,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
utykającą koleżankę. Spadaj na drzewo! odpowiedziała subtelnie. Co wy się tak wszyscy dzisiaj interesujecie moimi odciskami? No dobra, dobra. Wyluzuj. Wcale mnie twoje odciski nie obchodzą. Ani hemoroidy. Ale ja nie mam hemoroidów! wrzasnęła Zu. Karolek tego już nie usłyszał, bo zniknął za drzwiami biura, natomiast sąsiadka, która akurat przechodziła chodnikiem, spojrzała na nią z wyraznym obrzydzeniem. Zuza nie przejęła się tym wcale. R L T Pewnie mi zazdrości, bo sama ma hemoroidy stwierdziła pogodnie w duchu i ruszyła w stronę przystanku. Gdy dobrnęła do domu, Baśka kończyła właśnie pakować naleśniki dla pana Józefa. Oprócz tego, zrobiła też gołąbki, pierogi leniwe i sałatkę jarzynową. Chcesz tego biednego starca wyprawić na tamten świat? jęknęła za zgrozą Zu i sięgnęła po naleśnika. Dlaczego? zdziwiła się Baśka i odsunęła talerz z naleśnikami dalej. No bo jak zje naraz, to pęknie. Zu położyła się na stole i końcami palców udało się jej się ściągnąć jeden naleśnik z półmiska. Schowa sobie do lodówki i będzie miał na kilka dni odpowiedziała Baśka i palnęła Zu drewnianą łyżką w rękę. Auuuu, wariatko, odcisków mi narobisz wrzasnęła starsza siostra, chwytając na wszelki wypadek jeszcze jednego naleśnika, z którym uciekła do pokoju. Cholera, co ja dzisiaj z tymi odciskami? Ja od dawna podejrzewałam, że masz odciski, ale na mózgu! stwierdziła Baśka. A do naleśników dodałam koperek, którego nie lubisz poinformowała mściwie, wiedząc, że jej starsza siostra niczego z koperkiem do gęby nie wezmie. Teraz już lubię odpowiedziała Zu i sięgnęła po trzeciego naleśnika, ale nie zdążyła, bo Baśka schowała talerz do lodówki, dodając na pocieszenie: Będą na jutro... Super! ...dla twojej teściowej dokończyła Baśka. Małpa! Zu pokazała jej język, opluwając się przy okazji resztką naleśnika. R L T Twoja teściowa? Nie zauważyłam. Doprowadz się do porządku, bo jedziemy do pana Józefa, a takiej flądry ufajdanej naleśnikami nie wpuszczą do autobusu. Bleee, bleee Zu inteligentnie podsumowała wywód siostry, ale posłusznie weszła do łazienki, z której wyszła po piętnastu minutach w stanie nadającym się do pokazania ludziom. Gdy znalazły się pod bramą kamienicy na Wesołej, jak zwykle zamkniętą, Zu zatrzymała się. Baśka spojrzała na nią zdziwiona. No, co jest? Ja nie wchodzę na górę. Umówiłam się z panem Leszkiem, że zejdzie tu do mnie i porozmawiamy. Idz sama. Zwariowałaś? Sama przez cmentarz nie pójdę. Jeszcze mnie napadnie ten facet, co wczoraj. Oszalałaś? Po tym, jak go goniłaś po całym cmentarzu i wrzuciłaś do świeżo wykopanego grobu? Biedaczysko przez miesiąc nie dojdzie do siebie. Dobra. Odprowadzę cię, a pózniej tutaj wrócę. Nie, no zaraz. Stąd nie widać okien mieszkania pana Józefa. One są od strony cmentarza. Dobra, poczekam na cmentarzu. Baśka weszła do środka, a Zu wróciła na cmentarz i ustawiła się naprzeciwko okien pana Kowala. Z nudów zaczęła rzucać kamyczkami do najbliższej dziury w ziemi. Dwa razy udało jej się trafić, ale za trzecim razem rzuciła za mocno i kamyk wylądował za wielką górą ziemi obok dziury i w tym samym momencie rozległ się krzyk. Kurde i w mordę! Kto tu rzuca kamieniami? I zza pryzmy ziemi wygramolił się jegomość w ubłoconej dżinsowej kurtce. Chce mnie pani zabić? Ja tu grób kopię, a ta wariatka kamieniami we mnie rzuca. R L T Przepraszam bardzo, ale ja nie wiedziałam, że to grób. Jakiś taki mały speszyła się Zu. Bo to na urnę. Nie wie pani, że teraz coraz więcej ludzi każe się po śmierci spalić? Ja to się zastanawiam... Niech pani siada. Wskazał Zu płytę, która leżała obok wykopanej dziury. Zu przyjrzała się uważnie, czy to przypadkiem nie nagrobek. Ale nie, to była zwykła chodnikowa płyta więc przycupnęła na brzeżku. Ja to się zastanawiam, czy się dać spalić. Bo wie pani, najbardziej to bym chciał, żeby mnie rozsypali gdzieś na łące. Ale u nas nie można, przepisy sanitarne nie pozwalają. Napije się pani? Zu zamierzała stanowczo odmówić, przypuszczając (na podstawie lektur szkolnych i filmów telewizyjnych), że grabarz zaproponuje jej łyk taniego wina z przysłowiowego gwinta albo wręczy musztardówkę z ciepłą wódką. Ale najwidoczniej czytała nie te książki, co trzeba, bo jej towarzysz dokończył: Mam zieloną herbatę. Lubi pani? Ja nie za bardzo, ale narzeczona twierdzi, że zdrowa, to piję. Bo wie pani, ja bardzo kocham moją narzeczoną. Poznaliśmy się tutaj, wie pani. Grób kopałem dla jej męża. Ale się naharowałem! To było dwadzieścia lat temu, to nikt nie myślał o spaleniu nieboszczyka. A pani co o tym myśli? zapytał i podał Zu kubek, do którego wlał gorącą herbatę z termosu. A o czym? zapytała Zu, starając się jednym okiem patrzeć na swojego rozmówcę, a drugim na okna mieszkania pana Józefa. No o kremacji. Wie pan, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. No tak, pani to jest jeszcze młoda. A wie pani, że w tej kamienicy przed wojną był najsłynniejszy w mieście zakład pogrzebowy? Nazywał się Zielony Karawan, bo zamiast czarnych karawanów mieli zielone. Ja to się R L T nawet zastanawiam, czy nie otworzyć zakładu pogrzebowego. Mam trochę zaoszczędzonych pieniędzy... Może też nazwę go Zielony Karawan? Tylko, czy dzisiejsi zmarli chcieliby w ostatnia drogę jechać zielonym karawanem? zastanawiał się grabarz. Raczej, czy rodzina chciałaby ich wieść takim karawanem, bo co powiedzą ludzie? podpowiedziała Zu. No tak, ma pani rację przytaknął mężczyzna. A wie pani, że oni tu przed wojną nie tylko przemalowali karawany na zielono? Na dodatek zmarłym grała orkiestra jazzowa, jeśli tylko rodzina wyraziła zgodę. A na [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|