, Livingstone J B Morderstwo w British Museum 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podupadłe sklepy, w większości wystawione na sprzedaż. Zmieci  na skutek strajku  nie
wywożone od dłuższego czasu. Grupy Hindusów rozmawiających na chodnikach. Kierowca
opuścił szybę, jak w każdej przyzwoitej taksówce angielskiej oddzielającą go od pasażera.
Miał ochotę porozmawiać.
 Nie pomylił pan przypadkiem adresu?  zaniepokoił się.
 Na pewno nie, przyjacielu. Niech pan skręci w prawo i zaraz będziemy na miejscu...
Higgins śledził trasę na planie dostarczonym przez Scotland Yard. Samochód zatrzymał się
przed czteropiętrowym budynkiem o popękanej fasadzie. Większość okien była zamurowana.
Na poziomie pierwszego piętra drewniana, częściowo oberwana tablica informowała:
 Bellevue Hotel .
 Proszę na mnie poczekać  powiedział Higgins.  Myślę, że długo tu nie zabawię.
Gdybym nie wracał, proszę zawiadomić Scotland Yard.
Inspektor wszedł przez stoczone przez komiki drzwi. W powietrzu unosił się zapach
zjełczałego tłuszczu. Hol pamiętał lepsze czasy  ściany wyłożone były żółtą, tu i ówdzie
odpadającą tapetą. Umeblowanie bardziej niż skromne: dwa mocno zużyte czerwone fotele,
ścienny telefon i kontuar z białego drewna, za którym siedziała tęga jejmość w nieokreślonym
wieku. Miała brudne siwe włosy, bluzkę, niegdyś zapewne białą, i okulary o grubych szkłach
w rogowej oprawie. Rozwiązywała krzyżówkę.
 Dzień dobry szanownej pani.
 Mamy komplet. Chyba że płaci pan z góry.
Ewentualny klient milczał, więc kobieta podniosła wzrok. Zauważyła osobistość z
lepszych dzielnic i elegancko wytarła nos mankietem rękawa. Przyszłość rysowała się
niepewnie: można było albo zarobić pieniądze, albo mieć nieprzyjemności.
 W jakiej sprawie?
 Mam pytanie  wyjaśnił Higgins dobrotliwie.
 To jest przyzwoity hotel, a nie centrum informacji.
 Chciałem właśnie zarezerwować pokój na tydzień. Płacę z góry, gotówką, oczywiście.
Widząc na kontuarze kilka funtów, właścicielka uznała za stosowne obdarzyć Higginsa
zawodowym uśmiechem.
 Czym mogę służyć?
 To bardzo proste. Jedna z moich przyjaciółek, młoda, bardzo elegancka blondynka,
bywała tutaj regularnie, składając wizyty jednemu z naszych wspólnych znajomych.
Ponieważ nie mogła dzisiaj przyjść, prosiła, bym ją zastąpił. Zapomniała tylko podać mi
numer pokoju, w którym mieszka ta osoba.
 Co jej się stało?
 Jest niedysponowana. Ale niech się pani nie przejmuje, wszystko w porządku.
Higgins wyrażał się ogólnikami, z nadzieją, że nie popełni żadnej gafy.
 Zostawi pan te pieniądze za pokój?
 Oczywiście  zapewnił Higgins.
 No to w porządku  stwierdziła właścicielka, wzdychając z ulgą.  Ten stary wariat
jest w dwieście piętnastym.
W hotelu było tylko dwadzieścia pokoi rozmieszczonych na dwóch piętrach. Numery
napisane były kredą na drzwiach. Higgins znalazł 215 na pierwszym piętrze, przy końcu
korytarza, w sąsiedztwie niezbędnego przybytku. W niektórych miejscach parkiet skrzypiał
pod stopami żałosną skargą.
Zapukał. Cisza. Ponowił próbę. Bez rezultatu. Przygotowany zarówno na najgorsze, jak i
na to, że pokój może być pusty, przekręcił klamkę ze sztucznej perłowej masy. Drzwi
uchyliły się i zatrzymały na jakiejś przeszkodzie. Higgins pchnął mocniej.
W pokoju było ciemno. Metalowe okiennice były zamknięte, a zszywana z kawałków
materiału kotara, zaciągnięta na jedynym oknie, jeszcze bardziej ograniczała dopływ światła.
Przeszkoda, która blokowała drzwi, była drewnianą skrzynką zawierającą puszki z farbami i
pędzle. O ściany oparte były ramy i odwrócone obrazy.
Higgins po omacku poszukał wyłącznika i zapalił światło. W głębi pokoju spał na
materacu stary, wychudzony człowiek o przerzedzonych włosach, nie ogolony, ubrany w zbyt
dużą kraciastą koszulę. Jego nogi okrywał koc. Przy materacu stały sztalugi przykryte białym,
czystym płótnem. Był to jedyny względnie pogodny element w tym zamkniętym,
przypominającym grobowiec wnętrzu.
Starzec poderwał się, otwierając oczy.
 Co tam?
 Przyjaciel Frances Mortimer.
Starzec zwrócił rozgorączkowane spojrzenie w kierunku przybysza.
 Nie znam. Proszę się wynosić.
 Jest pan pewien?  zdziwił się Higgins.  Odwiedzała przecież pana co tydzień.
 Przeszkadza mi pan. Jestem zmęczony.
Higgins chętnie otworzyłby okno, żeby trochę przewietrzyć, jednak rzadko pozwalał sobie
na ingerencję w prywatne życie innych. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl