,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przetworzonych błędnie przez małego chłopca zawarte jest jakieś istotne znaczenie. Spojrzała na Keitha, szukając u niego jednomyślności, czegoś, co pomogłoby jej przytrzymać własne ulotne poczucie grozy. Wzruszył ramionami, przeżuwając jedzenie. A więc razem stworzyli mit o Billu Lawtonie powiedział. Katie na pewno zna właściwe nazwisko. Jest za mądra. Prawdopodobnie podtrzymuje to drugie w obiegu właśnie dlatego, że jest niewłaściwe. Na tym to chyba polega. Na tym chyba polega mit. Bill Lawton. Wypatrują Billa Lawtona na niebie. Powiedział mi jeszcze parę rzeczy, zanim się zreflektował. Jedno mi się w tym podoba. %7łe rozwikłałam zagadkę wcześniej niż Isabel. Kim jest Isabel? To matka Rodzeństwa. A jej poród pełen krwi i bólu? Roześmiała się na te słowa. Ale myśl o dzieciach przy oknie, za zamkniętymi drzwiami, obserwujących niebo, nadal ją niepokoiła. Bill Lawton ma długą brodę powiedział. I nosi długie szaty. Lata odrzutowcami i mówi w trzynastu językach, ale po angielsku wyłącznie do swoich żon. Co jeszcze? Ma moc zatruwania naszego jedzenia, lecz tylko określonych potraw. Rozwijają listę. Oto skutki tego, że chronimy nasze dzieci, trzymając je z dala od wiadomości. Tyle że tak naprawdę nie chronimy. Nie bardzo. Z dala od masowych morderców. Aha, jeszcze chodzi wszędzie boso, ten Bill Lawton. Zabili twojego najlepszego przyjaciela. To są zwykli pierdoleni mordercy. Dwóch przyjaciół, dwóch przyjaciół. Niedawno rozmawiałem z Demetriusem. Chyba nigdy go nie poznałaś. Pracował w drugiej wieży. Wysłali go do kliniki dla poparzonych w Baltimore. Ma tam rodzinę. Patrzyła na niego. Dlaczego ciągle tu jesteś? Zadała to pytanie tonem najdelikatniejszej ciekawości. Zamierzasz zostać? Bo uważam, że powinniśmy o tym porozmawiać. Zapomniałam, jak się z tobą rozmawia. To jest nasza najdłuższa rozmowa. Szło ci z tym lepiej niż innym. Rozmawiaj ze mną. Może to był nasz problem. Chyba się tego oduczyłam. Bo tylko siedzę tu i myślę, że mamy tak dużo do powiedzenia. Nie mamy. Kiedyś mówiliśmy wszystko, przez cały czas. Przemiędliliśmy wszystko, wszystkie pytania, wszystkie kwestie. No tak. To nas praktycznie wykończyło. No tak. Ale czy to możliwe? Oto moje pytanie. Czy to możliwe, że między nami nie ma już konfliktu? Wiesz, o co mi chodzi. O te codzienne tarcia. O tę mobilizację w każdym słowie i każdym oddechu, w której trwaliśmy, zanim wreszcie doszło do rozstania. Czy możliwe, że mamy to już za sobą? Nie potrzebujemy już tego. Możemy bez tego żyć. Mam rację? Jesteśmy gotowi osunąć się w nasze małe życie powiedział. PRZY MARIENSTRASSE Stali w wejściu, patrząc na padający zimny deszcz, młodszy i starszy mężczyzna, po wieczornych modłach. Po chodniku ślizgały się gnane wiatrem śmiecie i Hammad stulił dłonie przy ustach i chuchnął sześć albo siedem razy, powoli, z namysłem, czując szept ciepłego oddechu na palcach. Obok przejechała kobieta na rowerze. Skrzyżował teraz ręce na piersi, zagnieżdżając dłonie pod pachami, słuchając opowieści starszego mężczyzny. Tamten był strzelcem nad Szatt al-Arab, piętnaście lat temu, i patrzył, jak nadchodzą błotnistą równiną, tysiące krzyczących chłopców. Niektórzy mieli karabiny, większość nie, a broń prawie przygniatała tych mniejszych, kałasznikowy, za ciężkie, żeby nieść daleko. Był żołnierzem w armii Saddama, należał do męczenników Allacha, gotowych tam polec. Wydawało się, że tamci wyłaniają się z mokrej ziemi, fala za falą, więc mierzył i strzelał, i patrzył, jak padają. Po obu jego stronach znajdowały się stanowiska karabinów maszynowych i ostrzał tak się nasilił, że zaczął myśleć, iż oddycha rozpalonym do białości żelazem. Hammad słabo znał tego człowieka, tutejszego piekarza, w Hamburgu już z dziesięć lat. Modlili się w tym samym meczecie, tyle wiedział, na drugim piętrze rudery o murach pomazanych graffiti, a wokół wałęsały się miejscowe kurwy. Chłopcy nacierali i padali od kul z karabinów maszynowych. Po pewnym czasie mężczyzna zorientował się, że nie ma sensu dłużej strzelać, nie dla niego. Choć to Irańczycy, szyici, heretycy, to nie dla niego patrzeć, jak przeskakują dymiące ciała własnych braci, niosąc swoje dusze w rękach. Zrozumiał jeszcze, że to była taktyka wojskowa, dziesięć tysięcy chłopców ziszczających chwałę samoofiary, aby odciągnąć irackie oddziały i sprzęt od prawdziwej armii, gromadzącej się za linią frontu. Większością krajów rządzą szaleńcy, rzekł. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|