jakiegoś bardziej skompilkowanego środka ocalenia . Dla Andrzeja Bobkowskiego środkiem ocienia - dosłownym i metaforycznym - był wyjazd v daleki świat, który był nie tylko kategorią przestrzeni ale kategorią czasu, był przyszłością. W Rio de Janeiro Julian Tuwim pisze Kwiaty polskie. W Buenos Aires Gombrowicz odprawia przed lustrem swoje minoderie, lecz rama lustra jest w całkiem polskim guście. W Nowym Orleanie Zygmunt Haupt obmyśla i spisuje rejestry minionego czasu. Andrzej Bobkowski gra w innej orkiestrze. Chociaż nie... bo jaka orkiestra zniesie faceta, który potrafi grać jedynie solo. Może jeszcze w Paryżu, może tam Polska absorbuje go w sposób żywy, lecz w gruncie rzeczy raczej teoretycznie, jako wykład błędów i szaleństwa. W Szkicach piórkiem, w prozie żywej, malcwniczej, opartej w znacznym stopniu na konkrecie i obrazie, wspomnienia jako takie nie występują. Podobnie w Coco de Oro, chociaż gwatemalskie oddalenie, zgodnie z prawidłowością psychiki, powinno napiąć, rozciągnąć nitki tęsknoty czy sentymentu. No, może raz Andrzej Bobkowski odwraca na chwilę wzrok, by przyjrzeć się dzieciństwu, lotnisku w Lidzie, zeppelinom i niemieckim albatrosom. Zapach, benzyny i rycyny, politurowane śmigła... lecz obrazy są zapomniane i zakurzone. Dziwna, paradoksalna, ironiczna wędrówka Andrzeja Bobkowskiego. Wyjechał z Polski do Francji, bo nie mógł Polski znieść. Tymczasem Francja i Europa zdradziły go i okłamały, więc ruszył w świat, niczym błędny rycerz, w poszukiwaniu jedynej i nareszcie prawdziwej miłości, którą miały zostać Stany Zjednoczone. Lecz osiadł w Gwatemali, gdzie Indianie przypominali mu poleskich chłopów. Uciekał przed komunizmem, a w Gwatemali trafił na komunistyczny przewrót i zanim go stłumiono, przechadzał się po swoim domu, pobrzękiwał nabojami w kieszeni, patrzył na leżącego na stole colta i przyznawał się sam przed sobą, że Gregorym Peckiem to jednak nie jest. W tym czasie wyśniona Ameryka pakowała kapitalizm, wolną konkurencję, wszystkie te swoje cuda i wynalazki, i wysyłała do Europy. A on gdzieś w tropikach budował modele samolotów: małe spitfiry, małe hurricany, puszczał je w błękitne niebo i idę o zakład, że śmiał się, śmiał się jak mały chłopiec, którego guzik obchodzi przeszłość, chociażby z tego powodu, że w żaden sposób nie da się w niej ulokować marzeń. O płonącej Ukrainie Historia bez przyzwoitej legendy jest guzik warta. Można ją zamknąć w podręczniku i tam na wieki pozostaje, strasząc nudą kolejne pokolenia szkolnej dziatwy. Historia bez porządnego mitu to jest w najlepszym razie nieco zhumanizowana nauka przyrodnicza. Czy kogoś tak naprawdę podnieca bitwa pod Płowcami? Albo szwedzki potop? Albo ósmy czy dziewiąty maja w Berlinie? Myślę, że poza wyjątkami raczej niewielu. Nawet Grunwald jest tylko statycznym, dostojnym freskiem, oswojonym społecznie jako wzór na produkcję nielegalnego alkoholu. Natomiast historia Ukrainy wciąż jest żywa. To jedyny przypadek, gdy myślenie historyczne zatacza kręgi tak wielkie, że bierze w posiadanie całe obszary popkultury. W końcu Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana to nie jest zjawisko filmowe, tylko fenomen narodowo-massmedialny. Być może druga wojna miała podobną siłę, lecz była fikcją podsycaną dla celów propagandowych i politycznych tak długo, aż mimowolnie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|