, Diana Palmer Osaczony 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jesteś ranny?
- To niegroźne draśnięcie - odparł znajomo brzmiący żeński głos. - Nie siedź tu, tylko łap
tego skurwiela!
Colby spojrzał na czerwoną z wściekłości twarz. Spod czapki baseballowej wysuwały się
kosmyki długich blond włosów.
- Sarina? - zdumiał się. - Do jasnej cholery, co ty tu robisz?
- Nieważne - warknęła. - Brody Vance do mnie strzelał. Współpracuje z tą bandą. Goń go!
- Jesteś ranna... - Patrząc na rozdarty rękaw kurtki, usiłował dopasować obraz kobiety
agentki do obrazu kobiety urzędniczki.
- Mówię ci, tylko mnie drasnęli! Nic mi nie jest. Nie pozwól Vance'owi uciec. I przypadkiem
nie strzelaj do Rodriga, on jest z nami.
Dołączył do nich policjant.
- Ja się nią zajmę - obiecał, ściągając krawat. - A ty leć! Jesteś lepiej uzbrojony... - Wskazał
na MP - 5.
Posyłając Sarinie zdesperowane spojrzenie, Colby poderwał się na nogi i pognał za Brodym
Vance'em.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Z trudem skupił się na zadaniu. Widok rannej Sariny, a także odkrycie, iż na
dziewięćdziesiąt dziewięć procent pracuje ona w agencji do walki z narkotykami, wstrząsnęły nim
do głębi. Trzymała w ręce pistolet, czyli najwyraźniej potrafi się nim posługiwać.
Cholera! Okłamała go. Słowem nie zdradziła mu, kim jest. Udawała, że wykonuje jakąś
nudną, urzędniczą pracę, podczas gdy w rzeczywistości jako agentka DEA brata udział w
niebezpiecznych akcjach. Rany boskie, przecież ma dziecko! Co by było, gdyby...?
Im dłużej o tym rozmyślał, tym większa ogarniała go złość. Nagle na drugim końcu
magazynu usłyszał przytłumione strzały. Ruszył w ich kierunku. Gdyby w tym momencie w jego
polu widzenia pojawił się któryś z bandziorów, nie miałby szansy.
Przywierając plecami do zastawionych pudłami regałów, ostrożnie wychylił się, żeby
sprawdzić kolejne przejście. Jego oczom ukazał się Ramirez z uniesionymi do góry rękami. Miał
na sobie czarną kurtkę, taką samą, jakie nosiła reszta agentów. Raptem wszystko stało się jasne.
Rodrigo i Sarina nie byli kochankami, tylko partnerami. Przypuszczalnie to o nich mówił rano
Cobb. Ciekawe, czy Hunter wiedział...?
Colby zacisnął zęby. Nie ma czasu na rozważania. Musi działać, i to szybko. Rodrigowi
grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeden ze zbirów trzymał go na muszce i perorował po
hiszpańsku do telefonu.
Kiedy mężczyzna na moment spuścił wzrok, Colby wyskoczył na środek przejścia i powalił
go strzałem znad biodra. Następnie z wycelowaną bronią, nie zwracając uwagi na Ramireza, pod-
szedł do leżącego.
- Gadaj! - rozkazał po hiszpańsku. - Gdzie Vance?
Bandzior skrzywił się. Jedną ręką usiłował zatamować krew, w drugiej ściskał komórkę.
Sprawnym kopniakiem Colby pozbawił go komórki, po czym kucnął obok i przytknął kciuk do
jego tętnicy szyjnej.
- Albo mi powiesz, albo zaraz wyzioniesz ducha.
Handlarz widział po oczach Colby'ego, że ten nie żartuje. Przełknąwszy ślinę, wydusił z
siebie, że Vance zamierza wsiąść na barkę zacumowaną w kanale tuż za magazynem. W tym
samym momencie Rodrigo wyciągnął bandziorowi zza pasa pistolet, który mu tamten odebrał.
- To znaczy, że musimy przedrzeć się przez grupę cywilów - rzekł do Colby'ego.
Colby wstał.
- Jesteś z DEA - oznajmił chłodno. - Tak jak Sarina.
- Owszem - odparł Latynos, z trudem hamując gniew. - A ty nie masz nic wspólnego z
żadnym wywiadem wojskowym. Twoja twarz wydawała mi się znajoma, ale dopiero teraz, kiedy
przemawiałeś do tego pendejo - wskazał na leżącego - przypomniało mi się, gdzie cię wcześniej
widziałem. To było sześć lat temu w Afryce. Cy Parks sprowadził cię, żebyś przesłuchał więźnia.
Nigdy tego nie zapomnę. Zastosowałeś dość... hm, niekonwencjonalną metodę, ale informacje,
które zdobyłeś, uratowały nam życie.
Colby'emu stanął przed oczami obraz mężczyzny w mundurze polowym i ciemnych okula-
rach, który wchodził w skład innej paramilitarnej grupy dowodzonej przez Dutcha, Archera i
Laremosa.
- Byłeś w grupie Archera? Rodrigo skinął głową.
- A ty w grupie Parksa. Obaj byliśmy najemnikami.
- Sarina wie?
- Nie. - W oczach Latynosa pojawił się błysk niechęci. - Ani o tobie, ani o mnie.
Colby milczał zdziwiony, że Ramirez go nie wydał.
- Nawet jak jej powiesz, niczego nie osiągniesz. „Od trzech lat tworzymy z Sariną zgrany
zespół.
- Pracujecie w DEA - rzekł lodowatym tonem Colby. - Chryste! Przecież ona ma małe
dziecko!
Rodrigo podejrzewał, że Colby będzie zły, kiedy odkryje prawdę, ale nie spodziewał się aż
takiej wściekłości.
- Dobra, nie mamy czasu na pogaduszki. Musimy złapać Vance'a.
- Gdzie jest Sarina? - spytał Latynos.
- Ranna, na szczęście niegroźnie. Został z nią miejscowy gliniarz.
Rodriga korciło, by zawrócić, sprawdzić, czy Colby nie kłamie, ale pohamował się. Znał
swoje obowiązki.
- Dlaczego ja mam zwykły pistolet, a ty maszynowy? - spytał nagle.
- Hunter mi go dał - odparł z wyższością Colby. - Widocznie mnie lubi.
- Mnie też lubi.
- Tak? Ale mnie bardziej. Dobra, ruszajmy... Po paru krokach coś sobie przypomniał. - Jeśli
twój nadajnik działa, uprzedź innych, dokąd idziemy.
Rodrigo spełnił jego polecenie.
W kanale stało mnóstwo statków, kutrów, barek, a wokół kręciły się chmary cywili.
- Cholera jasna! - prychnął Colby. - Która to?
Rodrigo milczał. Porównywał nazwy zacumowanych jednostek z nazwami figurującymi na
listach przewozowych.
- Ta czarna - powiedział w końcu. - ,,Bogota”.
- Jesteś pewien?
- Głowy nie dam... - Skręcił pośpiesznie w jej kierunku. - Ale Cara Dominguez pochodzi z
Kolumbii.
- Słusznie - przyznał Colby. Rodrigo wetknął broń do kabury.
- Schowaj gnata - poradził Colby'emu. - Jeśli domyśla się, że szukamy Vance'a, nie wpusz-
czą nas na pokład. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl