, Tiara I Netpress Digital 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to warto, proszę Waszej Szlachetności? Zwięta
ziemia strawi niezadługo wszystkie bóle.
Wtem odezwał się na dziedzińcu róg na znak,
że drużyna gotowa.
 Czekam na ciebie po modlitwie wieczornej
 rzekła Judyta i wróciła do pałacu.
Przed schodami stał wierzchowiec, ubrany w
purpurowy czaprak, zwieszający się prawie do zie-
mi. Judyta wziąwszy z rąk podkomorzego kapelusz
z pawich piór i płaszcz, bez którego rego nie
ruszała się żadna szlachetna pani poza granice
murów zamkowych, wskoczyła zręcznie na konia,
co wywołało uśmiech zadowolenia na ogorzałych
twarzach rycerzy i zbrojnych pachołków.
Kiedy sokolnik posadził na jej ramieniu zakap-
turzonego orlika, podniosła rękę dając rozkaz do
pochodu. Lecz nagle zachmurzyło się jej czoło.
124/170
Wśród czerwonych kaftanów swoich ludzi
spostrzegła kilka sukien niebieskich. Była to bar-
wa pana z Grimmmgen.
 A wy czego chcecie?  zapytała dowódcę
pachołków grimmińskich głosem ostrym. 
Powiedziano wam, żebyście zostali w domu.
 Pan Werner przykazał nam surowo strzec
zdrowia Waszej Szlachetności  odpowiedział
dowódca.
 Burgrabio, nauczcie tego głupca, że
zdrowia wolnej pani z Hohenau strzeże wierna
drużyna hohenauska, którą chodziła jeszcze z jej
rodzicem na krwawe pola.
Burgrabia pogładził wąsa i spojrzał groznie na
ludzi grimmińskich.
 Rozkażcie, pani, a wióry polecą z tych gał-
ganów  rzekł.  Nie można się krokiem ruszyć z
domu, żeby ta hołota nie lazła wszędzie za nami.
 Spełniamy tylko rozkaz naszego pana 
mówił grimmińczyk głosem niepewnym, bo dokoła
niego zadzwonił brzęk dobywanych z pochew
mieczów.
Twarz Judyty oblał płomień gniewu.
 Pan Werner nie rozkazuje ani w Hohenau,
ani na żadnym z moich zamków!  zawołała. 
125/170
Dla szpiegów nie ma miejsca pod moim dachem.
Za bramę z wami! Gdyby się który opierał, nauczy
go najciemniejszy loch wieży, kto rządzi w państ-
wie hohenauskim.
 Za bramę, za bramę!  rozległo się na
dziedzińcu.  Precz z nimi! Nasza pani obejdzie
się bez pomocy nieproszonej.
 My sami potrafimy strzec zdrowia naszej
pani  krzyknął burgrabia, ruszywszy koniem ku
dowódcy ludzi grimmińskich.  Za bramę, szpie-
gi!
Dowódca policzył wzrokiem swoich to-
warzyszy. Było ich tylko dziesięciu, ale z domków
napływało coraz więcej zbrojnych.
 A wyczha, a huz go!  zawołał ktoś wśród
ogólnego śmiechu.  Wziąć dzika pod gardło!
Cała załoga hohenauska otoczyła przer-
ażonych grimmińczyków, którzy zbiwszy się w
zwartą gromadkę czekali na znak dowódcy.
Ten spoglądał spode łba na błyskające miecze
przeciwników, drżąc na całym ciele z wściekłości.
Wyglądał jak tur, który gotuje się z pochyloną
głową do rozpędu. Ale walka dziesięciu ludzi z całą
załogą równałaby się szaleństwu.
Więc zaklął i skinął na suknie niebieskie.
126/170
 Oznajmię panu Rudolfowi wolę Waszej Szla-
chetności  rzekł i zwrócił konia w stronę bramy.
Słowa obelżywe przeprowadziły wypędzonych
przez dziedziniec.
 A teraz do lasu, do pobożnego Wolframa! 
rozkazała Judyta.
U stóp wzgórza rozłamał się żelazny łańcuch
na dwie części. Dziesięciu zbrojnych wyprzedziło
panią, dziesięciu postępowało z tyłu. Wzięta w
środek, przedzielona od swoich ludzi długością
dwóch koni, jechała Judyta zrazu z głową podnie-
sioną. Jakiś czas przebiegały jeszcze po jej twarzy
błyskawice gniewu, drżały nozdrza, ściągały się
brwi.
Z chwilą, kiedy wróciła z klasztoru, gdzie prze-
bywała od śmierci ojca, ucząc się języka
łacińskiego, sztuki pisania, czytania, zasad wiary
katolickiej i robót niewieścich, śledziło ją ciągle
mnóstwo oczu ciekawych. Chociaż ją piętnasty
rok życia uwalniał podług prawa od dozoru dal-
szych krewnych, narzucił jej hrabia okręgu
starego Wernera z Grimmingen, jako opiekuna.
Natrętny sąsiad otoczył ją swoimi pachołkami i żą-
dał, aby go uwiadamiała o każdym kroku. Przyby-
wał sam codziennie z synem na zamek hohenaus-
ki i zasypywał ją uprzejmościami. Gdziekolwiek
127/170
się ruszyła, szli za nią ludzie grimmińscy pod po-
zorem czuwania nad jej zdrowiem.
Czego panowie z Grimmingen chcieli od niej?
Powiadali się jej krewniakami, lecz ona nie pamię-
tała, aby jej rodzice pozostawali z nimi kiedykol-
wiek w bliższych stosunkach. Gdy przybyli za ży-
cia ojca na zamek hohenauski, nie siadali nigdy
przy stole pańskim i nie brali udziału w zabawach
rodziny. Nieboszczyk jej rodzic mówił zawsze do
starego Wernera ty, jak senior do lennika.
Jeżeli tedy łączyły ją z panami z Grimmingen
węzły powinowactwa, to chyba bardzo dalekie.
Tak stary jak i młody pan z Grimmingen nie
zażywali w okolicy dobrego imienia. Mówiono
głośno, iż bogacili się łupem, okrutni dla pod-
danych, nieubłagani dla zwyciężonych. Dlaczego
więc chodzili około jej dobra z taką troskliwością,
jak gdyby pilnowali własnego mienia i chowali
wobec niej pazury drapieżne? Pan Werner starał
się być w Hohenau słodki, pan Rudolf bardzo ryc-
erski.
Instynkt niewieści Judyty wyczuwał w słody-
czach i rycer-skościach tych grubych, nieokrze-
sanych mężów ton fałszywy, nieszczery. I troskli-
wość ich robiła na niej wrażenie przykre. Zdawało
się jej ciągle, że się do niej skradają jakieś chytre
128/170
zwierzęta, czekające na chwilę sposobną, by się
rzucić na zdobycz upatrzoną.
Gotowaliby po cichu napad na jej zamek? Ale
nie. Takiego zuchwalstwa nie dopuściłby się nawet
sam hrabia okręgu. Państwo hohenauskie
należało do najrozleglejszych w Szwabii połud-
niowej, rozkazywało tysiącowi mieczów. Za krzy-
wdy zresztą szlachetnie urodzonej siostry mścił
się sam król, a Henryk IV miał szybką rękę. Niejed-
nego już rycerza kazał wpleść na koło za gwałt
publiczny.
Gdzież powód troskliwości panów z Grimmin-
gen?  pytała. Judyta siebie, zamyśliwszy się.
Bez celu nie tańczą przed nią te niedzwiedzie na
dwóch łapach..
Nagle odbiło się w jej oczach zdziwienie.
Więc to tak? Więc ten rudy olbrzym ubiera się
dlatego w suknie dworskie i uczy się  moralności",
aby się mnie przypodobać? Więc dlatego ściągnął
z siebie tur szwabski szorstką skórę i schował rogi,
aby zwabić sokoła frankońskiego? Ależ tak, tak...
Judyta przypomniała sobie rozmowy z panem
Rudolfem, jego słodkie spojrzenia, jego półsłówka,
na które nie zwracała nigdy uwagi. Nie myliła się.
Uprzejmość drapieżnych sąsiadów była pułapką
na jej serce.
129/170
Odkrycie to bawiło ją tak szczerze, iż zwiało z
jej czoła wszystkie chmury. Miała ochotę roześmi-
ać się głośno, pusto, ale ją obecność drużyny
wstrzymała od wybuchu nieprzystojnej radości.
Przed oczami jej duszy stanął wytworny,
urodziwy Bertold, pan mężny i uczony, i usta jej
uśmiechnęły się przyjaznie do błyskotliwego
widzenia. Piegowaty Rudolf chciałby współzawod-
niczyć z wolnym panem na Meersburgu, zwykły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl