,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kuba to najczulsze przezwisko, najwyższa pieszczota Tadeusza. Mamy już Kubę-jastrzębia. Mamy Kubę-leśną kurę. Teraz przybył do tej grupy wiernych przyjaciół Kuba-krokodyl. Dlaczego kto tylko jest dla pana sympatyczny, ten zaraz staje się Kubą? zapytuję. Bo miałem w Polsce takiego psa. Był nadzwyczajnie mądry i dobry. Postrzelili mi go zli ludzie. Prawdopodobnie w Kubie-krokodylu pokutuje ludzka dusza. Dziś dokazał on cudów odwagi i zręczności. Jak wierny pies przy nodze, towarzyszył mi przy łapaniu ryb na wędkę. Przykuty nosem do sznurka, czekał cierpliwie, aż ryba zapluszcze. Musiałem śpieszyć z podnoszeniem wędki, ażeby łajdak zdobyczy mojej nie zdążył ukraść. Tak więc, bez najmniejszej zresztą do siebie urazy, rywalizowaliśmy ze sobą o pierwszeństwo w szybkości działania. Na początku, kiedy nie miałem wprawy, zerwał mi parę ryb, ale teraz rzadko ta sztuka mu się udaje. Kilka razy dostał wędką po pysku i groznym sykiem dał znać, że się mu to nie podoba. Jednakże nie ustąpił z zajętej pozycji. Prawa do rybołówstwa są tutaj dla wszystkich jednakowe. Protekcji się nie uznaje. Ponieważ nie zdradzał już wobec mnie zamiarów wojowniczych, nie otwierał pyska i nie ryczał, przeto dałem mu spokój. Przyzwyczaiłem się nawet do jego towarzystwa. Wie pan co mówi Tadeusz zostawiajmy sobie tylko dobre ryby, a jemu oddawajmy wszystkie piranie. Odtąd sprawiedliwie dzielimy się zdobyczą. Mądry krokodyl zrozumiał widocznie naszą umowę. Odsunął się teraz troszkę dalej i czeka. Rzuconą rybę bierze w zęby flegmatycznie jak należną mu ratę i za każdym razem niknie po chwili w głębinach, aby znów się ukazać w tym samym co przedtem miejscu. Urocze są krokodyle oczy w nocnym mroku, kiedy się rzuci na nie snopem światła latarki. Błyszczą rdzawozłociście jak para lecących żuków. Tadeusz miewa czasami wspaniałe koncepty. Oto gdy nasycony piraniami nasz Kuba-krokodyl nie chwycił którejś ryby, poczciwy Tadeusz zaproponował, abym podał mu ją na widelcu. Niech pan lepiej pójdzie po talerz odpowiadam na to bijąc wędką po trójkątnym łbie. Zanurzył się i znowu jest przy nas. Wygląda jakby to lubił. Jakby nadstawiał się na podrapanie głowy. Fabryka bohaterów Trzeba zmienić miejsce postoju. Samiśmy temu winni. Co najmniej ze dwadzieścia ustrzelonych krokodyli prześwieca na płyciznach wydętymi brzuchami, śmierdząc niemiłosiernie. Z tej racji coraz dalej musimy płynąć po wodę do picia. Poza tym leniwy Joao wyrzuca resztki ptasie do wody, twierdząc, że piranie wszystko zawsze pożrą. Słowo resztki brzmi nadzwyczaj skromnie. W praktyce te resztki przedstawiają pokazną ilość mięsiwa. Jako przykład niech posłuży kalkulacja z dnia poprzedniego. Tak więc wyrzucono do wody: jelenia 75 kg, dwa mutum (rodzaj głuszca) 10 kg, jedną kaczkę piżmową 4 kg, jedną arancuangę 1,5 kg, czternaście piranii 7 kg, jedną wydrę 30 kg, jednego jastrzębia 2 kg, dwie czaple 3 kg. W sumie więc na dnie spoczęło w dniu wczorajszym 132,5 kg mięsa. Oczywiście nie każdego dnia mamy wydrę i jelenia, ale na ich miejsce przychodzą inne zwierzęta, jak kapiwary, dziki, jeżozwierze i tak w kółko Macieju. Więc coraz mniej przyjemnie pić wodę z zatoki, a leniwy Joao nie lubi odpływać daleko. Dla niego jest rzeczą całkowicie obojętną, skąd pochodzi woda. On może ją pić spod brzucha zdechłego krokodyla. Ostatnio jesteśmy świadkami niebywałych komedii. Oto poczciwy nasz ekscelencja Doktor przy pomocy usłużnego Myśliwca robi w krąg siebie atmosferę wielkiego bohaterstwa. Im bliżej przyglądam się temu widowisku, tym większej nabiera ono głębi psychologicznej. Tak właśnie należy żyć i tak robić autoreklamę. Jeszcze zanim poznałem Doktora, już Stanisław pokazał mi pięknie wydaną broszurę z górnobrzmiącym tytułem: Doktor Cezar jako lekarz, mąż stanu i literat . Na pierwszej stronie widniała fotografia z twarzą i gestem Mussoliniego. Ten sam teatralny wyraz koncentracji woli i energii. Gdy zestawię poczciwe a safandulskie oblicze Doktora z owym marsem Mussoliniego, ogrania mnie śmiech pusty. Owa książka zawierała cztery artykuły podpisane czterema odmiennymi nazwiskami. Każdy z nich traktował o innej dziedzinie wielkich zasług Doktora Cezara. Patetyczny ton panegiryków przejrzyście zdradzał autoreklamę. Podstawione nazwiska przyjaciół nie przemawiały do przekonania. Na przykład na zakończenie artykułu chwalącego Doktora jako sławę lekarską widniał szereg nazwisk, a wśród nich trzy z tytułem: Student medycyny . Tak więc ów sławny profesor zbierał opinię o sobie wśród swoich własnych uczniów!... Po przejrzeniu książki spodziewałem się ujrzeć snoba z zadartym podbródkiem, ale nie przewidziałem takiej zabawy i tak wielkiej uciechy, jaka dziś właśnie nastąpiła. Nasz Myśliwiec, pełen płaszczącego się szacunku, w niskich ukłonach pomaga Doktorowi przy zapinaniu jego niezliczonych pasów. To ubieranie się na bohatera trwa chyba dobre pół godziny. Dostojny brzuch bowiem nie pozwala na zbytni pośpiech. Biedny Cezar aż sapie ze zmęczenia, kiedy korkowe czako uwieńczyło wreszcie jego bojowy rynsztunek. Gdy tak bogato obwieszony siadł na dnie wąskiego czółna, już nie było mowy, aby się mógł tam poruszyć. Na szczęście nie chodziło mu zupełnie o to. Miał inne cele. Oto Myśliwiec szykował swój olbrzymi aparat fotograficzny, ustawiał go na brzegu niby filmowy jupiter na zdjęciach Hollywoodu. Gdy wszystko już było gotowe i aparat miał za chwilę prztyknąć, nagle Doktor podnosi niesamowity wrzask. Skonfudowany Myśliwiec w lot zrozumiał, o co mu chodzi, kopnął się ku namiotowi po zapomnianą tam lornetkę. Jakże kompromitująco doprawdy wyglądałby na fotografii nasz Cezar bez zawieszonej na szyi myśliwskiej lornetki! Po dokonaniu zdjęć płyniemy wszyscy na niewielką przejażdżkę. Z czołobitną uniżonością, co chwila tytułując ekscelencją, Myśliwiec uczy Cezara, jak należy trzymać broń w ręku. Tak dobijamy do pobliskiej plaży, gdzie leży już od dnia wczorajszego zabity przez Tadeusza krokodyl. %7łeby grozniej wyglądał, wsadza mu Myśliwiec między zęby patyk, a Doktor w tym czasie próbuje różnych teatralnych póz. Wystawia więc nogę tuż przed ziejącą paszczę potwora i ślicznym, w róg oprawnym nożem odważnie dziobie trupie oko. Jednak nie podobała mu się ta pozycja, więc chwytając oburącz pysk krokodyla, klęka obok. Myśliwiec biega w ukłonach dokoła i wciąż fotografuje. Mniej więcej to samo odbyło się po chwili w naszym obozowisku. Tam od rana już czekał wielki [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|