,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To, gdzie aktualnie się znajdował, łatwo można było rozpoznać po nagłej aktywności samolotów i helikopterów. Można było też jego ruchy przyrównać do ruchów kulki w ruletce, uporczywie szukającej właściwego numeru... Albo też można było po prostu uznać, że się zgubił. * * * Szukali całą noc. Jeśli to była noc, bo trudno było to określić. Rzecz próbowała wyjaśnić, że statek porusza się szybciej niż słońce, co było trochę nienormalne, jako że słońce pozostawało nieruchome. W pewnych częściach świata panowała noc, w innych dzień, co - jak twierdził Gurder - było wynikiem złej organizacji. - W Sklepie - dowodził - zawsze było ciemno, jak miało być ciemno. Nawet ludzie potrafili coś porządnie zbudować. A to jest fuszerka! Pierwszy raz głośno powiedział, że Sklep zbudowali ludzie. Natomiast nigdzie nie było znajomo. - Sklep znajdował się w Blackbury, to wiem na pewno. - Masklin podrapał się po brodzie. - Kamieniołom powinien być gdzieś niedaleko. - Może i powinien, ale nie ma napisów jak na mapie. - Angalo wskazał z irytacją na ekran. - Jak ktoś ma wiedzieć, gdzie coś jest, jeśli nie ma napisów?! - Mówi się trudno, ale nie będziesz jeszcze raz próbował lecieć na tyle nisko, by przeczytać drogowskazy. Za każdym razem ludzie się strasznie podniecają: wybiegają na ulice i jak opętani wrzeszczą przez radio - zdecydował Masklin. - Trudno im się dziwić, jak widzą statek kosmiczny o wyporności dziesięciu milionów ton lecący ulicą - dodała Rzecz. - Przecież uważałem ostatnim razem. Nawet stanąłem, jak się zapaliło czerwone światło! Moja wina, że te wszystkie ciężarówki zaczęły na siebie wpadać?! I to niby ja jestem taki zły kierowca? - Wasze gęsi nigdy się nie gubią, jak im się to udaje? - spytał Gurder Piona. Ten szybko się uczył ich języka - miał do tego dryg jak większość jego plemienia, pewnie dzięki temu, że często spotykali nomy mówiące innymi językami. - One zawsze wiedzą, gdzie są - odparł Pion dumnie. - Zwierzęta tak mają - zgodził się Masklin. - Mają instynkt, to coś jak wiedzieć różne rzeczy, nie wiedząc, że się wie. - Dlaczego Rzecz nie wie, gdzie lecieć? - zastanowił się Gurder. - Florydę znalazła bez trudu, a z czymś tak ważnym jak Blackbury ma kłopoty. - Bo o Blackbury nic nie mówią w radiu, a o Florydzie mówią bez przerwy. - No to chociaż wyląduj gdziekolwiek - zaproponował Gurder. Angalo nacisnął kilka guzików. - Pod nami jest samo morze - poinformował pozostałych. - I... a to co? W dole widać było coś małego i białego lecącego nad chmurami. - Może gęś - podpowiedział Pion. - Nie... sądzę... - Angalo pokręcił jakąś gałką. - O, proszę! Obraz na ekranie powiększył się, ukazując biały, wysmukły kształt. - Concorde? - spytał Gurder. - Concorde - potwierdził Angalo. - Coś wolno leci... - Tylko w porównaniu do nas - zaprotestował Angalo. - Leć za nim - polecił Masklin. - Nie wiemy, dokąd on leci - zaoponował wyjątkowo rozsądnie Angalo. - Ja wiem. Ty też powinieneś, bo wyglądałeś przez okno w czasie lotu. Lecieliśmy ku słońcu. - Zgadza się. I co z tego? - Wtedy było po południu. Teraz jest rano, a on znowu leci ku słońcu - wyjaśnił Masklin. - I co z tego? - To, że wraca do domu. Angalo przygryzł wargę i spróbował przegryzć się przez rewelację. - Nie rozumiem, dlaczego słońce upiera się wschodzić i zachodzić w różnych miejscach. - Gurder kategorycznie odmówił choćby próby zrozumienia podstaw astronomii. - Wraca do domu... - powtórzył Angalo. - Fakt, rozumiem. No, to polecimy z nim, tak? - Tak. - No, to lecimy - ucieszył się Angalo, sięgając po stery. - Kierowcy concorde a powinni być zadowoleni, że tym razem będą mieli towarzystwo. Pewnie im się nudzi tak ciągle latać samotnie. * * * Statek wyrównał nieco z tyłu samolotu, ale na tej samej wysokości. - Czego on się tak wierci, ten concorde? - zdziwił się Angalo. - O, przyspieszył! - Może się nas boją? - zasugerował Masklin. - A to niby dlaczego? - zdziwił się Angalo. - Przecież nic nie robimy, tylko lecimy za nim. - Jakbyśmy mieli uczciwe okna, tobym im pomachał - rozmarzył się Gurder. - Rzecz, czy ludzie kiedykolwiek widzieli statek podobny do naszego? - spytał niespodziewanie Angalo. - Nie, ale wymyślili dużo opowieści o statkach z innych planet. - A tak, to do nich podobne - mruknął Masklin. - Na niektórych statkach są przyjazne istoty... - To my! - ucieszył się Angalo. - ...a na innych potwory z mackami i zębami! Obecni spojrzeli na siebie wymownie. Gurder pierwszy rozejrzał się nerwowo po promieniście rozchodzących się korytarzach. Pozostali natychmiast poszli w jego ślady. - Jak aligatory? - upewnił się Masklin. - Gorsze - zapewniła go rzeczowo Rzecz. - Tego... sprawdziliśmy wszystkie pokoje, prawda? - spytał Gurder. - Oni to sobie wymyślili - przypomniał mu Masklin. - To nie są prawdziwe opowieści. - Kto chciałby wymyślać takie koszmarki?! - Ludzie, Gurder. Ludzie. - Taak. - Angalo bez powodzenia próbował nonszalancko obrócić fotel, żeby sprawdzić; czy coś o zębatych mackach nie próbuje się do niego podkraść. - Tylko nadal nie rozumiem dlaczego? - A ja myślę, że rozumiem - rzekł Masklin. - Ostatnio dużo o ludziach myślałem. - Współczuję - powiedział z uczuciem Gurder. - Czy Rzecz nie mogłaby im, tym kierowcom concorde a, wysłać wiadomości? Na przykład: Nie bójcie się, gwarantujemy, że nie mamy macek i zębów . [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|