, Fiedler Arkady Madagaskar okrutny czarodziej (m76) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stołach, na ścianach, w pokojach i także w łóżkach w nocy. Były czerwonawe i niewielkie, ale
zaczepne i boleśnie kąsały.
Po obiedzie powróciwszy do swego pokoju, nieco zdębiałem na widok katastrofy, jaka spotkała
mrówki w ciągu ostatniej godziny. Kilkaset ich trupów pokrywało stół, a kilkadziesiąt właśnie konało,
jeszcze trochę się ruszając. Zagadkowy pomór.
Przed obiadem piłem tu kawę z mego termosu i nieco płynu rozlało się na stole. Postawiłem termos i
zszedłem do jadalni. A oto po powrocie zastałem stół w powodzi mrówczych trupów i dogorywających
ciał, szczególnie gęsto usłanych dokoła termosu i rozlanej kawy. Nieżywe leżały kurczowo skręcone,
jak gdyby ginęły w bólu. Całkiem żywych i zdrowych mrówek nie było już wcale na stole.
Co tu się stało? Co je przywabiło w takiej ilości i dlaczego tak masowo padły trupem? Zatrucie? Kawę
sam piłem przed obiadem i nic złego mi się nie stało. Deska stołu była z czystego drewna, nie
malowana, więc chyba nie zatruła rozlanej kawy. A może mrówki, dorwawszy się do rarytasu, wpadły
w zagadkowy szał morderczy i wygubiły się wzajemnie jakimś fluidem zabójczym, nie znanym nam
ludziom? Dziwna tajemnica wisiała nad kataklizmem mrówek.
Drzwi do mego pokoju zostawiłem otwarte i zajrzał do środka mój znajomy z werandy, ów plantator-
cynik. Przywołałem go, żeby obejrzał pobojowisko mrówek.
 Olała!  zaśpiewał zdziwiony.  Aadne jatki! Zatruły się!
 Ale czym?
 No, kawą oczywiście!
 Sam piłem tę kawę i nic mi!
 No, to Bozia je zabiła!  zaśmiał się.
ZerknÄ…Å‚em na niego spode Å‚ba.
 Ma pan rację!  przyznałem.  Spotkała je kara boska, na którą sobie zasłużyły...
 Kara boska?
 Nie inaczej! Każdego dobierającego się do cudzej własności czeka taka kara...
Wypowiedziałem to poważnie, patrząc znacząco na Francuza, podobnym spojrzeniem jak poprzednio
na werandzie.
 To uważa pan nas za takich złodziei?  warknął, jakby czapka na nim gorzała, chociaż żartem
przyjął moje słowa.  My, plantatorzy tytoniu, przynosimy grube zyski Madagaskarowi!...
 Któż by w to wątpił?!  zapewniłem go.  Nikt nie wątpi!
Widać było z jego oczu, że wpadł mu złośliwy pomysł.
 Kawa!  zawołał.  Jeśli to była tutejsza kawa, to nie dziwota, że zatruła mrówki! Malgasze
plantują niemożliwą kawę!...
 To była nescafe!  zapewniłem go.
 W takim razie  zadyszał z przesadną stanowczością  pozostaje tylko jedno logiczne
wytłumaczenie...
 No?...
 To były francuskie mrówki, a kawę trzyma pan, jak widzę, w angielskim termosie, więc mrówki
zdechły!...
O krukach i krabach
Od hotelu Cherona do brzegu morza był kilometr z nadwyżką, ale w połowie drogi, z lewej strony,
przed przechodniem otwierała się między domami Hindusów ponętna przerwa: widok na rozległe
piaszczyste rozłogi. Nęciły, bo stało tam kilka namiotów sakalawskich rybaków, ludzi klanu Vezo.
Gdy do nich po raz pierwszy doczłapałem brodząc w piasku powyżej kostek, rybacy patrzeli z
politowaniem na wariata zadającego sobie taki trud. Wstrętnym poborcą podatkowym nie byłem, bo
wyglądałem zbyt egzotycznie (zresztą na Madagaskarze podatków nie ściągali już biali ludzie), ale
jeśli ja turysta, to tym gorzej dla pomyleńca, pogardy godnego: w oczach tubylców nic tu nie było
ciekawego do oglądania. Toteż gdy ja do rybaków z życzliwym bonjourem i salamą, oni odpowiadali
mi mrukliwie, z urągliwą wrogością. Odwracali się, a jakaś starsza para, którą chciałem z daleka
sfotografować, zaczęła histerycznie wykrzykiwać ostre sprzeciwy. Więc jak zmyty brnąłem dalej,
brzegiem jakiejÅ› rzecznej odnogi.
Stały tu w wodzie lub leżały na lądzie rybackie łódki i na jedną z nich przyleciał kruk dwubarwny,
zwany przez Malgaszów goaka. Był to kruk dumny ze stroju, bo czarny z białą plamą dokoła szyi i na
piersi, więc jakby z uwiązaną serwetą. W istocie był to dużej miary żarłok, ale nie tej kategorii co nasz
sławny Fiszer sprzed pół wieku. Goaka sprzątał wszelkie jadalne odpadki i nieczystości w osiedlach
ludzkich, za co cieszył się ogólną sympatią. Dość pospolity, należał, tak samo jak w pobliskiej Afryce,
do ptaków najbardziej rzucających się w oczy. Szczególnie chętnie wałęsał się po plażach morskich,
bo miał kruczy łakomiec wspólną z plantatorami Cherona cechę: lubił krewetki.
Goaka, który siadł niedaleko mnie na łodzi, dziwnie się zachowywał. Skrzeczał żałośnie, inaczej niż
zwykle, i uporczywie co chwila stroszył pióra na głowie i szyi, jak gdyby mu coś dolegało. Był chory.
Niech diabli brali tutejszą przyrodę: nienaturalne postępowanie kruka stanowiło nową zagadkę, obok
nie wyjaśnionej śmierci mrówek.
Ów goaka byÅ‚ w niektórych szczepach fadi czyli Å›wiÄ™ty, nietykalny, i różni ludzie różnie siÄ™ do niego [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl