,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
produkcję o połowę. W ten sposób główny odbiorca niespodziewanie podciął egzystencję dostawcy. Przemysł kauczukowy, znacznie cięższy, niebyt w stanie szybko pójść tą drogą i wytwo- rzyła się sytuacja nad wyraz ryzykowna: beznadziejne wysiłki znalezienia odbiorców z jednej strony, a z drugiej obrona przed obniżeniem cen. Szeroko zakrojona kampania przeciw fabry- kom samochodowym o takie obniżenie cen auta, by konsumpcję utrzymać na dotychczaso- wym poziomie, nie dała pożądanych wyników. Słowem, Paweł zdawał sobie już dokładnie sprawę, że jego zjawienie się na rynku z su- rowcem czterokrotnie tańszym byłoby bezapelacyjnie ciosem morderczym dla wszystkich kauczukowców. %7łe i samemu kauczukowi poważnie groziło, nie martwiło to Pawła. Po pierwsze nie zależało mu na nim obecnie, a po wtóre cena czterokrotnie niższa otwierała cał- kiem nowe upusty konsumpcji. W każdym razie ludzie, z którymi miał mieć do czynienia, zarówno prezes Brighton, jak i sam William Willis, nie przedstawiali groznych bóstw i wszechwładnych panów, lecz raczej wielkie okręty, osiadające na mieliznie i wołające o ratunek. To przede wszystkim należało wziąć pod uwagę. W grubej księdze adresowej Paweł bez trudu znalazł adresy biur tych agentów handlowych i maklerów giełdowych, którzy pracowali w kauczuku. W szeregu nazwisk uwagę jego zatrzymało nazwisko Isaaksona, którego biuro mieściło się przy Charing Cross Road. Wynotował je sobie, sprawdził telefonicznie, czy zastanie agenta, i w pół godziny pózniej był już w jego małym i ciemnym biurze na trzecim piętrze. O ile lokal biurowy wywierał raczej wrażenie zaniedbania i ubóstwa, o tyle sam Isaakson wyglądał raczej na zażywnego bankiera. W sali, przedzielonej krzywą drewnianą balustradą, siedziało przy biurkach i maszynach do pisania pięć czy sześć osób. Róg tejże sali, oddzielo- ny drewnianym przepierzeniem z powybijanymi lagrowymi szybami, był siedziskiem samego szefa. Isaakson, dowiedziawszy się, że jego interesantowi chodzi przede wszystkim o informacje z rynku kauczukowego, ożywił się natychmiast. Na jego okrągłej twarzy zjawił się uprzejmy uśmiech: Pan, zdaje się, jest obcokrajowcem? zapytał. Rozumiem, że panu trudno będzie zo- rientować się tu w naszych interesach. Jeżeli jednak pan zamierza nabyć jakieś akcje kauczu- kowe, załatwimy to w sposób ostrożny i delikatny. Nie mógł pan lepiej trafić niż do mnie. Od piętnastu lat robię w kauczuku i znam wszystko na wylot. Jeżeli pan tak dobrze na tym się zna powiedział Paweł nie przypuszczam, by miał pan do sprzedania papierów kauczukowych za jednego szylinga. Dlaczego? zrobił zdziwioną minę agent. Z tej prostej przyczyny, że sprzedałby pan je już dawno bodaj za pół pensa. Agent skrzywił się i spod oka spojrzał na Pawła: Jeżeli pan tak myśli, to co pana obchodzi kauczuk? Myślę, mister Isaakson, że na baissie można zrobić takie same pieniądze, jak i na haus- sie. Mam pewne dość duże kombinacje. Jak pan słusznie zauważył, jestem cudzoziemcem i będę potrzebował tu w Londynie kogoś, kto by mi całe tutejsze sprawy załatwiał. Przepraszam, a skąd pan jest? Z Warszawy. Mieszkam stale w Warszawie. Twarz agenta rozpromieniła się nagle od ucha do ucha. Zerwał się z miejsca, wyciągnął ręce i zawołał najczystszą polszczyzną: Czego ja słyszę? To prawdziwy radość. Niech pan zgadnie, ale co tam zgadnie! My je- steśmy ziemlaki. 31 Potrząsnął mocno rękę Pawła i widać było, że naprawdę jest wzruszony. Okazało się, iż będąc młodzieńcem wyjechał z Polski i ani razu w niej nie był, ale ma w Warszawie rodzinę, z którą od czasu do czasu koresponduje. Są to bardzo biedni ludzie, mają sklepik łokciowy na Franciszkańskiej i zdaje się im, że jak jaki krewniak mieszka w Londynie, to zaraz musi być milionerem, a tymczasem tu człowiek nieraz przez tydzień biega, lata, telefonuje, poci się na giełdzie, żeby wyrwać kilka funtów, a życie jest drogie, bardzo drogie, a z kauczukiem kom- pletny zastój... Lody były przełamane. Isaakson rozwodził się obszernie na temat ciężkiej sytuacji, wycią- gał gazety i z oburzeniem stukał grubym palcem w szpalty drobniutkiego druczku, który za- wierał w sobie losy wielu firm, ba, wielu fortun. Po godzinie Paweł rozstał się z agentem. Na razie wiedział już dość, by móc rozmówić się z Williamem Willisem. Sytuacja wyglądała bardzo dobrze, a wszystko szło tak gładko, że Paweł był przekonany, że z równą łatwością dotrze dziś jeszcze do Williama Willisa. Miał dlań przygotowany dokument, który musi nawet na tak wielkim producencie opon samochodowych wywrzeć należyte wrażenie. Był to list polskiego Ministerstwa Spraw Woj- skowych, upoważniający Pawła do zawarcia umowy na dostawę opon i dętek samochodo- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|