,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś ranny? - To niegroźne draśnięcie - odparł znajomo brzmiący żeński głos. - Nie siedź tu, tylko łap tego skurwiela! Colby spojrzał na czerwoną z wściekłości twarz. Spod czapki baseballowej wysuwały się kosmyki długich blond włosów. - Sarina? - zdumiał się. - Do jasnej cholery, co ty tu robisz? - Nieważne - warknęła. - Brody Vance do mnie strzelał. Współpracuje z tą bandą. Goń go! - Jesteś ranna... - Patrząc na rozdarty rękaw kurtki, usiłował dopasować obraz kobiety agentki do obrazu kobiety urzędniczki. - Mówię ci, tylko mnie drasnęli! Nic mi nie jest. Nie pozwól Vance'owi uciec. I przypadkiem nie strzelaj do Rodriga, on jest z nami. Dołączył do nich policjant. - Ja się nią zajmę - obiecał, ściągając krawat. - A ty leć! Jesteś lepiej uzbrojony... - Wskazał na MP - 5. Posyłając Sarinie zdesperowane spojrzenie, Colby poderwał się na nogi i pognał za Brodym Vance'em. ROZDZIAŁ JEDENASTY Z trudem skupił się na zadaniu. Widok rannej Sariny, a także odkrycie, iż na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pracuje ona w agencji do walki z narkotykami, wstrząsnęły nim do głębi. Trzymała w ręce pistolet, czyli najwyraźniej potrafi się nim posługiwać. Cholera! Okłamała go. Słowem nie zdradziła mu, kim jest. Udawała, że wykonuje jakąś nudną, urzędniczą pracę, podczas gdy w rzeczywistości jako agentka DEA brata udział w niebezpiecznych akcjach. Rany boskie, przecież ma dziecko! Co by było, gdyby...? Im dłużej o tym rozmyślał, tym większa ogarniała go złość. Nagle na drugim końcu magazynu usłyszał przytłumione strzały. Ruszył w ich kierunku. Gdyby w tym momencie w jego polu widzenia pojawił się któryś z bandziorów, nie miałby szansy. Przywierając plecami do zastawionych pudłami regałów, ostrożnie wychylił się, żeby sprawdzić kolejne przejście. Jego oczom ukazał się Ramirez z uniesionymi do góry rękami. Miał na sobie czarną kurtkę, taką samą, jakie nosiła reszta agentów. Raptem wszystko stało się jasne. Rodrigo i Sarina nie byli kochankami, tylko partnerami. Przypuszczalnie to o nich mówił rano Cobb. Ciekawe, czy Hunter wiedział...? Colby zacisnął zęby. Nie ma czasu na rozważania. Musi działać, i to szybko. Rodrigowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeden ze zbirów trzymał go na muszce i perorował po hiszpańsku do telefonu. Kiedy mężczyzna na moment spuścił wzrok, Colby wyskoczył na środek przejścia i powalił go strzałem znad biodra. Następnie z wycelowaną bronią, nie zwracając uwagi na Ramireza, pod- szedł do leżącego. - Gadaj! - rozkazał po hiszpańsku. - Gdzie Vance? Bandzior skrzywił się. Jedną ręką usiłował zatamować krew, w drugiej ściskał komórkę. Sprawnym kopniakiem Colby pozbawił go komórki, po czym kucnął obok i przytknął kciuk do jego tętnicy szyjnej. - Albo mi powiesz, albo zaraz wyzioniesz ducha. Handlarz widział po oczach Colby'ego, że ten nie żartuje. Przełknąwszy ślinę, wydusił z siebie, że Vance zamierza wsiąść na barkę zacumowaną w kanale tuż za magazynem. W tym samym momencie Rodrigo wyciągnął bandziorowi zza pasa pistolet, który mu tamten odebrał. - To znaczy, że musimy przedrzeć się przez grupę cywilów - rzekł do Colby'ego. Colby wstał. - Jesteś z DEA - oznajmił chłodno. - Tak jak Sarina. - Owszem - odparł Latynos, z trudem hamując gniew. - A ty nie masz nic wspólnego z żadnym wywiadem wojskowym. Twoja twarz wydawała mi się znajoma, ale dopiero teraz, kiedy przemawiałeś do tego pendejo - wskazał na leżącego - przypomniało mi się, gdzie cię wcześniej widziałem. To było sześć lat temu w Afryce. Cy Parks sprowadził cię, żebyś przesłuchał więźnia. Nigdy tego nie zapomnę. Zastosowałeś dość... hm, niekonwencjonalną metodę, ale informacje, które zdobyłeś, uratowały nam życie. Colby'emu stanął przed oczami obraz mężczyzny w mundurze polowym i ciemnych okula- rach, który wchodził w skład innej paramilitarnej grupy dowodzonej przez Dutcha, Archera i Laremosa. - Byłeś w grupie Archera? Rodrigo skinął głową. - A ty w grupie Parksa. Obaj byliśmy najemnikami. - Sarina wie? - Nie. - W oczach Latynosa pojawił się błysk niechęci. - Ani o tobie, ani o mnie. Colby milczał zdziwiony, że Ramirez go nie wydał. - Nawet jak jej powiesz, niczego nie osiągniesz. „Od trzech lat tworzymy z Sariną zgrany zespół. - Pracujecie w DEA - rzekł lodowatym tonem Colby. - Chryste! Przecież ona ma małe dziecko! Rodrigo podejrzewał, że Colby będzie zły, kiedy odkryje prawdę, ale nie spodziewał się aż takiej wściekłości. - Dobra, nie mamy czasu na pogaduszki. Musimy złapać Vance'a. - Gdzie jest Sarina? - spytał Latynos. - Ranna, na szczęście niegroźnie. Został z nią miejscowy gliniarz. Rodriga korciło, by zawrócić, sprawdzić, czy Colby nie kłamie, ale pohamował się. Znał swoje obowiązki. - Dlaczego ja mam zwykły pistolet, a ty maszynowy? - spytał nagle. - Hunter mi go dał - odparł z wyższością Colby. - Widocznie mnie lubi. - Mnie też lubi. - Tak? Ale mnie bardziej. Dobra, ruszajmy... Po paru krokach coś sobie przypomniał. - Jeśli twój nadajnik działa, uprzedź innych, dokąd idziemy. Rodrigo spełnił jego polecenie. W kanale stało mnóstwo statków, kutrów, barek, a wokół kręciły się chmary cywili. - Cholera jasna! - prychnął Colby. - Która to? Rodrigo milczał. Porównywał nazwy zacumowanych jednostek z nazwami figurującymi na listach przewozowych. - Ta czarna - powiedział w końcu. - ,,Bogota”. - Jesteś pewien? - Głowy nie dam... - Skręcił pośpiesznie w jej kierunku. - Ale Cara Dominguez pochodzi z Kolumbii. - Słusznie - przyznał Colby. Rodrigo wetknął broń do kabury. - Schowaj gnata - poradził Colby'emu. - Jeśli domyśla się, że szukamy Vance'a, nie wpusz- czą nas na pokład. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|