, Angelsen_Trine_ _CĂłrka_Morza_19_ _Prześladowca 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W takim razie chodzmy do salonu. Zdarza się, że palimy tam w piecu, choć jest nas teraz w domu tak
mało - rzekła, jakby przepraszająco. - Może to i rozrzutność, ale nigdy nie wiadomo, kiedy nagle ktoś
się zjawi z wizytą. Tak jak teraz. A poza tym sama lubię
53
tam posiedzieć. Mogę się zająć jakąś robótką, trochę poczytać, albo napisać jakiś list.
Sama słyszała, że mówi za dużo. Może boi się, co Dorte ma do powiedzenia? Jej słowa brzmiały tak
poważnie, kiedy poprosiła o rozmowę na osobności. Dorte, która zawsze wszystko sama potrafi
załatwić i rzadko prosi kogoś o pomoc.
Wskazała gościowi krzesło.
- Bądz tak miła i usiądz. - Złożyła ręce na podołku i patrzyła na Dorte. - No, o czym to chciałyście ze
mną rozmawiać?
Dorte oblizała wargi, zerkając spod oka na Mathilde, która siedziała na brzeżku krzesła i wpatrywała
się z niezwykłą uwagą w swoje kolana. Potem zaczęła:
- Tu chodzi o Mathilde. Ona kończy teraz trzydzieści trzy lata i z czasem młodsza nie będzie.
Elizabeth przyglądała się służącej. Skóra na twarzy kobiety zrobiła się jakby cieńsza, a delikatne,
maleńkie zmarszczki tworzyły siatkę wokół oczu. Nigdy nie pomyślałaby, że Mathilde jest stara, tym
bardziej, że akurat ona zawsze kryje się w cieniu; jakby trochę wycofana i niepewna swego. Może
nawet wyglądać trochę dziecinnie, na pewno nie jest dokładnie taka, jak inni ludzie.
- No i za dwa lata Sofie idzie do konfirmacji - mówiła dalej Dorte. - Wkrótce będzie dorosła. Czyż to
nie dziwne?
Elizabeth zaczynała się domyślać, że może przyjechały prosić o pracę dla Sofie i kiwała głową, jakby
chciała dodać Dorte otuchy.
- Mathilde bardzo marzy o własnym domu - rzekła Dorte pospiesznie, jakby chciała jak najszybciej
mieć to już za sobą.
Elizabeth udało się spojrzeć w oczy Mathilde.
- Ja... ja mieszkam teraz bardzo wygodnie... - jąkała
49
się Mathilde - i otrzymuję wciąż pomoc z Heimly. Ale marzę o czymś, co byłoby tylko moje. O czymś,
co z czasem, kiedy ta chwila nadejdzie, mogłaby po mnie odziedziczyć Sofie.
- Zdaje mi się, że rozumiem - przerwała jej Elizabeth. - Chciałybyście odkupić ode mnie zagrodę
mojego taty.
- Tak, właśnie o to nam chodzi. - Dorte wyprostowała się. - Rozmawiałam już z Jakobem i on zrobił
dla Mathilde warsztat tkacki. Teraz może przyjmować od ludzi zamówienia na kilimy i tkaniny, a Elen
i ja robimy na drutach skarpety i rękawice dla samotnych rybaków. Po to, żeby pomóc Mathilde -
dodała.
- Trochę pieniędzy mam zaoszczędzonych z dawnych czasów - pośpieszyła z wyjaśnieniami
Mathilde. Ale potem dodała trochę speszona: - Tylko że, oczywiście, nie wiemy, czy ty w ogóle
chciałabyś tę zagrodę sprzedać.
Elizabeth wstała. Nie była w stanie siedzieć spokojnie. Znowu zaczęła mówić Dorte.
- Mathilde może oczywiście pożyczyć od nas pieniędzy, ale ona wolałaby sama sobie z tym poradzić.
To zresztą dla Elen też dobrze. Jak pewnie wiesz, Elen bardzo pragnie dziecka, ale czas mija, a tu na
nic się nie zanosi. Teraz ma więcej obowiązków, żeby wypełnić czymś dni.
- Tutaj nie chodzi tylko o pieniądze - przerwała jej Elizabeth, głośniej niż by zamierzała.
Obie kobiety przed nią miały zaczerwienione twarze, chowały głowy w ramionach.
- Wybacz nam - bąknęła Dorte. - Nie chciałam być natrętna.
Elizabeth pokręciła głową i oparła się o futrynę okna. Poczuła chłód na plecach.
- Obejście należy też do Marii. To jej dziedzictwo
55
po tacie, nasz dom rodzinny. Ane przejmie dom w Da-len, dostanie też co trzeba od Kristiana, kiedy
czas nadejdzie.
- Rozumiem - przytakiwała Dorte z uśmiechem. -Nie powinnyśmy były wyskakiwać tak z tym... w ten
sposób.
W tej chwili weszła Helenę z dużą tacą kanapek i dzbankiem kawy. Gdy tylko wyszła, Elizabeth
wróciła do przerwanej rozmowy.
- Porozmawiam z Marią. Z pewnością dojdziemy do porozumienia, musimy się jednak trochę
zastanowić.
Mathilde podniosła wzrok.
- Czy to oznacza, że...? Dorte szturchnęła ją w bok.
- To oznacza - podjęła Elizabeth - że sprawa spadła na mnie trochę nagle. Potrzebujemy czasu.
Dorte wciąż kiwała głową. Elizabeth uśmiechnęła się niepewnie, prosząc, by częstowały się
jedzeniem. Przez jakiś czas wszystkie trzy jadły w milczeniu, zadowolone.
Elizabeth zaczęła wypytywać o Indianne.
- Czy z jej stopą lepiej?
Dorte potrząsnęła głową i przełknęła kęs chleba, który miała w ustach.
- Nie, wciąż jeszcze utyka i podpiera się laską, ale teraz... - uśmiechnęła się. - Wygląda na to, że jest
coś między nią i Torsteinem, doktorem.
Okruch chleba wpadł Elizabeth do gardła, rozkaszlała się.
- Rany boskie, kiedy to się stało?
- No wiesz, jak to w takich sprawach, powoli, powoli.
- A teraz będą zaręczyny i plany weselne? Dorte energicznie zaprzeczyła.
- O nie! Indianne sparzyła się już raz i teraz woli działać wolno. Torstein to bardzo porządny chłopak,
ale wiesz...
51
- Mam nadzieję, że wszystko się między nimi ułoży. Naprawdę bym tego pragnęła - rzekła Elizabeth z
powagą. Po wszystkim, co Indianne przeżyła, zasługuje teraz na najlepszego męża i jestem
przekonana, że na Torsteinie można polegać.
- My o tym wiemy, ale Indianne jeszcze nie - wtrąciła Mathilde cicho.
Potem rozmawiały o mniejszych i większych sprawach, o Elen i Olavie, którzy tak bardzo pragną
dziecka, i o mężczyznach, którzy wypłynęli na zimowe połowy. Ale o małym obejściu po ojcu
Elizabeth już nie wspominały, trzeba jeszcze poczekać. W pewnym momencie Elizabeth odciągnęła
Dorte na bok.
- Postaraj się, żeby Mathilde nie robiła sobie zbyt wielkich nadziei. Nie tylko ja w tej sprawie
decyduję, lecz także Maria.
- Ja wiem, Elizabeth. Zastanawiajcie się, jak długo trzeba i podejmijcie decyzję, która przede
wszystkim wam będzie odpowiadać. Tu nie może być żadnej presji.
Elizabeth uścisnęła jej rękę.
- Bardzo ci dziękuję.
Stała na schodach i machała gościom na pożegnanie, dopóki mróz nie zmusił jej do odwrotu. Dopiero
wtedy weszła do domu. Porozmawia z Marią o sprzedaży domu, ale jeszcze nie dzisiaj. Najpierw musi
znalezć odpowiednie słowa, by przedstawić wszystko siostrze w jak najodpowiedniejszej formie.
57
Rozdział 6
Elizabeth obudził straszny krzyk Helenę.
- Jesteś ranna? Elizabeth, odpowiadaj! - Helenę klęczała przy niej.
- Au! Czuję się dobrze... Tak mi się zdaje. - Elizabeth podnosiła się mozolnie z kuchennej podłogi.
Ciało miała zesztywniałe i przemarznięte. Wyciągnęła rękę w stronę pieca i poczuła, że ogień wygasł
już dawno temu.
- Dlaczego ty tu leżysz? Zrobiłaś sobie coś? Czy to chodzi o dziecko? - Nie przestawała pytać Helenę,
pomagając przyjaciółce stanąć na nogach.
Elizabeth położyła rękę na okrągłym brzuchu. Jest teraz w szóstym miesiącu, czuła gniewne kopanie
dziecka.
- Noc spędziłam w oborze i przyjęłam dwa jagnięta - odparła. - Kiedy wróciłam, byłam kompletnie
przemarznięta, chciałam się trochę rozgrzać, zanim pójdę na strych. Dygotała i rozcierała ręce,
ziewając przeciągle.
- Ty naprawdę masz zle w głowie - krzyczała Helenę, rozpalając od nowa ogień. Nie mogłaś mnie
obudzić, to poszłabym z tobą do obory? I to w twoim stanie! W ogóle nie myślisz, co się mogło stać?
Mogłaś się poślizgnąć, albo już nie wiem co.
- Nieszczęście to może się zdarzyć o każdej porze dnia i nocy, przy każdym zajęciu - protestowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl