, Bahdaj Adam Do przerwy 1 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się siły. Po spoconych plecach przebiegły drobne, zimne dreszcze. Otarł rękawem
wilgotne usta, splunął, jak to zwykli czynić starzy piwosze, i powlókł się dalej, ku
Wiśle.
W zielonych wiklinach szeleścił ciepły wiatr. Piasek był sypki i miękki jak
aksamit. Maniuś położył się w cieniu, pod głowę podłożył zgięte ramię, i przez
przymrużone powieki patrzał na zmienną grę świateł na wodzie. Raz grzbiety
fal połyskiwały jak łuski wielkiej miedzianozłocistej ryby, to znowu zapalały się
drobniutkimi iskierkami. Woda cichutko pluskała o płaski brzeg i wsiąkała w na-
grzany piach. Cienie wiklin umykały po jej powierzchni jak ścigające się węże.
Daleko, na drugim brzegu, w fiołkowej mgiełce kąpały się przystanie. Białe
trójkąty żagli, jak skrawki pociętego kartonu, sunęły leniwie po wodzie. Czasem
na połyskliwej tafli ukazywał się kajak. Bił o wodę wiosłami, niby wielka ważka
rozpiętymi tasiemkami skrzydeł.
Miedziana woda sunęła miękko w dół, ku mostom. Czasem tylko mętny wir
przełamał jej równą powierzchnię. Wtedy z sykiem przetaczała się sinawa grzywa
fali i drobnymi pęcherzykami rozsypywała na gładziznie. A woda wciąż płynęła,
płynęła sennie i miękko.
 Z tym prądem, który, zdawałoby się, niesie ze sobą cały świat  popłynął
Rudy Milek. Może jest już daleko... daleko... tam gdzie rzeka wpada do morza.
Dlaczego nie przyszedł i nie powiedział, że wybiera się w tę podróż? Dlaczego
nie poczekaÅ‚? Teraz, gdy wygraliÅ›my z »Huraganem«, mogliÅ›my popÅ‚ynąć ra-
156
zem. Byłoby nam weselej. A ja uwolniłbym się od strachu, uciekłbym od Romka
Wawrzusiaka... Nie znalazłby nas nikt, choćby nawet dziesięć razy radio nada-
wało wiadomości o ucieczce dwóch małych poszukiwaczy przygód. Ej, Milek,
dlaczegoś nie poczekał na kolegę?"  plątały się myśli w głowie chłopca.
Iskierki na wodzie stawały się coraz mniejsze, coraz drobniejsze. Nie wiedział,
czy skrzÄ… siÄ™ jeszcze na wodzie, czy tylko pod powiekami? PrzymknÄ…Å‚ oczy i szum
wody ukołysał go miękko, jak najtkliwsza piastunka.
Gdy się ocknął, fala rzeki była już szara, stalowa. Drugi brzeg tonął w granato-
wym mroku. Chłopiec leżał jeszcze chwilę. Przeciągał się, wypędzając drętwotę
z ciała. Woda wciąż szemrała, ale już groznie, ponuro, obco. Nad mostami wisiały
perełki jarzących się latarń. W kępach wikliny rechotały żaby.
Maniuś wstał, zerwał gałązkę i bezmyślnie chłostał ciemny, uciekający spod
nóg nurt rzeki. Nie wiedział, co robić, dokąd iść. Bał się ruszyć z miejsca. Zdawało
mu się, że na każdym kroku czeka na niego Romek Wawrzusiak. Stoi z kpiącym,
złym uśmiechem na swej ogorzałej twarzy, a zaciśnięte pięści gotowe ma do ciosu.
Ze złością splunął na wodę.  A cóż ja mu zrobiłem?  wyszeptał.  Czy
ja go wsypałem? Przecież nie puściłem pary z ust.  Lecz nagły przypływ bez-
silnego gniewu nie przygasił tlącego się w głębi, zwierzęcego strachu.
Przypomniał sobie, że ciotka Frania wraca dziś ze szpitala. Pewno już jest
w domu i czeka na niego. Trzeba pokazać się przynajmniej na chwilę. Niech się
biedna ciotunia nie martwi. Zdecydował, że wstąpi na chwilę do ciotki. Nie chciał
zastanawiać się, co będzie potem. Pocieszała go jedynie myśl, że Wawrzusiak
nie wie o powrocie ciotki. Będzie go szukał u Stefanka albo w warsztacie pana
Aopotka, ale nie w Gołębniku...
Nasunął głębiej czapkę i poszedł w stronę mostu, gdzie jak świetliste gąsienice
sunęły tramwaje.
Gdy wchodził do bramy, zdawało mu się, że po drugiej stronie ulicy, w gru-
zach, poruszył się jakiś cień. Zawahał się. Stanął. Nie wiedział, czy wejść do Go-
łębnika, czy przejść jeszcze kawałek ulicą i upewnić się, czy ktoś nań nie czeka.
Przypomniał sobie jednak, że w Gołębniku są rozmaite ukryte przejścia, których
nikt z obcych nie zna. Choćby te boczne, kuchenne schody, dające zawsze drogę
odwrotu.
Spojrzał jeszcze raz na gruzy majaczące nad chodnikiem po przeciwnej stronie
ulicy. Niczego nie zauważył.  Zdawało mi się"  pomyślał wchodząc do bramy.
Podwórze było puste. Tylko jakiś zbłąkany, bezpański kundel grzebał w śmietni-
ku. Na widok chłopca podwinął pod siebie ogon, wyszczerzył zęby i uciekł przez
wyłom w murze.
157
W suterenach u Piechowiaków zawodziła smętnie harmonia. Jakiś pijany,
zachrypły głos ciągnął nieznaną piosenkę.  Pewno stary Piechowiak znowu się
urżnął"  pomyślał chłopiec wchodząc na schody. Z drugiego piętra przez szcze-
liny w schodach sączyło się mętne światło. %7łółtawym klinem wdzierało się na
podwórze, oświetlając kawał podziurawionego, zaśmieconego asfaltu.
Maniuś obejrzał się i drgnął. Zdawało mu się, że ktoś skrada się pod ciemną
ścianą podwórza. Ta myśl sparaliżowała jego ruchy. Znieruchomiały, z dojmują-
cym uczuciem strachu, nasłuchiwał. Czyjeś ciche kroki przemknęły tuż za nim,
a w klinie światła dojrzał czyjś cień.
Zerwał się do ucieczki. W tej samej chwili usłyszał za sobą głos Romka Waw-
rzusiaka:
 Nie bój się! Poczekaj!
GÅ‚os ten pchnÄ…Å‚ go do szybszego biegu. PrzesadzajÄ…c po dwa, trzy stopnie
wspinał się na schody. Minął pierwsze piętro, zbliżał się do drugiego. Za sobą
słyszał wciąż kroki i przyśpieszony oddech.
Mijając drugie piętro obejrzał się. Romek Wawrzusiak był już na podeście
półpiętra. Zbliżał się do niego. Chłopiec złapał w biegu żelazny pręt i z całej siły
walnął nim w szynę windy. Ponurą, czarną otchłań klatki schodowej wypełnił
przerazliwy Å‚oskot.
 Co robisz?!  usłyszał stłumiony okrzyk Wawrzusiaka.
Kiedy dopadł drewnianego pomostu usłyszał, jak na drugim piętrze otwierają
siÄ™ drzwi.
 Perełka! Perełka!  zawołał.
W tej chwili Wawrzusiak złapał go za rękaw koszuli. Maniuś szarpnął się,
słaby materiał trząsł jak papier. Rękaw pozostał w dłoni Wawrzusiaka. Maniuś
kilkoma susami był już na górze. Dopadł drzwi. Zaczął walić pięściami. Odpo-
wiedziało mu jedynie głuche echo. Mieszkanie było zamknięte.
 Ciociu!...  Drżący strachem okrzyk pozostał bez odpowiedzi. Za pleca
mi chłopca zaskrzypiały schody. Cień ścigającego Wawrzusiaka rósł w półmroku
pustego korytarza.
 Uciekać bocznymi schodami!"  przemknęła spłoszona myśl. Chłopiec
umknął w bok. Zagłębił się w mroczny tunel pustego korytarza. W miejscu gdzie
zaczynały się boczne schody, zatrzymał się gwałtownie. Dwa urwane stopnie zwi-
sały nad czarną czeluścią jak trampolina. W dole szarzał betonowy podest. Ma-
niuś znał zejście na pamięć. Rękami chwycił się występu w murze, nogę opuścił
i w pośpiechu szukał oparcia. Znalazł je, ale w tej samej chwili zamajaczyła nad
nim ciemna sylwetka Wawrzusiaka.
 Co robisz?  usłyszał zdyszany głos.
Przeraził się. Gwałtownie przechylił się do tyłu. Ręka ześliznęła się z chro-
powatego żelaza. Chwilę szukał oparcia, ale nie znalazł go. Uczynił rozpaczliwy
ruch ramionami, jak tonący człowiek, i runął w dół...
158
Korytarz szpitalny zionął pustką, połyskiwał nienaganną czystością. Na drew-
nianej ławce siedziało pięć osób: Stefanek, pan Aopotek i trzech chłopców z Go- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl