,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siÄ™ siÅ‚y. Po spoconych plecach przebiegÅ‚y drobne, zimne dreszcze. OtarÅ‚ rÄ™kawem wilgotne usta, splunÄ…Å‚, jak to zwykli czynić starzy piwosze, i powlókÅ‚ siÄ™ dalej, ku WiÅ›le. W zielonych wiklinach szeleÅ›ciÅ‚ ciepÅ‚y wiatr. Piasek byÅ‚ sypki i miÄ™kki jak aksamit. ManiuÅ› poÅ‚ożyÅ‚ siÄ™ w cieniu, pod gÅ‚owÄ™ podÅ‚ożyÅ‚ zgiÄ™te ramiÄ™, i przez przymrużone powieki patrzaÅ‚ na zmiennÄ… grÄ™ Å›wiateÅ‚ na wodzie. Raz grzbiety fal poÅ‚yskiwaÅ‚y jak Å‚uski wielkiej miedzianozÅ‚ocistej ryby, to znowu zapalaÅ‚y siÄ™ drobniutkimi iskierkami. Woda cichutko pluskaÅ‚a o pÅ‚aski brzeg i wsiÄ…kaÅ‚a w na- grzany piach. Cienie wiklin umykaÅ‚y po jej powierzchni jak Å›cigajÄ…ce siÄ™ węże. Daleko, na drugim brzegu, w fioÅ‚kowej mgieÅ‚ce kÄ…paÅ‚y siÄ™ przystanie. BiaÅ‚e trójkÄ…ty żagli, jak skrawki pociÄ™tego kartonu, sunęły leniwie po wodzie. Czasem na poÅ‚yskliwej tafli ukazywaÅ‚ siÄ™ kajak. BiÅ‚ o wodÄ™ wiosÅ‚ami, niby wielka ważka rozpiÄ™tymi tasiemkami skrzydeÅ‚. Miedziana woda sunęła miÄ™kko w dół, ku mostom. Czasem tylko mÄ™tny wir przeÅ‚amaÅ‚ jej równÄ… powierzchniÄ™. Wtedy z sykiem przetaczaÅ‚a siÄ™ sinawa grzywa fali i drobnymi pÄ™cherzykami rozsypywaÅ‚a na gÅ‚adziznie. A woda wciąż pÅ‚ynęła, pÅ‚ynęła sennie i miÄ™kko. Z tym prÄ…dem, który, zdawaÅ‚oby siÄ™, niesie ze sobÄ… caÅ‚y Å›wiat popÅ‚ynÄ…Å‚ Rudy Milek. Może jest już daleko... daleko... tam gdzie rzeka wpada do morza. Dlaczego nie przyszedÅ‚ i nie powiedziaÅ‚, że wybiera siÄ™ w tÄ™ podróż? Dlaczego nie poczekaÅ‚? Teraz, gdy wygraliÅ›my z »Huraganem«, mogliÅ›my popÅ‚ynąć ra- 156 zem. ByÅ‚oby nam weselej. A ja uwolniÅ‚bym siÄ™ od strachu, uciekÅ‚bym od Romka Wawrzusiaka... Nie znalazÅ‚by nas nikt, choćby nawet dziesięć razy radio nada- waÅ‚o wiadomoÅ›ci o ucieczce dwóch maÅ‚ych poszukiwaczy przygód. Ej, Milek, dlaczegoÅ› nie poczekaÅ‚ na kolegÄ™?" plÄ…taÅ‚y siÄ™ myÅ›li w gÅ‚owie chÅ‚opca. Iskierki na wodzie stawaÅ‚y siÄ™ coraz mniejsze, coraz drobniejsze. Nie wiedziaÅ‚, czy skrzÄ… siÄ™ jeszcze na wodzie, czy tylko pod powiekami? PrzymknÄ…Å‚ oczy i szum wody ukoÅ‚ysaÅ‚ go miÄ™kko, jak najtkliwsza piastunka. Gdy siÄ™ ocknÄ…Å‚, fala rzeki byÅ‚a już szara, stalowa. Drugi brzeg tonÄ…Å‚ w granato- wym mroku. ChÅ‚opiec leżaÅ‚ jeszcze chwilÄ™. PrzeciÄ…gaÅ‚ siÄ™, wypÄ™dzajÄ…c drÄ™twotÄ™ z ciaÅ‚a. Woda wciąż szemraÅ‚a, ale już groznie, ponuro, obco. Nad mostami wisiaÅ‚y pereÅ‚ki jarzÄ…cych siÄ™ latarÅ„. W kÄ™pach wikliny rechotaÅ‚y żaby. ManiuÅ› wstaÅ‚, zerwaÅ‚ gaÅ‚Ä…zkÄ™ i bezmyÅ›lnie chÅ‚ostaÅ‚ ciemny, uciekajÄ…cy spod nóg nurt rzeki. Nie wiedziaÅ‚, co robić, dokÄ…d iść. BaÅ‚ siÄ™ ruszyć z miejsca. ZdawaÅ‚o mu siÄ™, że na każdym kroku czeka na niego Romek Wawrzusiak. Stoi z kpiÄ…cym, zÅ‚ym uÅ›miechem na swej ogorzaÅ‚ej twarzy, a zaciÅ›niÄ™te pięści gotowe ma do ciosu. Ze zÅ‚oÅ›ciÄ… splunÄ…Å‚ na wodÄ™. A cóż ja mu zrobiÅ‚em? wyszeptaÅ‚. Czy ja go wsypaÅ‚em? Przecież nie puÅ›ciÅ‚em pary z ust. Lecz nagÅ‚y przypÅ‚yw bez- silnego gniewu nie przygasiÅ‚ tlÄ…cego siÄ™ w gÅ‚Ä™bi, zwierzÄ™cego strachu. PrzypomniaÅ‚ sobie, że ciotka Frania wraca dziÅ› ze szpitala. Pewno już jest w domu i czeka na niego. Trzeba pokazać siÄ™ przynajmniej na chwilÄ™. Niech siÄ™ biedna ciotunia nie martwi. ZdecydowaÅ‚, że wstÄ…pi na chwilÄ™ do ciotki. Nie chciaÅ‚ zastanawiać siÄ™, co bÄ™dzie potem. PocieszaÅ‚a go jedynie myÅ›l, że Wawrzusiak nie wie o powrocie ciotki. BÄ™dzie go szukaÅ‚ u Stefanka albo w warsztacie pana Aopotka, ale nie w GoÅ‚Ä™bniku... NasunÄ…Å‚ gÅ‚Ä™biej czapkÄ™ i poszedÅ‚ w stronÄ™ mostu, gdzie jak Å›wietliste gÄ…sienice sunęły tramwaje. Gdy wchodziÅ‚ do bramy, zdawaÅ‚o mu siÄ™, że po drugiej stronie ulicy, w gru- zach, poruszyÅ‚ siÄ™ jakiÅ› cieÅ„. ZawahaÅ‚ siÄ™. StanÄ…Å‚. Nie wiedziaÅ‚, czy wejść do Go- Å‚Ä™bnika, czy przejść jeszcze kawaÅ‚ek ulicÄ… i upewnić siÄ™, czy ktoÅ› naÅ„ nie czeka. PrzypomniaÅ‚ sobie jednak, że w GoÅ‚Ä™bniku sÄ… rozmaite ukryte przejÅ›cia, których nikt z obcych nie zna. Choćby te boczne, kuchenne schody, dajÄ…ce zawsze drogÄ™ odwrotu. SpojrzaÅ‚ jeszcze raz na gruzy majaczÄ…ce nad chodnikiem po przeciwnej stronie ulicy. Niczego nie zauważyÅ‚. ZdawaÅ‚o mi siÄ™" pomyÅ›laÅ‚ wchodzÄ…c do bramy. Podwórze byÅ‚o puste. Tylko jakiÅ› zbÅ‚Ä…kany, bezpaÅ„ski kundel grzebaÅ‚ w Å›mietni- ku. Na widok chÅ‚opca podwinÄ…Å‚ pod siebie ogon, wyszczerzyÅ‚ zÄ™by i uciekÅ‚ przez wyÅ‚om w murze. 157 W suterenach u Piechowiaków zawodziÅ‚a smÄ™tnie harmonia. JakiÅ› pijany, zachrypÅ‚y gÅ‚os ciÄ…gnÄ…Å‚ nieznanÄ… piosenkÄ™. Pewno stary Piechowiak znowu siÄ™ urżnÄ…Å‚" pomyÅ›laÅ‚ chÅ‚opiec wchodzÄ…c na schody. Z drugiego piÄ™tra przez szcze- liny w schodach sÄ…czyÅ‚o siÄ™ mÄ™tne Å›wiatÅ‚o. %7łółtawym klinem wdzieraÅ‚o siÄ™ na podwórze, oÅ›wietlajÄ…c kawaÅ‚ podziurawionego, zaÅ›mieconego asfaltu. ManiuÅ› obejrzaÅ‚ siÄ™ i drgnÄ…Å‚. ZdawaÅ‚o mu siÄ™, że ktoÅ› skrada siÄ™ pod ciemnÄ… Å›cianÄ… podwórza. Ta myÅ›l sparaliżowaÅ‚a jego ruchy. ZnieruchomiaÅ‚y, z dojmujÄ…- cym uczuciem strachu, nasÅ‚uchiwaÅ‚. CzyjeÅ› ciche kroki przemknęły tuż za nim, a w klinie Å›wiatÅ‚a dojrzaÅ‚ czyjÅ› cieÅ„. ZerwaÅ‚ siÄ™ do ucieczki. W tej samej chwili usÅ‚yszaÅ‚ za sobÄ… gÅ‚os Romka Waw- rzusiaka: Nie bój siÄ™! Poczekaj! GÅ‚os ten pchnÄ…Å‚ go do szybszego biegu. PrzesadzajÄ…c po dwa, trzy stopnie wspinaÅ‚ siÄ™ na schody. MinÄ…Å‚ pierwsze piÄ™tro, zbliżaÅ‚ siÄ™ do drugiego. Za sobÄ… sÅ‚yszaÅ‚ wciąż kroki i przyÅ›pieszony oddech. MijajÄ…c drugie piÄ™tro obejrzaÅ‚ siÄ™. Romek Wawrzusiak byÅ‚ już na podeÅ›cie półpiÄ™tra. ZbliżaÅ‚ siÄ™ do niego. ChÅ‚opiec zÅ‚apaÅ‚ w biegu żelazny prÄ™t i z caÅ‚ej siÅ‚y walnÄ…Å‚ nim w szynÄ™ windy. PonurÄ…, czarnÄ… otchÅ‚aÅ„ klatki schodowej wypeÅ‚niÅ‚ przerazliwy Å‚oskot. Co robisz?! usÅ‚yszaÅ‚ stÅ‚umiony okrzyk Wawrzusiaka. Kiedy dopadÅ‚ drewnianego pomostu usÅ‚yszaÅ‚, jak na drugim piÄ™trze otwierajÄ… siÄ™ drzwi. PereÅ‚ka! PereÅ‚ka! zawoÅ‚aÅ‚. W tej chwili Wawrzusiak zÅ‚apaÅ‚ go za rÄ™kaw koszuli. ManiuÅ› szarpnÄ…Å‚ siÄ™, sÅ‚aby materiaÅ‚ trzÄ…sÅ‚ jak papier. RÄ™kaw pozostaÅ‚ w dÅ‚oni Wawrzusiaka. ManiuÅ› kilkoma susami byÅ‚ już na górze. DopadÅ‚ drzwi. ZaczÄ…Å‚ walić pięściami. Odpo- wiedziaÅ‚o mu jedynie gÅ‚uche echo. Mieszkanie byÅ‚o zamkniÄ™te. Ciociu!... Drżący strachem okrzyk pozostaÅ‚ bez odpowiedzi. Za pleca mi chÅ‚opca zaskrzypiaÅ‚y schody. CieÅ„ Å›cigajÄ…cego Wawrzusiaka rósÅ‚ w półmroku pustego korytarza. Uciekać bocznymi schodami!" przemknęła spÅ‚oszona myÅ›l. ChÅ‚opiec umknÄ…Å‚ w bok. ZagÅ‚Ä™biÅ‚ siÄ™ w mroczny tunel pustego korytarza. W miejscu gdzie zaczynaÅ‚y siÄ™ boczne schody, zatrzymaÅ‚ siÄ™ gwaÅ‚townie. Dwa urwane stopnie zwi- saÅ‚y nad czarnÄ… czeluÅ›ciÄ… jak trampolina. W dole szarzaÅ‚ betonowy podest. Ma- niuÅ› znaÅ‚ zejÅ›cie na pamięć. RÄ™kami chwyciÅ‚ siÄ™ wystÄ™pu w murze, nogÄ™ opuÅ›ciÅ‚ i w poÅ›piechu szukaÅ‚ oparcia. ZnalazÅ‚ je, ale w tej samej chwili zamajaczyÅ‚a nad nim ciemna sylwetka Wawrzusiaka. Co robisz? usÅ‚yszaÅ‚ zdyszany gÅ‚os. PrzeraziÅ‚ siÄ™. GwaÅ‚townie przechyliÅ‚ siÄ™ do tyÅ‚u. RÄ™ka zeÅ›liznęła siÄ™ z chro- powatego żelaza. ChwilÄ™ szukaÅ‚ oparcia, ale nie znalazÅ‚ go. UczyniÅ‚ rozpaczliwy ruch ramionami, jak tonÄ…cy czÅ‚owiek, i runÄ…Å‚ w dół... 158 Korytarz szpitalny zionÄ…Å‚ pustkÄ…, poÅ‚yskiwaÅ‚ nienagannÄ… czystoÅ›ciÄ…. Na drew- nianej Å‚awce siedziaÅ‚o pięć osób: Stefanek, pan Aopotek i trzech chÅ‚opców z Go- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
Podobne
|