, Gaj oliwny Kuncewiczowa Maria 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapachu bzów serce rozpływało się na języku. Nad basenem pływackim zawsze spotykało się
zabawne osoby; na przykÅ‚ad Miss Brown, żwawÄ… i leciwÄ… dziewicÄ™; kogoÅ› z Château po
drugiej stronie drogi; czyjegoś wuja  ambasadora na urlopie z Paryża; jakichś aktorów.
Wszyscy oni mieli niewątpliwie swoje kłopoty, ale kiedy Martin w oślepiających bielach
zjawiał się na trawniku, oznajmiając: ,,Ladies and gentlemen, jesteśmy otwarci", co
oznaczało, że godzina trunków wybiła w jego prywatnym barze, słońce i wesołość całego
świata zdawały się skupiać w tej garstce ludzi beztroskich. Ci, co dokazywali w wodzie,
wyskakiwali z basenu. Z ciałami mokro błyszczącymi pędzili na wyścigi do stołu pod
figowcem, gdzie czekały butelki. Reumatyzm nigdy nie przeszkadzał Miss Brown wygrać
wyścigu. Mocno owłosiony aktor komediowy z Londynu, wystrojony w olbrzymi kapelusz z
rafii, podążał na hulajnodze, podczas gdy ambasador X, wciągając brzuch, zabierał się do
mieszania cocktai- lów.
Ludzie z Château, polski pianista, jego żona i goÅ›de, najmniej może okazywali zapaÅ‚u.
Wysoki, z wielką szopą włosów i twarzą, która zależnie od światła zmieniała się z trupiej
czaszki w gÅ‚adkÄ… maskÄ™ anioÅ‚a, pianista wynajmowaÅ‚ Château miÄ™dzy dwoma Å›wiatowymi
tournée na wakacje caÅ‚kowicie poÅ›wiÄ™cone wypracowywaniu nowego programu. WieÅ›niacy
okoliczni uważali hałasy fortepianowe za dopust Boży, ale Mar-
tin często zatrzymywał się na drodze, żeby posłuchać obsesjonalnych powtórzeń tej samej
frazy muzycznej w nieskończonym bogactwie odcieni; wzdychał wtenczas:
 Co za człowiek! Pomyśleć tylko, ile pieniędzy mu płacą za cierpliwość ...
Oderwać wirtuoza od jego dwóch Steinwayów nie było łatwo, ale uzyskać pozwolenie
jego żony na to, żeby tracił czas na towarzyskie figle, było jeszcze trudniej. Argentynka, w
typie brunetek Goyi, znana skrzypaczka, dopiero niedawno zdecydowała się poświęcić
własną karierę na rzecz ograniczenia w domu dysharmonii dzwięków i interesów. Ale też i
poganiała męża ku coraz większym sukcesom z mściwą gorliwością, siedząc obok, gdy
ćwiczył, nastawiając metronom, kontrolując agentów, użerając się z prasą. Gospodarstwo
prowadziła mało uchwytna uboga krewna, a gośćmi tego lata byli bracia pianisty. Starszy
przyleciał z żoną samolotem z Londynu. Młodszy, kawaler, z Warszawy. Londyński Polak,
byÅ‚y kapitan lotnik, obecnie maître d'hôtel w klubie nocnym, byÅ‚ wzorem Europejczyka starej
daty. Zredniego wzrostu, z prostym nosem, gładko zaczesanymi włosami, konwencjonalny z
rozmachem, nudny z iskrami ponurej inteligencji, nadmiernie grzeczny, sztywny, ale czaru-
jący, ubrany z tym drobiazgowym zważaniem na comme il faut, które z każdej okazji robi
uroczystość.
Młodszy był blondynem o zadartym nosie. Demonstracyjnie niechlujny, trudnił się
dziennikarstwem, jako współpracownik komunistycznego pisma w kraju. W przeciwieństwie
do braci-poliglotów, mówił tylko po polsku, jednak obserwując bystre małe oczka, nietrudno
było się domyślić, że pilnie podąża za rozmową, tu wychwyci słowo, tam wyraz twarzy, i tak
buduje powiastkę jeśli nie całkiem fantastyczną, to w
LilJPUUNU Uli ji# I1 JM IWilMPiP!
każdym razie całkowicie swoją własną. Kiedy pianista zwracał się do niego w ich rodowitym
języku, brzmia- ło to jakby mówił do chorego dziecka, którego nie ma się serca karcić za
niegrzeczność. Kapitan natomiast przybierał minę niezależną za każdym razem, gdy be-
niamin zwracał się do niego.
%7łona kapitana, nieśmiała kobieta lat trzydziestu kilku, miała wymowne spojrzenie i ładne
ruchy. Od razu było widać, że poczuwa się do lojalności wobec męża, ale sympatia jej jest po
stronie przybysza z Warszawy. Po wojnie namyślała się dziesięć lat, czy połączyć się z
mężem na wygnaniu. Bajeczny Zachód widocznie nie zachwycił jej; duma i zmęczenie
powstrzymywały od rozpadu tę rozszczepioną osobowość. Mroczna Argentynka, pełna
nieufności do wschodniego charakteru, śledziła ją spod oka, rzucając także ukradkowe
spojrzenia na małżonka, aby się upewnić, że jego kosmopolityzm trwa.
Po dokładnej wymianie uścisków ręki z każdą obecną osobą, gdy cała rodzina opuszczała
Opactwo, bracia zazwyczaj puszczali kobiety przodem, zbijajÄ…c siÄ™ w gromadkÄ™. Agnes
słyszała wtedy, jak w podnieceniu paplali po polsku, śmieli się i kuksali niczym mali
chłopcy.
Oho, już się dorwali do warszawskich przedwojennych kawałów -^zauważyła Cyntia.
Aktor komediowy popadał w smutek po ich odejściu, ale jego żona, tragiczka, imitowała
polskie miny, deklamując Szekspira, co bardzo bawiło Martina.
Dzieci przybiegały, chwytały coś ze stołu, znowu przepadały. Wśród kamieni uwijały się
jaszczurki; cyprysy, osłaniające Opactwo od strony Domaine, parowały żywicznym gorącem.
W martwocie południa " Agnes miała wrażenie, że widzi, jak lady Mary wy
!
¡ %¡aa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modemgsm.keep.pl