,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przygotowuje kolejny podstęp. Cicho, Conanie! syknął Arno. Jeżeli ludzie domyśla się, że czary& Każdy, kto wojuje z Piktami, walczy z czarami odrzekł Conan. To naturalny stan rzeczy w tej krainie. Piktowie ustępują przed dobrą aquilońską stalą, która wydarła im Conajoharę, więc zwracają się do swych diabelskich szamanów, by wyrównać szansę. Co masz na myśli mówiąc: wydarła ? zapytał oburzony Arno. Kraj został wykupiony, kawałek po kawałku, przez legalne traktaty zaopatrzone w królewskie pieczęcie. Conan parsknął drwiąco. Znam ja te traktaty, podpisane przez piktyjskich opojów, którzy nie wiedzieli, pod czym stawiają swoje krzyżyki. Nie kocham Piktów, ale potrafię zrozumieć ich wściekłość. Najlepiej będzie, jeżeli wycofamy się czwórkami; piki na zewnątrz, łuki w środku. Jeżeli zaatakują ponownie, znów uformujemy jeża. Oficerowie wrócili na swoje miejsca, ale nim cofająca się kolumna zrobiła sto kroków, grzechotanie i dudnienie umilkło. %7łołnierze zatrzymali się, zaniepokojeni nagłym spokojem. Niesamowitą ciszę rozdarł przeszywający wrzask. Jeden z żołnierzy wypadł z szeregu i runął między powykręcane korzenie. Inny przewrócił się zaraz za nim i nagle szeregiem wstrząsnęły krzyki przerażenia. Węże piktyjskie żmije, niektóre grube jak ludzkie ramię, z trójkątnymi głowami i diamentowymi wzorami na grubych, pokrytych łuskami ciałach, spadały z drzew wprost na Aquilończyków. Zwijały się na ściółce, kołysały głowami i rzucały na żołnierzy. Po pierwszym ataku sunęły do następnej ofiary, sprężały się i uderzały. Miecze! krzyknął Conan. Zabijać je! Nie łamać szyku! Ostrze Conana rozpłatało najbliższego węża na wijące się połówki, ale zdawało się, że przerażająca ulewa nie ma końca. Jeden z łuczników, wrzeszcząc obłąkańczo cisnął łuk i rzucił się do ucieczki. Do szeregu! ryknął Conan. Płazem miecza zwalił z nóg uciekającego Aquilończyka, ale już było za pózno. Panika owładnęła karnymi dotychczas żołnierzami. Arno ukąszony przez węża, wił się w agonii. Bossończycy i Gunderladczycy, porzucając broń i pędząc na oślep, przemienili się w bezładne stado uciekinierów. Piktowie, którzy nagle wypadli spomiędzy drzew, ruszyli w pościg rąbiąc toporami, dzgając włóczniami i tłukąc maczugami. Conan jednym kolistym cięciem miecza powalił dwóch nieostrożnych Piktów. Flaviusie! krzyknął Cymmerianin. Tędy! Młody porucznik przedarł się przez tłum i przyłączył do Conana, który oddalał się w przeciwną stronę niż uciekający Aquilończycy. Zwariowałeś? wysapał Flavius przyjmując piktyjski topór na swą tarczę i zamierzając się na przeciwnika. Sam decyduj! warknął Conan przeszywając mieczem kolejnego Pikta. Jeżeli chcesz wyjść z tego żywy, chodz ze mną. Dwaj mężczyzni pobiegli na północny zachód. Piktowie chcąc nie chcąc ustępowali z drogi dwóm odzianym w kolczugi wojownikom ze skrwawionymi ostrzami. Conan i Flavius wkrótce stracili z oczu pole bitwy. Dzicy popędzili za główną gromadą Aquilończyków, umykających w kierunku Velitrium. Na leśnym trakcie pozostały tylko nieruchome ciała, wśród których nadal pełzały i wiły się węże. 3. KRWAWE PIENIDZE Po pewnym czasie strumień wypłynął spomiędzy drzew i rozlał szeroko. Błękitne niebo odbiło się w nim lśniącym lazurem. Gdy Conan i Flavius przedarli się przez bujną zieleń otulającą brzegi, ostre klaśnięcie przerwało panującą wokół ciszę. Coś wzburzyło spokojną powierzchnię sadzawki i krople rozbryzniętej wody zalśniły w skośnych promieniach popołudniowego słońca. Ryba? spytał Flavius. Bóbr. Klaskają ogonami jak płazem miecza, by ostrzec inne przed niebezpieczeństwem. Widzisz tę tamę po drugiej stronie sadzawki? To ich siedlisko. Czy to znaczy, że żyją pod wodą? Nie, w gniazdach z gałęzi nad jej powierzchnią. Tylko wejścia do nich są pod wodą. Widzisz tę polanę za tamą? Miejsce wskazywane przez Conana znajdowało się na prawym brzegu strumienia, poniżej bobrzej zapory. Polana ta niegdyś zarośnięta krzakami, ostatnio znów została oczyszczona. Dalej pomiędzy drzewami Flavius dojrzał stalowobłękitną wodę Czarnej Rzeki. Na środku polany wznosił się granitowy posąg dwakroć wyższy od człowieka. Był to ustawiony pionowo głaz, ledwie z grubsza ociosany w ludzki kształt. Przed tym topornym idolem leżał mniejszy, płaski głaz. Skały Rady mruknął Conan. Piktowie spotykali się tutaj, póki Aquilończycy nie wypędzili ich z Conąjohary. Teraz oczyścili to miejsce i znów odbywają tu swe zgromadzenia. Ukryjemy się za tamą, by obserwować i słuchać. To pewne, że teraz, gdy nasze wojska są w rozsypce, zwołają radę. Ale odkryją nas, Conanie, i zgotują nam śmierć w męczarniach. Nie sądzę Conan wyrwał z brzegu sadzawki pęk liści wodnej rośliny i przywiązał je do hełmu. Zrób to, co ja. To ukryje nasze głowy, ale co z resztą? W czarnej wodzie wszystko jest niewidoczne, synu. Mamy zanurzyć się w tej sadzawce, w całym rynsztunku? Jak ryby? Tak. Lepiej być mokrym niż umrzeć. Flavius westchnął. Chyba masz rację. W dniu, w którym się pomylę, Piktowie uwędzą moją głowę. Chodz! Conan wszedł do wody, która sięgała mu do pasa, i powiódł swego młodszego towarzysza do żeremia szerokiego kopca z patyków i błota, wystającego dwie stopy nad powierzchnię wody. %7łółw, wygrzewający się na tamie, zsunął się do wody i zniknął. Przykucnęli tak, by woda sięgała im do szyi. Ponad jej powierzchnię wystawili jedynie głowy przystrojone w zlewające się z tłem pióropusze z liści. Wolałbym modlić się do Mitry w świątyni, niż klęczeć w tym błocie szepnął Flavius z krzywym uśmieszkiem. Spokojnie. Od tego zależy nasze życie. Wytrwasz w takiej pozycji, jeżeli będzie trzeba, przez kilka godzin? Spróbuję powiedział dzielnie porucznik. Conan mruknął z zadowoleniem i znieruchomiał jak przyczajony w zasadzce lampart. Owady brzęczały wokół nich, a żaby, które zamilkły, gdy pojawili się ludzie, teraz podjęły chrapliwy rechot. Czerwone słońce osuwało się coraz niżej. Drzewa powoli ciemniały. Coś mnie gryzie szepnął z rozpaczą Flavius. Pijawka. Nie ma obawy. Nie wypije ci krwi na tyle, byś osłabł. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|